Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz


Скачать книгу
dłoń przyłamała ją Zbyszkowi przy samym ręku jak zeschłą trzcinę, potem taż sama dłoń ściągnęła cugle296 jego konia z tak straszliwą siłą, aż rumak zarył się wszystkimi czterema nogami w ziemię i stanął jak wkopany.

      – Szalony człecze, co czynisz? – ozwał się głęboki, groźny głos – w posła godzisz297, króla znieważasz!

      Zbyszko spojrzał i poznał tegoż samego olbrzymiego męża, który poczytan za Walgierza przestraszył przed chwilą dworskie niewiasty księżny.

      – Puszczaj na Niemca! Coś za jeden? – zawołał, chwytając za rękojeść topora.

      – Precz z toporem! – na miły Bóg! precz z toporem – mówię – bo z konia zwalę! – zawołał groźniej jeszcze nieznajomy. – Obraziłeś majestat króla i pod sąd pójdziesz.

      Po czym zwrócił się ku ludziom, którzy jechali za Krzyżakiem, i krzyknął:

      – Bywaj!

      Ale tymczasem nadjechał Maćko z twarzą niespokojną i złowrogą. Rozumiał i on jasno, że Zbyszko postąpił jak szalony i że z tej sprawy zgubne dla niego mogą wyniknąć skutki, ale jednak gotów był do bitki. Cały orszak nieznanego rycerza i Krzyżaka wynosił zaledwie piętnastu ludzi, uzbrojonych po części w dzidy, po części w kusze – dwóch więc całkiem pokrytych rycerzy mogło się z nimi potykać nie bez nadziei zwycięstwa. Myślał też Maćko, że jeżeliby w następstwie miał im zagrozić sąd, to może i lepiej uniknąć go, przejechawszy przez tych ludzi, a potem pochować się gdzie, póki burza nie przeminie. Wiec twarz skurczyła mu się zaraz jak paszcza wilka gotowego kąsać i wsparłszy konia między Zbyszka a nieznajomego męża, począł pytać, imając się jednocześnie miecza:

      – Coście za jedni? Skąd wasze prawo?

      – Prawo moje stąd – odparł nieznajomy – że król mi nad przezpieczeństwem okolicy czuwać rozkazał, a zowią mnie Powała z Taczewa298.

      Na te słowa Maćko i Zbyszko spojrzeli na rycerza, a następnie pochowali na wpół już wyciągniętą broń do pochew i pospuszczali głowy. Nie strach ich obleciał, ale pochylili czoła przed głośnym i dobrze sobie znanym nazwiskiem, albowiem Powała z Taczewa, szlachcic znakomitego rodu i pan możny, posiadający liczne ziemie wedle Radomia, był zarazem jednym z najsławniejszych rycerzy w Królestwie. Rybałci opiewali go w pieśniach jako wzór honoru i męstwa, sławiąc jego imię na równi z imieniem Zawiszy z Garbowa299 i Farureja300, i Skarbka z Góry, i Dobka z Oleśnicy, i Jaśka Naszana, i Mikołaja z Moskorzowa301, i Zyndrama z Maszkowic302. W tej chwili przedstawiał on przy tym poniekąd osobę królewską, więc porwać się na niego znaczyło tyle, ile oddać głowę pod topór kata.

      Maćko też ochłonąwszy, ozwał się pełnym poszanowania głosem:

      – Cześć i pokłon wam, panie, waszej sławie i męstwu.

      – Pokłon i wam, panie – odpowiedział Powała – choć wolałbym nie w tak ciężkiej przygodzie uczynić z wami znajomość.

      – Czemu to? – spytał Maćko.

      A Powała zwrócił się do Zbyszka:

      – Cóżeś ty, młodzieniaszku, najlepszego uczynił? Na publicznym gościńcu, pod bokiem królewskim porwałeś się na posła! Zali wiesz, coć za to czeka?

      – Porwał się na posła, bo młody i głupi, przeto o uczynek łatwiej mu niż o zastanowienie – rzekł Maćko. – Ale nie osądzicie go surowie, gdy całą sprawę rozpowiem.

      – Nie ja go będę sądził. Moja rzecz jeno więzy mu nałożyć…

      – Jakże to? – ozwał się Maćko, obrzucając znów ponurym wejrzeniem całą gromadę ludzi.

      – Wedle królewskiego rozkazania.

      Po tych słowach zapadło milczenie.

      – Szlachcic jest – rzekł wreszcie Maćko.

      – To niech zaprzysięże na rycerską cześć, że stawi się na wszelki sąd.

      – Poprzysięgnę na cześć! – zawołał Zbyszko.

      – To dobrze. Jakoże was zowią?

      Maćko wymienił nazwisko i herb.

      – Jeśliście z dworu księżny Januszowej, to proście jej, by się wstawiła za wami do króla.

      – Nie z dworu jesteśmy. Z Litwy od księcia Witolda303 jedziem. Bogdajeśmy byli nijakiego dworu nie napotkali! Z tego to spotkania przyszło na chłopa nieszczęście.

      I tu Maćko począł opowiadać, co się zdarzyło w gospodzie, więc mówił o spotkaniu dworu księżnej i o ślubowaniu Zbyszkowym, ale w końcu chwycił go nagły gniew na Zbyszka, przez którego nierozwagę popadli w tak ciężkie położenie, więc zwróciwszy się do niego, zawołał:

      – A bodajeś ty był legł pod Wilnem! Cóżeś ty sobie, warchlaku, myślał?

      – Ba – rzekł Zbyszko – po ślubowaniu modliłem się do Pana Jezusa, by mi Niemców przysporzył – i dań304 mu obiecałem, więc gdym pawie pióra, a przy nich opończę z czarnym krzyżem ujrzał, zaraz jakowyś głos zawołał we mnie: „Bij w Niemca, bo to cud!” No – i skoczyłem – kto by był nie skoczył?

      – Słuchajcie – przerwał Powała. – Nie życzę ja wam złego, bo to widzę jasno, że ów młodzianek więcej przez płochość305 przyrodzoną wiekowi niźli przez złość zawinił. Rad bym też zgoła na jego uczynek nie baczyć i pojechać sobie dalej, jakoby się nic nie stało. Ale mógłbym to tylko w takim razie uczynić, gdyby ów komtur obiecał, że się królowi nie poskarży. Proście go o to: może i jemu żal się uczyni wyrostka.

      – Wolej pójdę pod sąd, niźlibym się miał Krzyżakowi pokłonić! – zawołał Zbyszko. – Nie przystoi to mojej czci szlacheckiej.

      Na to Powała z Taczewa spojrzał na niego surowo i rzekł:

      – Źle czynisz. Lepiej od ciebie starsi wiedzą, co przystoi, a co nie przystoi czci rycerskiej. O mnie też ludzie słyszeli, a to ci powiadam, że gdybym taki uczynek popełnił, nie sromałbym się o darowanie winy prosić.

      Zbyszko zawstydził się, ale rzuciwszy wokół oczyma, odrzekł:

      – Tu ziemia równa, byle ją trochę udeptać. Niźli Niemca przepraszać, wolej306 bym się z nim potykał konną albo pieszą, na śmierć albo niewolę.

      – Głupiś! – przerwał Maćko. – Jakże to z posłem będziesz się potykał? Ni tobie z nim, ni jemu z takim chłystkiem!

      Tu zwrócił się do Powały:

      – Wybaczcie, szlachetny panie. Do reszty rozwydrzyło mi się chłopisko przez wojnę, ale lepiej niech do Niemca nie gada, bo jeszcze by go zwymyślał. Ja będę gadał, ja będę prosił, a jeśliby po skończonym posłowaniu chciał się ów komtur w ogrodzieńcu samowtór307 potykać, to i ja mu stanę.

      – Wielkiego rodu to jest rycerz, który nie każdemu stanie – odrzekł Powała.

      – Jakże? Albo to ja pasa i ostróg nie noszę? Mnie choćby i książę może stanąć.

      – Prawda jest, ale mu o tym nie mówcie, chybaby sam wspomniał, bo się boję, żeby się na was nie zawziął. No, niech was tam Bóg wspomaga.

      – Pójdę za cię oczyma świecić – rzekł do Zbyszka Maćko – ale poczekaj!

      I to rzekłszy zbliżył się do Krzyżaka, który zatrzymawszy się o kilka kroków, siedział nieruchomie na swym ogromnym jak wielbłąd koniu, podobny do odlanego z żelaza posągu, i słuchał z największą obojętnością poprzedniej rozmowy. Maćko podczas długich lat wojny nauczył


Скачать книгу