Nieboszczyk sam w domu. Alek Rogoziński
krzesło przy rogu ogromnego, rustykalnego stołu, zastawionego kilkunastoma paterami z owocami i warzywami. Sam stał po drugiej stronie. Miał przed sobą olbrzymią drewnianą deskę do krojenia, wypełnioną w połowie kolorowymi plastrami warzyw. W ręku trzymał olbrzymi nóż.
– Masahiro – rzekł, sięgając po leżącego na jednej z pater pomidora. – Znasz tę nazwę?
Jacek pokręcił głową.
– To japońska firma – wyjaśnił Gepard, kładąc pomidora na desce. – Produkowane przez nią noże kosztują fortunę, ale cieszą się opinią najostrzejszych na świecie. Niektórzy mówią, że są lepsze nawet od skalpeli. Wiesz, w jaki sposób najlepiej sprawdzić, czy to prawda?
Piecuchowi przyszło do głowy kilka testów, którymi mógłby błysnąć. Niestety, wszystkie bazowały na pozbawieniu go jakichś cennych organów, wolał więc ich nie podsuwać gangsterowi w obawie, żeby ten natychmiast nie zamienił ich w czyny. Ostatecznie pokręcił więc tylko głową. Gepard jednak najwyraźniej nie oczekiwał od niego odpowiedzi.
– Fachowcy twierdzą – kontynuował, dotykając ostrzem pomidora – że można je wypróbować na cebuli, bo jej zewnętrzna warstwa jest niezwykle gładka i tępy albo nawet marnie wyostrzony nóż po prostu się po niej ześlizgnie. Ja jednak jestem fanem innej metody. Biorę najbardziej miękkiego pomidora. Takiego jak ten tutaj, prawie już nienadający się do zjedzenia. I to na nim testuję, czy jestem zadowolony z zakupu.
Przejechał ostrzem po pomidorze, w ułamku sekundy dzieląc go na dwie części, z których natychmiast wypłynął sok. Warzywo faktycznie nie było już pierwszej świeżości.
– Ten moment, w którym ostrze przecina skórkę… – rzekł Gepard – nie umiałem go nigdy dobrze opisać ani oddać uczuć, jakich wtedy doznaję. Uwierz mi jednak, że dla kogoś, kto lubi gotować i… – zrobił efektowną pauzę – …kroić, jest to prawie taka sama rozkosz jak orgazm.
Przez chwilę w salonie panowało milczenie. Gepard rozprawiał się z kolejnymi warzywami, wrzucając je do kobylastej drewnianej misy, a Jacek zastanawiał się w panice, czy aby jego ewentualny oprawca nie jest kanibalem i nie dorzuci tam na koniec rozmaitych części jego ciała.
– Podobno, gdy takie ostrze przebija ci ciało – Gepard skończył kroić ostatnie leżące przed nim warzywo, podniósł nóż, tak aby oświetliło go wpadające przez okna światło, po czym przez chwilę obracał go, oglądając z każdej strony – przez kilka pierwszych sekund w ogóle nawet tego nie czujesz. Oczywiście potem to się zmienia… Cukinia, cebula, pomidory, papryka, czosnek. Gotowe. Jeszcze trochę oliwy z oliwek, ziół, soli i pieprzu… Perfekcyjnie. Można zabierać się do roboty. Choć właściwie dodałbym jeszcze kabaczka. Wiem, że to nieortodoksyjne, ale mam do niego słabość. Chcesz spróbować pokroić?
Wyciągnął rękę z nożem w stronę Jacka, po czym nagle zrobił zamach i z całej siły rzucił narzędzie w jego kierunku. Ostrze świsnęło Piecuchowi tuż obok ucha.
– Przepraszam, niezdara ze mnie – rzekł Gepard ze złośliwym uśmiechem. – Wyślizgnęło mi się z ręki. Bądź tak uprzejmy i podnieś, a potem weź z kosza obok siebie dwa kabaczki, podejdź tu i je pokrój.
Jacek wstał z krzesła, podszedł do noża, podniósł go i przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy nie rzucić się z nim na swojego rozmówcę. Pomysł ten, choć ze wszech miar atrakcyjny, umarł jednak w jego głowie szybciej, niż się narodził. Jacek doskonale wiedział, że nie byłby w stanie skrzywdzić nawet znienawidzonego komara, a co dopiero człowieka. Sięgnął do stojącego obok siebie, wypełnionego warzywami kosza, przez chwilę w panice przypominał sobie, jak właściwie wygląda kabaczek, bo z reguły mylił go z bakłażanem, po czym wybrał parę zielonych warzyw, podszedł do deski, od której wcześniej odsunął się na kilka kroków Grzywiasty, i zaczął je kroić. Przyzwyczajony do przygotowywania posiłków we własnym zakresie, odruchowo robił to szybko i sprawnie. Mimo lekko drżących rąk szło mu to znakomicie, głównie dlatego, że gangster miał rację, dzięki jakości ostrza można było odnieść wrażenie, że kabaczki kroją się same.
– Dobrze, bardzo dobrze… – Gepard, przyglądający mu się uważnie, pokiwał głową. – Idealne plastry, znakomita grubość. Brawo! Czasem, gdy człowiek wykazuje się talentem, czeka go nagroda.
Jacek rzucił mu zdziwione spojrzenie.
– A nawet dwie… – dopowiedział gangster. – Jedną będzie nasza wspólna kolacja. Ratatouille z warzyw, pochodzących głównie z mojej własnej uprawy. Zamroziłem je jesienią. Teraz są jak znalazł. Budują odporność, dostarczają witamin i to w najlepszy z możliwych sposobów, bo naturalnie, a poza tym są przepyszne…
Jacek poczuł, że ze zdziwienia podnoszą mu się brwi. Kiedy go tu transportowano, spodziewał się wszystkiego, ale z pewnością nie tego, że nagle krwiożerczy bandzior zamieni się w Roberta Makłowicza.
– A drugą nagrodą będzie to, że po kolacji pozwolę ci dzisiaj opuścić mój dom i wrócić bezpiecznie do własnego – rzekł gangster. – Oczywiście pod pewnym warunkiem.
Jacek zaniepokoił się lekko, że Gepard zaraz zażąda od niego, żeby sam zjadł do ostatniego kęsa owego ratatouille’a, przygotowywanego, oceniając po ilości skrojonych warzyw, dla całej jego rodziny i wszystkich podwładnych.
– Znasz Rozalię Brzezińską – bardziej stwierdził, niż zapytał gangster, odsuwając Jacka i dorzucając skrojone przez niego plastry kabaczka do misy. – Z tego, co wiem, można was nawet nazwać dobrymi przyjaciółmi…
Piecuch poczuł, że po plecach przelatuje mu zimny dreszcz. Zanim wyjechał na studia, Rozalia była jego dziewczyną. Chodzili ze sobą przez całe liceum. Planowali też, że razem zamieszkają w stolicy na stancji albo jeśli uda im się znaleźć jakąś dorywczą pracę, w małym mieszkanku. Niestety, na drodze stanęły im dwie, jak się okazało, niemożliwe do pokonania, przeszkody. Jedną z nich był fakt, że Rozalia nie dostała się na wymarzoną iberystykę, a drugą, że pod koniec wakacji, gdy przygotowywała się do kolejnych egzaminów, tym razem na pedagogikę, ciężko zachorował jej tata. Ponieważ mama Rozalii zmarła kilka lat wcześniej, to właśnie na córce spoczął ciężar zajmowania się ojcem. Na wieść o tym, że jego ukochana rezygnuje ze studiów, Jacek chciał lojalnie też zostać w Morderczym, ale natrafił na jej zdecydowane veto. „Jeśli jest nam pisane być ze sobą, to odległość nam w tym nie przeszkodzi”, powiedziała mu wtedy Rozalia i przez ponad rok wydawało się, że ma rację. Jacek wracał z Warszawy na weekendy, Rozalia czasem przyjeżdżała na kilka dni do stolicy, a ich wspólne chwile, choćby z takiego powodu, że nie było ich wiele, zyskiwały na wartości. Potem jednak zaczęli się od siebie oddalać. Jacek pojawiał się w Morderczym coraz rzadziej, a i Rozalia wolała weekendy spędzać z ojcem, który wracał do zdrowia w bardzo wolnym tempie. Kiedy Piecuch przyjechał do miasteczka na wakacje po trzecim roku studiów, Rozalia wyznała mu, że co prawda tata wrócił już do siebie, ale ona sama nie zamierza więcej próbować zdobywać tytułu magistra w Warszawie. A poza tym, jest zakochana, i to z wzajemnością. Jacek, który wcześniej spędził kilka bezsennych nocy na zastanawianiu się, jak ma jej przekazać mniej więcej taki sam komunikat, odetchnął z ulgą. Oboje postanowili wtedy, że pozostaną w przyjaźni i choć z reguły takie zapewnienia są czystą kurtuazją, w ich przypadku okazały się prawdziwe. I to do tego stopnia, że Jacek został ojcem chrzestnym córeczki swojej byłej dziewczyny, a kiedy po dwóch lata mąż Rozalii okazał się łajdakiem i rzucił rodzinę, służył jej pomocą w każdej sytuacji wymagającej „męskiej ręki”. Co ciekawe, nigdy już nie pojawiło się między nimi żadne romantyczne uczucie. Zostali po prostu najlepszymi przyjaciółmi. Takimi, którzy gotowi byli poświęcić dla siebie wszystko. Teraz, niestety, jedno z nich miało to zgubić.
– Owszem, znamy się – stwierdził ostrożnie Piecuch, zastanawiając się, na ile Gepardowi znane są relacje łączące go z byłą