CHŁOPIEC Z LASU. Harlan Coben

CHŁOPIEC Z LASU - Harlan Coben


Скачать книгу

      Oba samochody zatrzymały się z piskiem opon, kierując na Wilde’a światła przednich reflektorów. Wysiadło czterech mężczyzn, po dwóch z każdego auta. Wilde trzymał ręce na widoku. Nie chciał, żeby któryś z nich zrobił coś głupiego.

      Dwaj faceci z lewej strony, wielcy faceci, zaczęli się do niego zbliżać. Obaj prężyli piersi i wymachiwali ramionami, starając się pokazać, kto tu jest samcem alfa. Jeden miał na głowie kaptur. Drugi, z farbowanymi na Thora lokami, był w marynarce, która niezbyt dobrze na niego pasowała.

      Niezbyt dobrze pasowała, bo miał pod lewą pachą kaburę z bronią, zauważył Wilde.

      Znał aż za wielu facetów takich jak ci dwaj. Nie powinien mieć z nimi problemów, chyba że będą chcieli użyć broni. Szykując się do starcia, rozważał, jakie ma opcje, ale z samochodu po prawej stronie wysiadł facet o wojskowej posturze, z krótko przyciętymi siwymi włosami, i podniósł rękę na znak, by się zatrzymali. Najwyraźniej on był tutaj szefem.

      – Czołem! – zawołał. – Ładny skok przez bramę.

      – Dzięki.

      – Trzymaj przez cały czas ręce na widoku.

      – Nie jestem uzbrojony.

      – Nie możemy puścić cię ani kroku dalej.

      – Nie mam zamiaru iść dalej – odparł Wilde. – Przyjechałem tu po mojego chrześniaka, Matthew Crimsteina.

      – Rozumiem. Ale obowiązują u nas pewne zasady.

      – Zasady?

      – Wszyscy nieletni, którzy tu dziś wjechali, musieli nas poinformować, z kim wyjadą – zaczął rzeczowym tonem Siwowłosy. – Wyjaśniliśmy im jasno, że nikt nie ma prawa wejść na teren, jeśli nie został imiennie zaproszony i dokładnie skontrolowany. Matthew Crimstein przyjechał tu razem z Masonem Perdue. I z nim właśnie opuści tę posiadłość. I nagle pojawia się pan… bez zapowiedzi. Rozumie pan nasz dylemat? – Rozłożył ręce, prezentując nie tylko głos rozsądku, ale i samą jego kwintesencję.

      – No to skontaktujcie się z Matthew.

      – Obowiązuje nas zasada niezakłócania spotkań towarzyskich.

      – Sporo macie tych zasad – zauważył Wilde.

      – Dzięki nim łatwiej zachować porządek.

      – Chcę się widzieć ze swoim chrześniakiem.

      – Obawiam się, że w tym momencie nie będzie to możliwe. – Brama za Wilde’em zaczęła się otwierać. – Będę musiał prosić, żeby opuścił pan ten teren.

      – Raczej bym na to nie liczył.

      Siwowłosy chyba się uśmiechnął.

      – Ponawiam moją prośbę.

      – Matthew wysłał mi esemesa, prosząc, żebym go stąd zabrał. I to właśnie zrobię.

      – Jeśli wyjdzie pan przez tę bramę…

      – Powtarzam: niech pan na to nie liczy.

      Postawa Wilde’a nie podobała się wielkim facetom. Zmarszczyli swoje ogromne brwi. Farbowany Thor popatrzył na Siwowłosego, licząc, że będzie mógł przenieść spór na wyższy poziom.

      – Nie ma pan żadnych prawnych podstaw, panie Wilde. – Użycie jego nazwiska zbiło Wilde’a z tropu, ale tylko na ułamek sekundy. Pokazał im swoje prawo jazdy przy bramie. – Nie jest pan ojcem chłopca, prawda? – Siwowłosy uśmiechnął się. Dobrze znał odpowiedź, a to oznaczało, że zna też historię rodziny Crimsteinów. – Co więcej, jest pan intruzem, który wtargnął nielegalnie na teren posiadłości.

      Wszyscy podeszli krok bliżej. Wilde patrzył prosto przed siebie, na szefa ochrony, ale kątem oka dostrzegł, że Thor stawia kolejne małe kroczki, garbiąc się, jakby był niewidzialnym ninją.

      – Będziemy mieli pełne prawo zareagować na zagrożenie, jakie pan stwarza, z użyciem siły fizycznej włącznie – uprzedził go Siwowłosy.

      A więc znaleźli się wszyscy na krawędzi przepaści, z której tylu facetów na przestrzeni dziejów zsunęło się w otchłań krwawej przemocy. Wilde nadal nie wierzył, że tam wylądują, że zaryzykują poważny incydent, o którym będą trąbić w mediach publicznych i społecznościowych, budząc na nowo wyciszone wcześniej najróżniejsze kontrowersje. Ale nigdy nic nie wiadomo. Tak to bywa z krawędzią przepaści. Jest śliska. Najlepsze plany mogą spalić na panewce.

      Człowiek może być dobry albo zły, nie w tym problem. Problemem jest to, że rzadko przewiduje konsekwencje swoich czynów.

      Mówiąc w skrócie, człowiek często jest po prostu durniem.

      I w tym momencie sytuacja się zmieniła.

      Z początku zmianę zauważył tylko Wilde. Przez kilka sekund on i tylko on był jej świadom. Przez dwie, może trzy sekundy, nie dłużej. Wiedział, że zaraz jego przewaga – bo miał nadzieję, że świadomość tej zmiany daje mu przewagę – stopnieje do zera.

      Wilde poczuł coś, co określał na własny użytek mianem Zakłócenia.

      Byli ludzie, którzy nazywali to szóstym zmysłem, wewnętrznym głosem albo przeczuciem, czymś, co w nadprzyrodzony sposób wzmacniało jego i tak już wyczulone naturalne zdolności. Ale tak naprawdę to nie było to. Przez tysiąclecia człowiek adaptował się do tego, co dobre i co złe. Najnowszy przykład: nawigacja GPS. Badania wykazują, że pewne części naszego mózgu – hipokamp (część odpowiedzialna za orientację w terenie) i kora przedczołowa (odpowiedzialna za planowanie) zaczynają się zmieniać, może nawet ulegać atrofii, bo w coraz większym stopniu polegamy na GPS-ie. To zaszło w ciągu kilku lat. Ale weźmy pod uwagę całe spektrum ludzkiej historii, to, jak siedzieliśmy kiedyś w jaskiniach i lasach, śpiąc, metaforycznie, z jednym okiem otwartym, bez żadnej ochrony, z włączonym na sto procent prymitywnym instynktem samozachowawczym, i pomyślmy, jak to wszystko się osłabiło i przestało działać wraz z pojawieniem się domów, zamykanych drzwi i tym, co przyniosła nam i zabrała cywilizacja. Tyle że Wilde’owi tego nie zabrała. Korzystał w pełni z tych prymitywnych impulsów, odkąd sięgał pamięcią. Rozumiał dobrze, zanim był w stanie ująć to w słowa, że drapieżca może w każdej chwili przypuścić atak. Nauczył się to wychwytywać, być wyczulonym na każdy rodzaj Zakłócenia.

      Wciąż można to oczywiście zaobserwować w naturze, u obdarzonych superczułym słuchem, węchem albo wzrokiem zwierząt, które rzucają się do ucieczki, zanim jeszcze znajdą się w niebezpieczeństwie. Wilde też miał tę zdolność.

      Dlatego usłyszał ten dźwięk. Tylko on, nikt poza nim. Na razie.

      To był zwykły szelest. Nic więcej. Ale ktoś biegł w ich stronę. Prawdopodobnie więcej niż jedna osoba. Ktoś był w niebezpieczeństwie i pędził ile sił w nogach. Ktoś inny go ścigał.

      Nadal mając na oku Siwowłosego, Wilde podszedł trochę bliżej do Thora. Chciał być jak najbliżej uzbrojonego mężczyzny. Sekundę później usłyszał krzyk.

      – Pomocy!

      To był Matthew.

      W tym momencie Wilde musiał zapomnieć o tym, co podpowiadał mu instynkt, i zdać się na swoje wyszkolenie. Instynkt nakazywał mu biec tam, skąd dochodził krzyk jego chrześniaka. To powinno być jego naturalną reakcją. Ten krzyk, który rozległ się za Siwowłosym, gdzieś na podjeździe prowadzącym do rezydencji, sprawił, że wszyscy się odwrócili. To też było czymś naturalnym. Jeśli słyszysz krzyk, którego się nie spodziewałeś, musisz tak zareagować.

      Thor również się obejrzał.

      Odwracając się od Wilde’a.


Скачать книгу