Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer

Zbrodnia wigilijna - Georgette  Heyer


Скачать книгу
Na podłodze tuż obok, przy krześle o długim, prostym oparciu, leżał Nathaniel Herriard. Głowa spoczywała mu na ramieniu. Wyglądał tak, jakby spał.

      – Dobry Boże, on chyba zemdlał! – zawołał Stephen. Skoczył do przodu i upadł na kolana przy Nathanielu. – Ford, podaj trochę brandy! Nie stój tak i nie gap się!

      Joseph także wparował gwałtownie do pokoju. Zaczął nieskładnie lamentować:

      – O Boże, o Boże, jak to się mogło stać? Nat, staruszku, Nat! Co ci jest?

      – Nie ma sensu mleć językiem i się nad nim użalać – rzekł po chwili Stephen. Jego twarz mocno zbladła. – On nie żyje.

      – Stephenie – jęknął Joseph. – Nie żyje? Nonsens! To niemożliwe. On po prostu zemdlał!

      Stephen podniósł się z kolan.

      – To go sobie dotknij – zaproponował niegrzecznie.

      – Nie, nie, ja w to nie wierzę – zajęczał Joseph. Teraz to on uklęknął obok Nathaniela i uniósł jego martwą rękę. – Podajcie mi lusterko. Jeśli je przytrzymam przy jego ustach…

      – Głupcze, nie widzisz, że jest martwy? – warknął Stephen.

      Joseph jakby zaskowyczał i zaczął bezmyślnie pocierać rękę brata.

      – Ale jak on mógł umrzeć? Stephenie, on przecież nie był chory! Nat, mój drogi Nat!

      – Nie wiem. Chyba miał atak serca. Musimy teraz coś zrobić.

      – Tak, wezwijmy szybko lekarza. Nie, nie, on nie może być martwy!

      – Tak, powinniśmy posłać po lekarza – powiedział Stephen. Głos mu drżał, choć chciał zachować pozory nonszalancji. – Najlepiej będzie, jeśli to Ford zadzwoni. Wesołe święta nam zafundowałeś, Joe.

      – Przestań! – zawołał stryj łamiącym się głosem.

      Służący wbiegł do pokoju z karafką i szklanką, ale zatrzymał się, usłyszawszy słowa Stephena:

      – To już nie będzie potrzebne. On nie żyje. Idź do telefonu i wezwij lekarza, dobrze?

      – Nie żyje, sir? – spytał Ford. Jego twarz przybrała nagle chorobliwy, blady odcień. – Nie może być? Mój pan nie żyje?

      – A kto inny, głupcze. Ale wiesz co? Możesz dać mi tej brandy. A teraz idź, wezwij tu lekarza i się pośpiesz, rozumiesz?

      – Ford – powiedział Joseph zduszonym głosem. – Na razie nikomu o niczym nie mów.

      – A dlaczego nie? – zaprotestował Stephen. – Przecież oni muszą się dowiedzieć. Chyba nie chcesz, żeby kontynuowali te twoje chore zabawy?

      – Stephenie, uszanuj chociaż śmierć.

      – Tego samego chcę od ciebie – odparł Stephen stanowczo i nalał sobie brandy. – Zdenerwowałeś się, co?

      – Idź już, Ford! – zawołał Joseph. – Powiedz doktorowi Stoke’owi tylko tyle, że pan Herriard miał wypadek, i zażądaj, by natychmiast do nas przyjechał.

      – Po co ten eufemizm? – zdziwił się Stephen, kiedy służący zniknął na korytarzu.

      Joseph odpowiedział mu przyciszonym głosem:

      – Podejdź do mnie, chłopcze. To wcale nie był atak serca. Mój Boże, Stephenie, Nat został zamordowany!

      – Chyba oszalałeś – zdziwił się Stephen.

      Dłoń ze szklanką brandy zatrzymała się tuż przed jego ustami.

      – Tylko popatrz – powiedział stryj i uniósł swoją rękę. Była pokryta czerwonymi smugami krwi.

      Stephen gwałtownie odstawił szklankę na gzymsie kominka i podszedł z powrotem do ciała Nathaniela.

      – Jak? Gdzie? Co to takiego, do diabła?

      Joseph wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przyłożył ją do twarzy.

      – Próbowałem go wyprostować – powiedział niepewnym głosem – i wtedy poczułem na jego plecach coś lepkiego. On został zasztyletowany, Stephenie! Mojego brata Nathaniela ktoś zadźgał nożem!

      – Do licha, przecież leżał tutaj za drzwiami zamkniętymi na klucz! – zauważył Stephen. – To niemożliwe!

      – Coś takiego – jęknął Joseph słabym głosem, unikając spojrzenia bratanka.

      – Napij się, brandy stoi na stole – podpowiedział mu Stephen i odwrócił zwłoki na brzuch. – Mój Boże, masz rację!

      Joseph podniósł się z kolan, podreptał do stołu, po czym opadł na ustawione przy nim krzesło. Zanurzył twarz w dłoniach i głośno jęknął. Marynarka Nathaniela, tuż nad okolicą lędźwi, była lepka od krzepnącej krwi. W materiale znajdowało się rozcięcie, wokół którego także zebrała się krew.

      – Chyba wykrwawił się do środka – powiedział Stephen szorstko. – Bo krwi wokół rany jest niewiele. No to mamy niezły ambaras!

      – Przecież to niemożliwe! Nie wierzę w to! Dlaczego akurat Nat? – zawodził Joseph.

      – Proszę, napij się brandy – zaproponował Stephen i w końcu sam podał mu szklankę.

      Wypiwszy dwoma łykami zawartość, Joseph zdobył się na nikły uśmiech.

      – Tak, musimy się uspokoić. Trzeba pomyśleć. Zdarzyła się straszna rzecz, Stephenie. Po prostu mózg mi wysiada. I ci młodzi ludzie na dole, cieszący się w swojej niewinności Bożym Narodzeniem, podczas gdy tutaj, w tym pokoju, ty i ja jesteśmy świadkami…

      – Zamknij się! – przerwał mu Stephen brutalnie. – Akurat radość nie jest najważniejszym elementem tego krwawego zgromadzenia i doskonale o tym wiesz. A jeśli chodzi o niewinność… zastanawiam się, kto, do licha, go zamordował!

      Te słowa jakby otrzeźwiły Josepha. Wyprostował się i westchnął.

      – Jeszcze o tym nie myślałem. To z powodu szoku, bo, Stephenie, to jest przerażające! Kto byłby zdolny popełnić tak okropną zbrodnię?

      Stephen podszedł do okien i rozciągnął zasłony. Obejrzawszy pobieżnie oba okna, odwrócił się i spytał:

      – Zdajesz sobie sprawę, że drzwi były zamknięte na klucz, a okna zaryglowane?

      Joseph, który przez chwilę krążył bez celu po pokoju, zerknął na bratanka.

      – Łazienka! To przez łazienkę morderca musiał się dostać do pokoju!

      Stephen skierował wzrok na drzwi prowadzące do łazienki. Były lekko uchylone, a wewnątrz paliło się światło. Wszedł do środka. Dla Nathaniela przygotowano kąpiel: ręczniki wisiały na podgrzewanej poręczy, a przed wanną leżała mata przeciwpoślizgowa. Drzwi po przeciwnej stronie były zamknięte. Otwarty był jedynie lufcik wentylacyjny ponad jednoskrzydłowym oknem, wysoko pod sufitem.

      – Te drzwi też są zamknięte na klucz – powiedział Stephen, wróciwszy do pokoju. – Rozumiesz coś z tego?

      – Na klucz? – powtórzył Joseph w osłupieniu. – Jesteś pewien, Stephenie?

      – Oczywiście.

      Do apartamentu wrócił Ford.

      – Lekarz zaraz będzie, sir. I właśnie idzie tutaj panna Paula. Nie byłem w stanie jej zatrzymać. Tak naprawdę to nie wiedziałem, co jej powiedzieć, panie Josephie.

      – Stephenie, to nie jest widok dla kobiet! – zawołał Joseph. – Ona nie może tu wejść!

      Bratanek rzucił mu pogardliwe spojrzenie i nie wykonał żadnego gestu, aby powstrzymać siostrę przed wejściem do pokoju.

      Paula


Скачать книгу