Władca much. William Golding

Władca much - William Golding


Скачать книгу
rozgorączkowanymi oczami.

      – Ralph…

      Grubas zsunął się ze skarpy i siadł ostrożnie na jej brzeżku.

      – Przepraszam, że byłem tak długo, ale te owoce…

      Przetarł okulary i umieścił na zadartym nosie. Ich oprawa wycisnęła głębokie różowe „V” na mostku nosa. Spojrzał krytycznie na złote ciało Ralpha, a potem na swoje ubranie. Przyłożył rękę do błyskawicznego zamka na piersi.

      – Moja ciocia…

      Zdecydowanym ruchem pociągnął zamek i zdjął wiatrówkę przez głowę.

      – No!

      Ralph patrzył na niego z ukosa i nic nie mówił.

      – Myślę, że będą nam potrzebne imiona ich wszystkich – rzekł grubas – żeby zrobić listę. Powinniśmy zwołać zebranie.

      Ralph nie okazał zrozumienia, więc grubas rzekł poufnym tonem:

      – Wszystko mi jedno, jak będą na mnie mówili, byle nie tak jak w szkole.

      Ralph okazał zaciekawienie.

      – A jak na ciebie mówili w szkole?

      Grubas obejrzał się za siebie, a potem pochylił do Ralpha.

      – Wołali na mnie „Prosiaczek” – wyszeptał.

      Ralph parsknął śmiechem. Zerwał się gwałtownie.

      – Prosiaczek! Prosiaczek!

      – Ralph… proszę cię!

      Prosiaczek załamał ręce.

      – Mówiłem ci, że nie chcę…

      – Prosiaczek! Prosiaczek!

      Ralph wbiegł w podskokach na rozprażoną plażę, a potem wrócił jako myśliwiec z odrzuconymi do tyłu skrzydłami i ostrzelał Prosiaczka ogniem karabinów maszynowych.

      – Szsziaaaou!

      Zanurkował w piach u stóp Prosiaczka i tarzał się ze śmiechu.

      – Prosiaczek!

      Prosiaczek uśmiechnął się niechętnie, zadowolony z takiego nawet uznania.

      – Tylko przynajmniej nie mów innym…

      Ralph chichotał w piach. Na twarzy Prosiaczka pojawił się znowu wyraz bólu i skupienia.

      – Chwileczkę.

      Ruszył spiesznie do lasu. Ralph wstał i pobiegł brzegiem w prawo.

      Łagodną linię brzegu przerywał tu nagle kanciasty motyw krajobrazu; wielka płyta różowego granitu, wtłoczona bezkompromisowo w las, skarpę, plażę i lagunę, tworzyła wysokie na cztery stopy nabrzeże. Powierzchnię jej pokrywała cienka warstwa ziemi porośniętej ostrą trawą i ocienionej liśćmi młodych palm. Warstwa ta była zbyt płytka, by palmy mogły wyrosnąć wysoko, toteż osiągając około dwudziestu stóp, waliły się i schły w gmatwaninie pni, bardzo wygodnych do siedzenia. Te palmy, które jeszcze stały, tworzyły dach zieleni pokryty od spodu drgającą plątaniną odblasków laguny. Ralph wwindował się na tę płytę, zwrócił uwagę na cień i chłód, przymknął jedno oko i stwierdził, że cienie na jego ciele rzeczywiście są zielone. Podszedł do krawędzi płyty i stał, patrząc w wodę. Była przejrzysta aż do dna i jasna kwitnieniem tropikalnej roślinności i koralu. Chmara drobniutkich połyskliwych rybek śmigała, przenosząc się z miejsca na miejsce. Z ust Ralpha dobyła się nuta najgłębszego zachwytu.

      – Jeju!

      Za granitową płytą były jeszcze inne cuda. Zrządzeniem bożym jakiś tajfun, a może właśnie burza, która towarzyszyła przybyciu chłopców na wyspę, uformowała wał piachu wewnątrz laguny, tworząc w ten sposób długi, głęboki basen w plaży, zakończony wysokim występem granitu. Ralph, który już kiedyś dał się zwieść pozornej głębi podobnego zjawiska na plaży, był przygotowany na rozczarowanie. Ale na tej wyspie wszystko wydawało się prawdziwe i ten niewiarygodny basen, do którego morze wdzierało się tylko w czasie przypływu, był tak głęboki u jednego krańca, że aż ciemnozielony. Ralph przyjrzał mu się dokładnie i zanurzył się. Woda była cieplejsza od jego krwi i pływał jakby w ogromnej wannie.

      Niebawem nadszedł Prosiaczek, usiadł na skalnym występie i z zazdrością patrzył na zielono-białe ciało Ralpha.

      – Wcale nie umiesz pływać.

      – Prosiaczek.

      Prosiaczek zdjął buty i skarpetki, ustawił je równo na skale i palcem u nogi dotknął wody.

      – Gorąca!

      – A coś ty myślał?

      – Nic nie myślałem. Moja ciocia…

      – Pies drapał twoją ciocię!

      Ralph dał nurka i płynął pod wodą z otwartymi oczami; piaszczysty brzeg basenu zamajaczył przed nim jak zbocze góry. Obrócił się na plecy, trzymając się za nos, i tuż nad sobą ujrzał roztańczone, migocące złote błyski. Tymczasem Prosiaczek z wyrazem zdecydowania na twarzy zaczął zdejmować spodnie. Niebawem stanął w całej pełni swej tłustej i bladej nagości. Zszedł na palcach po piaszczystym brzegu basenu i usiadł po szyję w wodzie, uśmiechając się z dumą do Ralpha.

      – Nie będziesz pływał?

      Prosiaczek potrząsnął głową przecząco.

      – Ja nie umiem pływać. Nie pozwalali mi. Moja astma…

      – Pies drapał twoją astmę!

      Prosiaczek zniósł to z pokorną cierpliwością.

      – Wcale nie umiesz dobrze pływać.

      Ralph podpłynął na plecach do brzegu, zanurzył usta i wypuścił w górę strumień wody. Potem podniósł brodę i zaczął mówić:

      – Pływałem już, jak miałem pięć lat. Tata mnie nauczył. Tata jest komandorem. Jak dostanie urlop, przyjedzie i wyratuje nas. Kim jest twój ojciec?

      Prosiaczek poczerwieniał nagle.

      – Mój tata umarł – powiedział szybko – a mamusia…

      Zdjął okulary i daremnie szukał czegoś, by je przetrzeć.

      – Mieszkałem u cioci. Ona ma sklep ze słodyczami. Zawsze dawała mi mnóstwo słodyczy. Ile tylko chciałem. Kiedy twój tata nas wyratuje?

      – Jak tylko będzie mógł.

      Prosiaczek podniósł się, ociekając wodą, i stał nagi, czyszcząc szkła skarpetką. Jedynym dźwiękiem, który docierał teraz do nich przez poranny upał, był nieustanny odgłos rozbijających się o rafę fal.

      – A skąd wie, że tu jesteśmy?

      Ralph rozłożył się w wodzie. Senność spowiła go jak miraże, które omotywały lagunę, mocując się z jej blaskiem.

      – Skąd wie, że tu jesteśmy?

      A stąd, myślał Ralph, stąd, stąd. Huk fal stał się bardzo daleki.

      – Powiedzą mu na lotnisku.

      Prosiaczek potrząsnął głową, włożył błyszczące szkła i spojrzał na Ralpha.

      – Nie powiedzą. Nie słyszałeś, co mówił pilot? O bombie atomowej? Oni wszyscy nie żyją.

      Ralph wygramolił się z wody i stojąc przed Prosiaczkiem, rozważał ten niezwykły problem. Prosiaczek nie ustępował.

      – Jesteśmy na wyspie, tak?

      – Wdrapałem się na skałę – rzekł Ralph powoli – i zdaje się, że to jest wyspa.

      – Oni wszyscy nie żyją— powiedział Prosiaczek – i to jest wyspa.


Скачать книгу