The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk Brown

The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności - Ryk Brown


Скачать книгу
jednak zewnętrznie nie różniły się od siebie.

      – To są podstawowe dystrybutory żywności – wyjaśnił. – Wybierasz, co chciałbyś zjeść, a zostanie to dostarczone przez te przegródki na dole. Czerwone drzwiczki są przeznaczone do dań gorących, pomarańczowe do dań o temperaturze pokojowej, a niebieskie do zimnych.

      – To wszystko jest opisane w takarańskim. – Enrique przejrzał instrukcje na ekranie.

      – Oczywiście – odpowiedział podporucznik. – Wszyscy musieliśmy się nauczyć tego języka.

      – Przepuśćcie mnie – zaproponował Marcus, a następnie odepchnął Enrique na bok i podszedł do dozownika.

      – Znasz takarański? – zapytał nieco zaskoczony podporucznik Willard.

      – Odkąd skończyłem pięć lat – odpowiedział Marcus tonem, który jasno wskazywał, że uważa pytanie za głupie. Następnie dodał: – Poza tym po kilkunastu wspólnych posiłkach z tymi ludźmi mam już całkiem niezłe pojęcie, co lubią.

      – Kto powiedział, że lubimy to, co ostatnio jedliśmy? – zaperzył się Enrique.

      Marcus przeszedł przez kilka opcji menu, wreszcie wyświetlacz zaczął pokazywać obrazy. Po przejrzeniu kilku zdjęć gotowych posiłków zatrzymał się na jednym.

      – Co o tym myślicie? – zapytał Enrique i pozostałych.

      Enrique i sierżant Weatherly zbliżyli się do Marcusa, żeby lepiej przyjrzeć się obrazowi. Wyglądało to na coś w rodzaju upieczonego czerwonego mięsa, polanego jasnobrązowym sosem. Obok leżało bladozielone warzywo, podobne do zielonej fasoli, ale o dziwnym odcieniu.

      – Co to jest? – zapytał Weatherly.

      – To coś podobnego do mięsa, które nazywacie wołowiną – odpowiedział Marcus.

      – W porządku – oświadczył Enrique. – Zamów nam trochę tego.

      Marcus wybrał pozycję. Maszyna wydała kilka cichych dźwięków, a pół minuty później drzwiczki do dań ciepłych i zimnych otworzyły się na wysokości jego pasa. Marcus wyciągnął szklankę zimnej wody i tackę z jedzeniem zawierającą takie samo danie, jakie pojawiło się na ekranie.

      – Proszę bardzo – powiedział do Enrique. – Jedzenie godne króla.

      – Nie – poprawił go podporucznik Willard – nie tutaj. Ale może w mesie oficerskiej.

      Enrique badawczo obwąchał danie.

      – Pachnie całkiem nieźle. Zamów po jednym dla każdego.

      – A kim ja jestem, kelnerem?

      – Bardziej kelnerem niż pilotem – zażartował Enrique, a następnie zapytał podporucznika Willarda: – Jesteś głodny?

      – Prawdę mówiąc, tak.

      – Rozkuj go – polecił sierżantowi Enrique.

      Sierżant Weatherly wyjął z kieszeni pilot, przycisnął go do metalowych kajdanków i nacisnął przycisk odblokowania. Oba urządzenia zabezpieczające otworzyły się jednocześnie. Sierżant zdjął je z rąk młodego podporucznika i włożył do bocznej kieszeni na broń.

      – Dziękuję – powiedział Willard, pocierając nadgarstki.

      – Przynajmniej to mogliśmy zrobić za to, że nas nakarmiłeś.

      Podporucznik wziął jedzenie i napój od Enrique.

      – Śmiało, usiądź – zachęcił Enrique, gdy Marcus podał mu kolejny talerz z jedzeniem i szklankę wody.

      Podporucznik Willard usiadł przy najbliższym stole, natomiast Enrique usadowił się naprzeciw niego. Podporucznik natychmiast zaczął jeść. Nie miał nic w ustach od ponad ośmiu godzin, czyli od czasu, gdy dotarli nad jego rodzinną planetę. Po kilku kęsach zauważył, że Enrique przygląda mu się uważnie i nawet nie próbuje skosztować własnego posiłku.

      – Nie jesteś głodny?

      – Oczywiście, że jestem.

      Na twarzy podporucznika pojawił się wyraz zrozumienia.

      – Gdy jadasz z wrogiem, zawsze pozwól jemu się pożywić – powiedział z uśmiechem.

      – Coś w tym stylu – odpowiedział Enrique, również się uśmiechając.

      Podporucznik Willard nadal jadł.

      – Zapewniam, że nie mam zamiaru cię otruć – wyjaśnił pomiędzy kęsami. – Wręcz przeciwnie, jesteś moją jedyną szansą na powrót do domu.

      – Mam nadzieję, że cię nie uraziłem – rzekł Enrique, biorąc swój pierwszy kęs.

      – Oczywiście, że nie. W rzeczywistości odczuwam ulgę, że ci, którzy mają być naszymi sprzymierzeńcami, nie są głupcami.

      – Słuchajcie, to nie jest złe! – powiedział ze zdziwieniem Enrique, przeżuwając pierwszy kęs niezwykłego mięsa.

      – Wszystko jest lepsze od molo – stwierdził krótko Marcus, siadając do jedzenia. – Bierzcie – dodał, rzucając na stół koszyk. – Przyniosłem wam też kilka bułek.

      – Masz rację – skomentował sierżant Weatherly. – To jest całkiem niezłe.

      – Możecie mi nie wierzyć, ale jedzenie sztabu dowodzenia jest o wiele lepsze – stwierdził porucznik Willard.

      – Skąd wiesz? – zapytał Enrique. Jego szkolenie w jednostkach specjalnych obejmowało także przeprowadzanie przesłuchań. Wspólny posiłek był doskonałym sposobem, aby skłonić kogoś do otwarcia się przed drugą osobą, i to w taki sposób, żeby nawet nie zdawał sobie sprawy, że to robi.

      – Każdy młodszy oficer jest przynajmniej raz zapraszany na obiad z kapitanem – wyjaśnił podporucznik, kontynuując spożywanie. – Niektórzy myślą, że kapitan robi to po to, aby można było zobaczyć, jak żyją klasy wyższe. Rozumiecie, coś w stylu zachęty. Ale większość z nas i tak wie lepiej, o co chodzi.

      – W takim razie opowiedz nam o tym.

      – Pozwól, że coś wyjaśnię. W ciągu czterech lat mojej służby nigdy nie widziałem oficera w randze dowódcy, który nie urodziłby się na Takarze.

      – Dlaczego?

      – Ta’Akarowie myślą, że ich gówna nie śmierdzą! – wykrzyknął Marcus. – Zwłaszcza te dobrze sytuowane dranie.

      – Twój przyjaciel ma rację – potwierdził podporucznik Willard.

      – Ale czy sam nie jesteś oficerem?

      – Formalnie rzecz biorąc, jestem. Jednak takim oficerem, którego nazywają „zwykłym”. Moja ranga pozwala mi na dostęp do tych jedynie obszarów statku, na których muszę przebywać ze względu na obowiązki. I to wyłącznie dlatego, że mam unikatowe umiejętności, które są dla nich wartościowe. Nie wolno mi pojawiać się na górnych pokładach, chyba że zostałbym zaproszony lub tego wymagałaby sytuacja.

      – Górne pokłady? – zapytał Enrique.

      – Ogólnie mówiąc, okręt jest podzielony na cztery pokłady. Dwa górne są oficerskie, co w zasadzie oznacza tylko arystokrację. Nie zezwalają na przebywanie tam personelu spoza Takary. Nie byliście jeszcze na mostku?

      – Ja nie – odparł Enrique i popatrzył na sierżanta Weatherly’ego. – A ty?

      – Byłem w pierwotnym zespole abordażowym. Od tamtej pory jestem na tym pokładzie.

      – Czy zauważyłeś dwie klatki schodowe rozdzielone środkowym chodnikiem? – zapytał podporucznik Willard. – Ten chodnik łączy mostek z pokładami, na których mieszkają i pracują arystokraci. Pozostali „zwykli


Скачать книгу