Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
wysłał mnie na górę, kiedy zadzwoniłeś do drzwi. Zaalarmowały go komputery. Dlaczego nie zameldowałeś się na stuku?
– Zepsuł mi się. I nie, nie dostałem żadnego wezwania. Wróciłem, żeby sprawdzić, czy coś wiadomo o następnym kontrakcie.
Przeszliśmy do środka Izby. Wciąż kulałem, ale mogło być gorzej. Liczyłem, że za dzień, dwa będzie po kłopocie – jeśli tylko dopadnę gdzieś drukarkę do tkanek.
Główną część Izby Werbunkowej stanowiła głośna, wypełniona echem hala – wielka prawie jak stadion piłkarski. O tej porze wywalono z niej już wszystkich cywili i kręcił się tu tylko legionowy personel.
– Masz szczęście – stwierdził Carlos. – Jakbyś się nie pojawił do jutra wieczór, uznano by cię za dezertera. W każdym razie rzecz wygląda następująco: tak, straciliśmy nasz kontrakt. Ale mamy za to nową robotę. Wylatujemy za niecały tydzień. Nikt chyba nie wie, gdzie lecimy ani co to za misja.
Pokiwałem głową.
– Słyszałem, że legiony potraciły mnóstwo kontraktów.
– Jakżeby inaczej – odparł Carlos. – Wszyscy mają wakacje, tylko nie my. Nie ma to jak zasrany Varus. Nieważne, co to za nowa robota. Idę o zakład, że będzie do dupy.
Z tym naprawdę trudno było się nie zgodzić.
Po drodze do biur Legionu Varus, które znajdowały się na niższej kondygnacji, wpadliśmy na dwoje legionistów. Stali bezczynnie po obu stronach ruchomych schodów. Od razu poznałem, że to nie nasi. Nosili błyszczące czarne buty, a na legionowej oznace widniał rozjuszony byk. Emblemat jednoznacznie wskazywał, że obydwoje należą do Germaniki – powszechnie szanowanej jednostki. Ich symbol był większy od naszego wilczego łba. Tak po prawdzie ich oznaki był tak wielkie, że trudno było ich nie zauważyć.
Germanica to jeden z najsłynniejszych legionów. Próbowałem się do nich zaciągnąć w zeszłym roku, kiedy pierwszy raz zawędrowałem do Izby Werbunkowej. Nie chcieli mnie u siebie, więc zamiast tego wylądowałem w Varusie.
Razem z Carlosem obrzuciliśmy maruderów przelotnym spojrzeniem i skierowaliśmy się pomiędzy nich, chcąc dostać się na schody. Niespodziewanie zastąpili nam drogę.
– Czego tu, ćwoki? – spytała legionistka z prawej. Była to czarnoskóra dziewucha obdarzona najgrubszymi udami, jakie kiedykolwiek widziałem u wysportowanej osoby.
Legionista z lewej parsknął śmiechem na jej słowa. Stanął z założonymi rękami – musiałem przyznać, że łapska miał solidne. Rudawe, kręcone włosy miał przycięte tak równo, że wyglądały prawie jak czapka. Też był specjalistą, tej samej rangi co moja, ale druga odznaka wskazywała, że to bombardier.
– Wybieracie się na dół, do siedliska szczurów? – spytała kobieta zjadliwie. – Zgadłam, co, szczurku?
– Ta? – odparł Carlos, wypinając nieco klatę. – Wielkie słowa, jak na pajaców z Germaniki. Słyszałem, że zabrali wam ostatni kontrakt. I mam na myśli dosłownie ostatni.
Na ich twarzach, które dotąd wykrzywiał złośliwy uśmiech, nagle zapłonęła wściekłość. Carlos miał szczególny dar wyzwalania w ludziach głębokiego pragnienia, by trzasnąć go w ryj. Wiedziałem, że Germanice również przepadły umowy – z całą resztą było tak samo. Większość ich kontraktów dotyczyła Świata Stali, ale ten rozdział przeszedł już do historii.
– Ty karłowata gnido – warknął rudy bombardier i zrobił krok naprzód, trącając Carlosa wielgachnym paluchem. – Właśnie dlatego tu jesteśmy. Chcieliśmy zamienić kilka słów ze skurwiałym Varusem. W końcu to przez was straciliśmy robotę.
Technicznie rzecz biorąc, jako żołnierze z różnych legionów byliśmy członkami tej samej nadrzędnej formacji, a jednak między poszczególnymi jednostkami istniała silna rywalizacja. W przeszłości wojacy służący w różnych rodzajach sił zbrojnych też nie zawsze się dogadywali, weźmy choćby ostre współzawodnictwo między wojskami lądowymi a marynarką. Ale u nas, legionistów zjawisko przybrało jeszcze na sile. Bardziej przypominaliśmy armie pochodzące z różnych sprzymierzonych krajów. Działaliśmy niezależnie, a nasze wzajemne relacje były dosyć złożone.
Może z wyjątkiem Legionu Varus. Cała reszta była wobec nas jednomyślna w swej pogardzie.
Uniosłem ostrzegawczo dłonie. Uznałem, że uda się rozwiązać tę sprawę pokojowo. W końcu właśnie wróciłem z mordobicia, a jedno zwykle wystarczyło mi na cały wieczór. Zanim jednak zdążyłem wygłosić słowa mądrości i pojednania, Carlos znowu rozwarł gębę.
– Nieroby – rzucił i zaśmiał się w głos. – Tak się składa, że my dostaliśmy kontrakt i przeszkadzacie teraz jednej z ostatnich jednostek, które zarabiają dla Ziemi twardą walutę. Ciekawe, dlaczego obcy woleli nasz legion od waszego? Może dlatego, że odwalamy solidną robotę, zamiast biadolić, że nie możemy już grzać dupy na jakichś chałturkach. Cieszę się, że was uwalili, pierdy. Może następnym razem będziecie musieli naprawdę o coś powalczyć.
Rudy wziął zamach, jeszcze zanim Carlos skończył swoją przemowę. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział, jak czyjaś twarz zmienia kolor tak gwałtownie – od bladości po krwistą czerwień. Wywołanie takiej reakcji to dla Carlosa nic nowego, za to jej tempo mogło ustanowić jego nowy osobisty rekord.
– Specjalisto, zostaw go! – rozbrzmiał czyjś zdecydowany głos.
Obejrzeliśmy się na zmierzającą ku nas oficer. Była drobna, ale wyglądała na twardą sztukę. Na ramieniu miała naszywkę z globem Hegemonii, pod którą widniały dwie belki – uniwersalna oznaka stopnia adiunkta.
Dostrzegłem wahanie w oczach rudzielca, a ramię zastygło w powietrzu. Widziałem, jak kalkuluje, czy noc spędzona w pace to dobra cena za rozkosz walnięcia Carlosa prosto w ryj. Był to naprawdę trudny wybór i nie mogłem go winić za tę chwilę zwątpienia. Nie pomagało, że Carlos szczerzył się do niego i stukał w podbródek środkowym palcem, prosząc się o cios.
Sytuację rozładowała legionistka z Germaniki, lekkim ruchem dłoni skłaniając kolegę do opuszczenia zaciśniętej pięści.
– Te wybraki nie są tego warte – rzuciła, uśmiechając się do nas szyderczo. – Wiecie co? Macie rację, rzeczywiście straciliśmy kontrakty. Ale dostaliśmy nowe: gówniane robótki, a wszystko dzięki Varusowi!
Dwójka trepów rozstąpiła się i odeszła, odprowadzana czujnym wzrokiem adiunkt. Gdy bezpiecznie dotarliśmy z Carlosem na dół schodów, już jej nie było.
– Mały włos, a zaraz bym posadził tego rudego buraka – oświadczył Carlos. – Miał szczęście, że była tam dziewczyna, żeby ocalić jego zbolałą dupę.
– Uhm – mruknąłem.
Carlos obejrzał się na mnie w zamyśleniu.
– Jak sądzisz, o co jej chodziło z tą nową, gównianą robotą?
– Nie mam pojęcia. Może muszą brać byle co, tak jak my. Może dlatego tak po nas teraz jadą.
– Zawsze po nas jadą. Ale tak, to ma sens. Idę o zakład, że próbują wygryźć sobie nowy rewir. Ha! Dobrze im tak! Przyda im się w końcu trochę napocić i pozdychać.
– Strasznie zgorzkniały z ciebie człowieczek, Carlos – odparłem.
Spiorunował mnie wzrokiem, ale zaraz znów się zasępił.
– Myślisz, że cała Ziemia wini nas za to, co się stało? Za to, że jaszczury skasowały kontrakty ze wszystkimi legionami?
– Pewnie tak. W sieci forsują właśnie taką wersję. Serwisy nigdy nie oskarżają nas wprost, ale non stop krążą wokół tematu. Wspominają, jak to ostatnią jednostką, która