The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk Brown
jedynie minimalny poziom zasilania, pozwalający tylko na podtrzymywanie życia. Wciąż jest też przy nim okręt wroga, który, jak się już dowiedzieliśmy, nazywa się „Aurora”.
– A reszta załogi „Yamaro”?
– Uważamy, że nadal jest na pokładzie. Ponad godzinę temu przestaliśmy niestety odbierać dane telemetryczne. Wcześniej czujniki jednak wykazywały, że około dwustu osób zostało zgromadzonych w dwóch głównych ładowniach, a ponad dwadzieścia innych jest przetrzymywanych w areszcie.
Komendant Dumar przyglądał się transmisji wideo w czasie, gdy jeden z nieznajomych, mający na sobie mundur o nieznanym kroju, wszedł na podium, a jego ręka została wysoko wzniesiona przez któregoś z miejscowych dygnitarzy. Ta czynność sprawiła, że zgromadzony tłum zaczął głośno krzyczeć i skandować, jednak komendant nie mógł zrozumieć słów.
– Co oni mówią? – zapytał swojego porucznika.
– Na-Tan. Śpiewają „Na-Tan”. To imię faceta z Legendy Początków – przypomniał dowódcy – tego, który powinien…
– Poruczniku, wiem, kim jest Na-Tan – przerwał komendant. Podobnie jak wszyscy ludzie pod jego dowództwem, był dobrze zorientowany w Legendzie Początków, aby lepiej zrozumieć swoich potencjalnych wrogów.
– Oczywiście, sir.
Dowódca wpatrywał się w twarz osoby o imieniu Na-Tan, dobrze widoczną na ekranie podczas zbliżenia kamery.
– Wydaje się, że jest trochę za młody, żeby być już legendą, nie sądzisz?
Porucznik wiercił się niespokojnie, niepewny, co powinien odpowiedzieć.
– Tak myślę, sir.
Porucznik odczekał kilka sekund, po czym nieco się odprężył.
– A inne komórki? Czy też się zgłosiły? – zapytał komendant.
– Wszystkie osiem komórek z naszego kontynentu zgłosiło, że są gotowe do operacji. Wciąż czekamy na wiadomości od innych.
– Dobrze, poruczniku. Chyba więc nadszedł czas, żebyśmy zasłużyli na wypłatę. Wyślij wiadomość do zespołów w porcie kosmicznym. Powiedz, żeby rozpoczęli odpowiednie działania. Następnie wyślij sygnał do wszystkich komórek. Również mają zaczynać.
– Tak jest, sir – odpowiedział porucznik i zasalutował.
Komendant zauważył na ekranie, że młody nieznajomy w mundurze wszedł na podium, jakby chciał za chwilę przemówić. Chociaż ten świat doświadczył już zła, komendant wiedział, że za chwilę sytuacja stanie się jeszcze gorsza.
***
Na dachu Centrum Dowodzenia Przeciwpartyzanckiego stało pięć statków powietrznych typu Kalibri. Pozostawały na biegu jałowym, ich wentylatory kanałowe pracowały cicho nad głowami ludzi, podczas gdy łopaty wirników były ustawione w położeniu neutralnym. Pracownicy szybko wsuwali długie kapsuły pasażerskie do ładowni dwóch z pięciu jednostek, podczas gdy inna grupa techników umieszczała w pozostałych pakiety z bronią.
– Andre, czy naprawdę jesteś na to przygotowany? – Jeden z ośmiu ciężko uzbrojonych i dobrze opancerzonych komandosów stojących przy platformie startowej znajdującej się na dachu drażnił przyjaciela. Szykowali się do wejścia na pokład pozostałych dwóch pojazdów, które nadal były standardowo skonfigurowane i miały otwarte, puste wnęki ładunkowe.
– Przygotowywałem się do tego przez dziesięć długich lat, przyjacielu – odpowiedział Andre i przerzucił broń szturmową przez ramię, by przypiąć ją do uprzęży na piersi.
– Czy myślisz, że po tym, jak się to skończy, będziemy mogli wrócić na Takarę?
– A dlaczego nie? – Andre wzruszył ramionami. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będziemy już potrzebni na tym kawałku skały.
– A jeśli coś się nie uda?
– Wtedy prawdopodobnie będziemy martwi, przyjacielu! – roześmiał się Andre. – Tak czy inaczej, zakończymy pobyt w tym piekielnym miejscu.
– Co? Nie będziesz tęsknić za żoną i dziećmi?
– Masz na myśli moją kłótliwą jędzę i wrzeszczące bachory? – stwierdził Andre z wyraźną pogardą. – Przy odrobinie szczęścia już leżą pogrzebani w gruzach.
– Biedny Andre. Nie każdy dostaje tak atrakcyjną żonę – zażartował jego kumpel, gdy zbliżali się do swojego statku.
– Tutejsze kobiety nie szanują swoich mężczyzn. Nie wiedzą, gdzie ich miejsce.
– To nie Takara, przyjacielu. A te kobiety też nie są z Takary – przypomniał mu mężczyzna, gdy usiadł na podłodze w drzwiach po lewej stronie statku.
– Jestem tego boleśnie świadomy – wykrzyknął Andre, również siadając. – Ty to masz szczęście. Zostałeś przyłapany na zdradzie swojej małpy, więc cię po prostu zostawiła. Miałeś farta.
– To nie było szczęście, przyjacielu – opowiedział mężczyzna, stukając się palcem wskazującym w głowę.
Andre wyciągnął rękę i trzykrotnie uderzył w osłonę kabiny pilota, sygnalizując, że są gotowi.
– Bobby, kiedyś jeszcze będziemy siedzieć nad brzegiem jednego z mórz śródlądowych Takary, popijać koktajle i zabawiać się z prawdziwymi kobietami. A potem przypomnimy sobie to, co było, i będziemy się z tego śmiać.
Andre odchylił się do tyłu na tyle, żeby jego uprząż została zablokowana i przymocowana do maszyny, dzięki czemu mógł bezpiecznie pozostać na miejscu podczas manewrowania w trakcie lotu. Co prawda było to trochę niewygodne i nieco ograniczało ruchy, ale przynajmniej zabezpieczało przed wypadnięciem ze statku powietrznego.
Pojazd prowadzący – ten, który przenosił zasobnik z bronią – wystartował jako pierwszy, a zaraz po nim dwa wyposażone w puste kapsuły pasażerskie.
Andre zobaczył, jak dach centrum dowodzenia ucieka w dół, obraca się w prawo o dziewięćdziesiąt stopni, a następnie przyspiesza w kierunku zachodzącego słońca. W ciągu kilku sekund centrum dowodzenia stało się jednym z wielu budynków – niektórych zrujnowanych, a innych nieuszkodzonych. Szybko przemieszczali się nad zniszczeniami spowodowanymi przez okręt potężnego imperium. Widział ludzi walczących ze sobą. Agentom bez trudu udało się nastawić przeciw sobie nawzajem nadmiernie emocjonalnych mieszkańców Corinair. Wiadomość o znaku, którego świadkami były legiony wyznawców na całym świecie, wykonała za nich dużą część pracy. Lojaliści starli się z wyznawcami jeszcze przed rozpoczęciem bombardowania. Po jego zakończeniu nastroje ludzi bez wątpienia wymkną się spod kontroli przy byle okazji. Wkrótce rząd światowy upadnie, a żołnierze Andre będą mogli wkroczyć i raz na zawsze przejąć kontrolę nad wszystkim. Wreszcie będą mogli zmienić ten świat w lustrzane odbicie samej Takary. Aby to osiągnąć, jego zdaniem wystarczyłoby po prostu przeprowadzić eksterminację ludności.
Patrzył na mieszkańców Corinair biegających na dole jak świnie poszukujące resztek jedzenia. Żałował, że gdy przelatywał nad ich głowami, nie mógł strzelać, żeby trochę poćwiczyć.
***
Skandowanie narastało, gdy coraz więcej osób przyłączało się, by powtarzać okrzyki „Na-Tan, Na-Tan, Na-Tan!”. Nathan ze znużeniem pomachał do tłumu. Nie miał pojęcia, co zrobić.
– Sądzę, że czekają na twoje przemówienie – podpowiedziała mu Jalea, którą ledwo było słychać przez narastający hałas.
Na myśl o zwróceniu się do wiwatujących tłumów Nathan poczuł ciarki na plecach. W tym momencie wróciły do niego wspomnienia wszystkich