Magia szacunku do siebie. Osho
przecież wezwać na pomoc swojego boga Baladżiego. Ale nie zawołałeś go, tylko zacząłeś wrzeszczeć na cały głos. Przez sześć godzin codziennie śpiewasz mu, a teraz o nim zapomniałeś…
Popatrzył na mnie i zapytał, czy to jest następna tajemnica, której nie wolno mu zdradzić. Powiedziałem mu, że owszem: odtąd ma dwie tajemnice.
Od tamtej nocy zaprzestał wrzasków w świątyni. Byłem zdziwiony. Wszyscy byli zdziwieni. Przestał też kąpać się w studni i odprawiać wieczorne i poranne śpiewy. Zatrudnił księdza, który przychodził odprawiać poranną modlitwę.
Zapytałem go, co spowodowało te zmiany.
Odpowiedział mi:
– Kłamałem, mówiąc ci, że się nie boję. Jednak tamtej nocy, gdy obudziłem się, leżąc na studni… Ten wrzask nie pochodził ode mnie…
Można go było określić jako pradawny krzyk. I rzeczywiście – nie pochodził od niego. Powstał zapewne w jego najgłębszej nieświadomości.
– Ten krzyk – tak mi to tłumaczył – uświadomił mi, że jestem w rzeczywistości przestraszonym człowiekiem, a wszystkie moje modlitwy są niczym innym jak tylko błaganiem Boga, aby mnie zbawił, aby mi pomógł i mnie ochronił. Jednak ty zniszczyłeś to wszystko. Choć teraz okazuje się, że zrobiłeś to dla mego dobra. Koniec z tymi bzdurami! Przez całe życie torturowałem okolicę. Gdyby nie ty, zapewne robiłbym to nadal. Teraz już wiem, że się boję. Czuję, że lepiej jest zaakceptować swój lęk, bo choć moje życie pozbawione było znaczenia, lęk i tak mi towarzyszył.
Swoje miasto odwiedziłem ostatnio w 1970 roku. Matka mojej matki prosiła, żebym obiecał, że przyjadę na jej pogrzeb. Pojechałem więc. Przespacerowałem się po mieście, aby spotkać znajomych, i wtedy go ujrzałem. To był Baladżi! Wyglądał na zupełnie innego człowieka. Zapytałem go, skąd taka zmiana.
– Tamten krzyk całkowicie mnie zmienił – powiedział. – Zacząłem mierzyć się z moim lękiem. Jeśli jestem tchórzem, to jestem tchórzem, ale za to nie jestem odpowiedzialny. Jeśli odczuwam lęk, to odczuwam lęk i widać taki się urodziłem. Powoli jednak, wraz z pogłębianiem się mojej akceptacji, ten lęk znikał, całe to tchórzostwo zniknęło. Zwolniłem nawet księdza ze świątyni, bo uważam, że jeśli moje modlitwy nie zostały wysłuchane, to tym bardziej nie będą wysłuchane modlitwy księdza, który modli się w trzydziestu różnych świątyniach w ciągu jednego dnia, i to tylko dlatego, że za każdym razem otrzymuje dwie rupie. On modli się za dwie rupie! Dlatego go zwolniłem. I czuję się spokojnie. Nie martwię się tym, czy Bóg istnieje, czy nie. To w końcu jego problem, więc dlaczego ja miałbym się tym martwić? Jednak czuję się tak młodo, tak świeżo, mimo podeszłego wieku. Bardzo chciałem się z tobą spotkać, ale jestem za stary, aby jechać do ciebie. Chciałem podziękować ci za twój wybryk. Gdyby nie on, nadal bym się modlił… pewnie aż do śmierci. A przecież było to pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, jakiejkolwiek korzyści. Teraz będę umierał jako wolny człowiek.
Zaprosił mnie do swojego domu. Zauważyłem, że usunął wszystkie religijne księgi. Stwierdził, że to wszystko już go nie interesuje.
Pytasz mnie, czym jest Bóg, skoro nie jest ani hipotezą, ani ideą. Nie jest hipotezą dlatego, że nauka w żaden sposób nie będzie w stanie odkryć Boga. Nauka nie porusza się do środka, ale od środka, i tam znajduje świat rzeczy. Jeśli chcesz poznać świadomość, jej centrum znajduje się wewnątrz.
Bóg nie jest więc hipotezą. Ale nie jest także ideą, ponieważ idea jest koncepcją filozoficzną, a filozofowie układają myśli, tłumaczenia, tworząc z nich cały system…
Jeśli zechcesz poznać ten system, będziesz zaskoczony. Weźmy, na przykład, Hegla czy Kanta… Jeśli pobieżnie zapoznasz się z ich dokonaniami, zaskoczy cię to, jaki piękny wybudowali pałac. Wspaniały system, który nie ma podstawy. Zresztą, nie jest on także pałacem. Jeśli podejdziesz bliżej, zauważysz, że składa się z kart – wystarczy lekki powiew i całość się rozpadnie. A to dlatego, że nie ma podstawy.
Filozofia nie ma podstaw. Buduje zamki z piasku. Idee są tylko ideami: możesz tworzyć wszelkie idee, jakie tylko chcesz – przecież nikt cię nie powstrzyma. A kiedy już stworzysz ideę, będziesz usiłował znaleźć wszelkie możliwe uzasadnienia, aby ją podtrzymać. Nie jest to trudne.
Odwiedził mnie pewien Amerykanin. Był profesorem w chrześcijańskiej wyższej szkole teologicznej. W Dżabalpurze znajdowała się jedna z najlepszych szkół teologicznych w całej Azji. Szkolili tam ministrantów, księży i misjonarzy, a następnie wysyłali w różne miejsca w Azji, aby nawracali ludzi na chrześcijaństwo. Uczyli tam wszystkiego! Gdybyś to zobaczył, pękałbyś ze śmiechu. Zaproszono mnie, abym poprowadził wykład.
I tenże amerykański profesor bardzo się przy tej okazji mną zainteresował. Pokazał mi całą szkołę. Na jednych z zajęć uczono, jak należy stać w kościele podczas wygłaszania kazania, które zdania należy podkreślać, które słowa muszą być wypowiedziane szczególnie głośno, jakie gesty powinny towarzyszyć czytanym słowom… Byłem tym zdumiony. Zapytałem, co oni tam właściwie robią: uczą tych ludzi, jak być aktorami czy ministrantami? A oni potem odgrywają te różne dziwaczne scenki – każdy ksiądz przecież robi dokładnie to samo: wszystko wyszkolone, wyćwiczone, i za grosz w tym serca.
Jeśli wkładasz serce w to, co mówisz, podkreślenia pojawiają się same. Jeśli będzie coś, co wymaga wsparcia gestem twoich rąk, stanie się to samoistnie; nie musisz o tym myśleć, nie musisz się tego uczyć. Jeśli coś szczególnie zwróci twoją uwagę, to na pewno sam to zauważysz. Nie mogą to być rzeczy narzucone, w przeciwnym bowiem razie wszystko stanie się jedną wielką hipokryzją.
Zaprzyjaźniliśmy się. Któregoś dnia profesor przyniósł mi książkę, w której było napisane, że w Ameryce liczba trzynaście symbolizuje nieszczęście – dotąd nie wiem, czy to prawda. Przedstawił mi badania przeprowadzone w jego szkole teologicznej, które dowodziły, że, faktycznie, trzynastka jest pechowa. Pewien student zebrał wszelkie informacje o tym, ile osób umiera w trzynastym dniu każdego miesiąca. Ludzie umierają przecież codziennie, ale on zebrał dane dotyczące jedynie trzynastego: ile wojen zaczęło się trzynastego, ile nieszczęść, tragedii, trzęsień ziemi… Zebrał wszelkie fakty historyczne, które zdarzyły się trzynastego.
– Ten człowiek wykonał ogrom wspaniałej pracy – powiedział profesor. – I udowodnił, że to prawda. W amerykańskich hotelach nie ma trzynastego piętra, bo nikt nie zgodziłby się tam zamieszkać.
Nie wiem, czy to prawda, bo nigdy nie nocowałem w takim hotelu, ale profesor zaręczał, że po dwunastym piętrze następuje czternaste! Świetny pomysł! Oszukują Boga, zmieniając numerację…
– Zrób coś dla mnie… – poprosiłem go. – Chciałbym spotkać się z tym studentem. Jutro o tej samej porze będę szedł na uniwersytet. Przyjdę do ciebie. Zaproś tu swojego studenta.
A kiedy następnego dnia się spotkaliśmy, zapytałem młodego badacza:
– Czy zanim złożyłeś swoją pracę, pomyślałeś o liczbie dwanaście albo jedenaście? Także profesor, który przecież ma być twoim promotorem, powinien był wykazać się większą inteligencją i kazać ci sprawdzić każdą datę. Tylko wtedy mógłbyś rzeczywiście próbować udowodnić, że trzynastka jest tak bardzo pechowa. Jeśli pierwszego dnia miesiąca wybuchło tylko pięć wojen, a trzynastego aż pięćset, to, w rzeczy samej, dowodzi twojej tezy. Jeśli drugiego dnia miesiąca zmarło jedynie pięć osób, a trzynastego pięćdziesiąt tysięcy, to także dowodzi twojej tezy. Trzeba wziąć pod uwagę cały miesiąc i dopiero wtedy można udowadniać, że trzynasty dzień miesiąca jest pechowy. W przeciwnym razie nie masz żadnego porównania. Zebrałeś jedynie wszystkie nieszczęśliwe zdarzenia, które miały miejsce trzynastego. Mogę poprosić innych, żeby zebrali podobny materiał dotyczący dwunastego,