Magia szacunku do siebie. Osho
okazało się, że rośliny posiadają pewien system, który można porównać do mózgu, choć nie wygląda on jak mózg ludzki. Ludzie uważają, że każdy mózg wygląda tak, jak wyglądają mózgi ludzkie. To głupie! Jeśli istnieje tak wiele różnych rodzajów ciał, to dlaczego nie może istnieć wiele różnych mózgów? Wkrótce więc okazało się, że rośliny posiadają pewien rodzaj mózgu.
Kilka lat temu stwierdzono również, że rośliny wyposażone są nie tylko w pewien system poznawania rzeczywistości, który nazywamy umysłem, ale także w serce. Oczywiście, nie bije ono jak ludzkie serce; rośliny posiadają własny rodzaj serca. Jeśli chirurg roślin chciałby znaleźć u ciebie serce bądź mózg, to najpewniej by go nie znalazł, ponieważ szukałby innych narządów niż te, które posiada człowiek.
Tak, rośliny mają swoje uczucia i emocje. Jeśli, przykładowo, ogrodnik podchodzi do drzewa, aby je podlać, ono odczuwa szczęście, które można zmierzyć na wykresach podobnych do kardiogramu. Taki „szczęśliwy” wykres staje się harmonijny, rytmiczny, jak gdyby był zapisem piosenki. Jeśli zaś do drzewa podchodzi ktoś z siekierą, aby je ściąć… Choćby był jeszcze daleko, wykres ulegnie zmianie. Może ten człowiek nawet nie powiedział, że ma zamiar ściąć drzewo, a jedynie o tym pomyślał – ma intencję, którą drzewo potrafi wychwycić. Jeśli nie zbliża się do drzewa z zamiarem ścięcia go, a jedynie niesie w ręku siekierę, to wykres nie ulega zmianie. Jeśli natomiast zamierza ściąć drzewo, wykres traci harmonijność, pojawiają się zmiany, zygzaki – drzewo trzęsie się ze strachu. Jeśli zostanie ścięte, wykresy okolicznych drzew także zaczną się zmieniać. One też czują się zranione, ponieważ ich kolega, przyjaciel, sąsiad został ścięty.
To bardzo możliwe, skoro rośliny posiadają uczucia, emocje, pewien rodzaj myślenia… Wcale bym się nie zdziwił, gdyby od czasu do czasu wpadały we wściekłość. Posiadają wszystko, co jest do tego potrzebne. A człowiek wyrządził im tyle krzywd, że mają wszelkie prawo się gniewać. Ciągle niszczymy drzewa, inne rośliny… Trzeba położyć temu kres! I zbliża się on wielkimi krokami… Przecież człowiek zniszczył już niemal całe środowisko!
Po ukończeniu szkoły średniej pojechałem na Uniwersytet Hinduski w Benaresie, ponieważ jest to największy uniwersytet w całych Indiach. Ale zostałem tam jedynie przez dwadzieścia cztery godziny… Zatrzymałem się u doktora Rajbaliego Pandeya, ówczesnego szefa wydziału historycznego. Usiłował przekonać mnie, abym został na dłużej. Twierdził, że nie znajdę lepszego miejsca w całych Indiach, że ten uniwersytet ma najlepszych naukowców, najlepszych profesorów i doskonałą infrastrukturę.
Wytłumaczyłem mu jednak, że nie wyjeżdżam z powodu uniwersytetu, ale przez niego. Bardzo się zdziwił, wprost nie mógł w to uwierzyć.
Poznałem go przypadkowo. Podróżowałem z nim w tym samym przedziale pociągu do Dżabalpuru. Na miejsce dojechaliśmy z opóźnieniem, przez co doktor spóźnił się na pociąg, który miał go zabrać z Dżabalpuru do Gondii. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Następny pociąg miał dopiero za dwadzieścia cztery godziny. Gondia to malutkie miasteczko, więc kursuje tam tylko jeden pociąg na dobę, a podróż do Gondii z Dżabalpuru trwa dwanaście godzin.
Zaproponowałem mu więc, żeby przenocował u mnie; mieszkałem wtedy u jednego z moich wujków. I właśnie w takich okolicznościach go poznałem. Rano zabrałem go ze sobą na spacer…
Dżabalpur jest zatopiony w zieleni, rośnie tam tyle drzew, że prawie nie widać domów. Powiedział mi wtedy, że nienawidzi drzew, ponieważ są one wrogami ludzkości. Jeśli choćby przez pięć lat nie będzie się ich wycinać, to zajmą całe miasto i zniszczą wszystkie domy.
Jest nieco prawdy w tym, co mówił, ponieważ człowiek zbudował wszystkie te miasta, wycinając drzewa. Jeśli więc pozwolić drzewom odrosnąć, zniszczyłyby tę tak zwaną cywilizację. To wtedy też powiedział mi, że jeżeli kiedykolwiek przyjadę do Benaresu, mogę zatrzymać się u niego.
Traf chciał, że dwa lata później faktycznie musiałem tam pojechać, więc chętnie skorzystałem z zaproszenia. O poranku wybierałem się na spacer, a on zaproponował, że skoro przyłączył się do mnie podczas spaceru w Dżabalpurze, to i tym razem chętnie to zrobi.
Benares jest miastem gołym – całkiem pozbawionym drzew. Cały kampus uniwersytecki to tylko budynki i budynki… A te są piękne; były budowane dzięki wsparciu maharadżów indyjskich. Chcieli oni stworzyć wspaniały uniwersytet, który dorównałby innym znanym na świecie uniwersytetom, takim jak Cambridge, Oxford czy Harvard. Zbudowano więc przepiękne budynki, pokryto je marmurem, ale nie pozostawiono żadnych drzew.
Powiedziałem doktorowi, że nareszcie zrozumiałem, dlaczego przeszkadzały mu drzewa, które ja tak kocham. I dodałem, że nie wytrzymałbym w tym mieście. To prawda, że trzeba wyciąć drzewa, aby zbudować domy i miasta, ale to nie znaczy, że muszą one być niszczone całkowicie. Bo wtedy człowiek także umiera. W świecie potrzebna jest bowiem równowaga – przecież drzewa ciągle dostarczają nam tlen. Kiedy bierzesz wdech, wciągasz tlen. Jest on absorbowany przez twój system krwionośny, a następnie wydychasz dwutlenek węgla. Drzewa przyswajają dwutlenek węgla – to ich pokarm. Dlatego kiedy spalasz drzewo, otrzymujesz węgiel. Węgiel nie jest niczym innym jak tylko stałą formą dwutlenku węgla. Drzewa żyją dzięki dwutlenkowi węgla, człowiek żyje dzięki tlenowi – to dobra przyjaźń. Drzewa nie muszą niszczyć cywilizacji ani my nie musimy niszczyć ich. Powinniśmy zgodnie koegzystować. To jedyny sposób na życie.
A jednak nie dopatrzyłem się tam choćby jednego drzewa. Po dwudziestu czterech godzinach pobytu w tym mieście czułem, że wysycham. Bo kiedy nie ma wokół zieleni, oczy tracą blask… Nie, nie mogłem zostać na tym uniwersytecie. I nieważne, że ma wspaniałych profesorów, wielkie biblioteki i bardzo wygodne budynki – ja wolę wielkie stare drzewa.
Jeździłem po całych Indiach, żeby znaleźć uniwersytet lepszy niż ten, który miałem w Dżabalpurze. Kiedy zobaczyłem Sagar, od razu wiedziałem, że tam zostanę. To małe miasto, położone nad jeziorem i niewyobrażalnie piękne: z jednej strony ma jezioro, a z drugiej wzgórza, na których położony jest uniwersytet; otaczają go wielkie drzewa i panuje tam spokój. Benares był bardzo zatłoczony i rozjazgotany za sprawą dziesięciu tysięcy studentów, podczas gdy Sagar jest niewielkie i ma nowy uniwersytet. Tam właśnie zostałem.
I któregoś dnia przybył tam Rajbali Pandey z cyklem wykładów historycznych. Zdziwił się, że wybrałem to miejsce. Sądził, że podjąłem studia w Dżabalpurze. Wyjaśniłem mu, że szukałem miejsca, które będzie mi najbardziej odpowiadać, i zdecydowałem się właśnie na to. Drzewa w Dżabalpurze są piękne, ale nie takie wielkie i nie takie stare. A jeśli do tego dołożyć wzgórza i kwitnące lotosy… To było miejsce dla mnie.
Człowiek uczynił naturze tyle krzywd, że kiedy mówię, iż pewnego dnia natura się zezłości, wiem, że nie jest to żadne science fiction – to możliwe. Gdyby te wszystkie drzewa, które ścinamy, niszczymy, zjednoczyły się… Oczywiście, nie sądzę, że wiedzą cokolwiek na temat związków zawodowych, i nie słyszały słynnego hasła Karola Marksa „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Nie macie do stracenia nic prócz swych kajdan. Do zdobycia macie cały świat”. Jeśli zamienilibyśmy słowo „proletariusze” i dokonali kilku drobnych korekt, hasło mogłoby brzmieć: „Drzewa wszystkich krajów, łączcie się! Nie macie do stracenia nic, nawet swych kajdan, a do odzyskania macie cały świat!”.
Jeśli drzewa zaczną was atakować, to czy wydaje wam się, że przeżyjecie, że pomoże wam wasza broń jądrowa? Wykluczone! Zdarzało się już parę razy, że scenariusze science fiction stawały się rzeczywistością. Kiedyś w Afryce pewien gatunek ptaka zaczął nagle atakować ludzi; zanim wytrzebiono groźne ptaki, paru ludzi zginęło. Zdarzyło się to także w Indonezji. Całe stado pewnego gatunku ptaków zaczęło atakować ludzi, próbując ich oślepić. Setki ludzi w wyniku tych ataków straciły oczy. Na co dzień nie myślimy, że coś takiego może