Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
od niego.
– Ależ tak, sir! Mówią nam, żeby zaciągnąć się do legionów i zwiedzić Galaktykę, sir!
Weteran Harris podszedł do Carlosa i zawisł nad nim w gotowości. Widziałem, że się wkurzył i tylko czekał na choćby najdrobniejszą wskazówkę od Gravesa, żeby przycisnąć żołnierza. Ten jednak nie dał mu upragnionej wymówki.
Graves wydawał się rozbawiony spostrzeżeniem Carlosa. Zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.
– Tak, to chyba rzeczywiście wszystko, co słyszy świeży rekrut. Łby pełne pogodnych bajeczek i kłamstw. Ale dzisiaj wyjawimy wam pewien drobny sekret: nie jesteśmy sami w kosmosie.
Chyba nikt na sali nie wiedział, o czym on, u licha, bredzi, ale byliśmy już na tyle rozgarnięci, żeby być cicho i patrzeć przed siebie. Nawet Carlos zamknął gębę na kłódkę.
– Tak jest, Ziemia nie jest osamotniona. Tam, pośród gwiazd, znajduje się jeszcze jedna kolonia. A dokładnie… tutaj.
Uderzył dłonią o ekran, który zajmował całą ścianę mesy. Obraz nawet nie drgnął. To nie była projekcja, ale obraz generowany przez światłoczułe, organiczne diody LED naniesione natryskowo na samą powierzchnię ściany.
Przez salę przetoczył się pomruk. Wielu żołnierzy uniosło dłoń. Było to dozwolone podczas odprawy, jeśli mieliśmy pytania.
– Specjalistko Elkin? – powiedział Graves, wywołując kobietę z pierwszego rzędu.
Wytężyłem wzrok. Oto i ona, słodka Natasha. Podobnie jak z Kivi, trochę poromansowaliśmy na Świecie Stali, ale wszystko się rozleciało po powrocie do domu.
Natasha Elkin bardzo różniła się od Kivi – i w zachowaniu, i z wyglądu. Była dość cichą osobą, ale zawsze potrafiła zrobić wrażenie swoją wiedzą i pewnością siebie. Miała wydatne kości policzkowe – jak u dziewczyn z kolorowych magazynów, ale gdy się uśmiechała, jej oczy niemal znikały, zmrużone w wąziutkie szparki. Była wysoka, wysportowana i naprawdę śliczna.
– Sir? – podjęła Natasha. – Czy mówi pan o nieudanej misji badawczej z dwa tysiące czterdziestego dziewiątego roku?
– Aha! Tak, dokładnie. Miałem nadzieję, że ktoś z was o tym słyszał. Dobrze mieć tu kogoś z prawdziwym wykształceniem.
Byłem trochę zbity z tropu, ale wcale mnie to nie zaskoczyło. Natasha zawsze była niezłym mózgiem i miała w sobie coś ze szkolnego pupilka. Wiedziałem z pewnego źródła, że kiedyś praktycznie zbudowała sobie zwierzaka ze sztucznie wyhodowanych elementów – i została za to wydalona ze szkoły.
– Wyjaśnię co nieco dla niewtajemniczonych – oświadczył Graves. – W roku dwa tysiące czterdziestym dziewiątym, kiedy nawet mnie nie było jeszcze na świecie, Ziemia wysłała ludzi z misją do gwiazd. Projekt nazwano „Hydra”.
Gdy to powiedział, gdzieś w głowie w końcu zapaliła się lampka. Przypomniało mi się, że gdzieś już czytałem o tej misji. W tamtych czasach ludzie byli przekonani, że to właśnie „Hydra” była tym, co przyciągnęło uwagę Galaktycznych do naszego świata. Na tyle, na ile byłem w stanie sobie przypomnieć, statek opuścił Ziemię i już nikt nigdy o nim nie słyszał.
– Zadaniem misji „Hydra” była eksploracja i kolonizacja egzoplanety, którą w owym czasie mogliśmy obserwować jedynie przez teleskop – ciągnął Graves. – Według wszelkich pomiarów świat ten przypomina Ziemię i znajdują się na nim duże akweny z ciekłą wodą. Od tamtego czasu udało się nam odnaleźć zamieszkałe planety położone jeszcze bliżej, ale wtedy nikt nie wiedział o ich istnieniu.
Natasha znów uniosła dłoń. Natychmiast przewróciłem oczami. Uwielbiała się popisywać, kiedy wiedziała coś, o czym reszta nie miała pojęcia. Graves wywołał ją ponownie.
– Sir? Myślałam, że misję uznano za straconą.
– Taka była oficjalna wersja. Ale przyszedłem tu po to, żebyście się dowiedzieli, jak było naprawdę… Przynajmniej według naszej wiedzy. Musicie zdać sobie sprawę, że gdy statek kolonizacyjny opuszczał Ziemię, nasze rodzime systemy napędu prezentowały się bardzo mizernie. Pokonanie około trzydziestu lat świetlnych dzielących nas od docelowego układu trwało przeszło pięćdziesiąt lat czasu lokalnego.
Na sali rozległ się szmer niedowierzania.
– Zgadza się – Graves przytaknął. – Nawet biorąc pod uwagę efekt dylatacji czasu przy wysokich prędkościach, musimy założyć, że ludzie żyli i umierali na tym statku jeszcze długo przed osiągnięciem celu. Niektórzy musieli urodzić się w drodze, a inni pewnie nie dożyli końca podróży. Krótko po odlocie, czyli mniej więcej wtedy, gdy przybyli tu Galaktyczni i miłosiernie zaproponowali nam dołączenie do swego Imperium, utraciliśmy kontakt ze statkiem. Po części było to jednak zamierzone. Nowo utworzony rząd Hegemonii wysłał do „Hydry” komunikat, nakazując im ciszę radiową. Obawiano się, że jeśli Galaktyczni odkryją, iż wysłaliśmy już statek z kolonistami, zostaniemy skazani na natychmiastową zagładę.
Rozejrzałem się po sali. Wszędzie widziałem chmurne spojrzenia, gdy ludzie przyswajali to, co właśnie usłyszeli. To były szokujące wieści. Dziwnie było uświadomić sobie, że Ziemia wysłała statek do gwiazd bez pomocy jakiejkolwiek obcej technologii. Ta myśl napawała mnie dumą. Najwyraźniej byłem w tym odosobniony – wszystkie inne twarze zdradzały jedynie niepokój.
– „Hydra” zamilkła na jakieś siedemdziesiąt lat. Kilka miesięcy temu w końcu otrzymaliśmy od nich krótki komunikat z informacją, że misja dotarła do celu i załoga założyła tam kolonię. – Graves przerwał na chwilę. – A teraz prawdziwie szokujące wieści: wiadomość wysłano trzydzieści pięć lat temu. To oznacza, że misja dotarła na miejsce przeznaczenia i kolonia funkcjonuje do dziś. A przynajmniej zakładamy, że pionierzy zdołali utrzymać się przy życiu. Przez trzydzieści pięć lat sporo może się wydarzyć.
W tym momencie uniosłem dłoń. Zaciekawił mnie pewien kluczowy detal, którego nie poruszono na odprawie.
– Sir? – podjąłem. – Co właściwie mamy robić, kiedy już tam dotrzemy? Kto podpisał z nami kontrakt?
Graves wycelował we mnie palec.
– Dobre pytanie, McGill. Co cała ta heca z zaginioną kolonią ma wspólnego z Legionem Varus? Cóż, faktycznie mamy tam robotę do wykonania, i mamy kontrakt. Otrzymaliśmy zlecenie, aby udzielić pomocy kolonistom… znaczy jeśli znajdziemy tam kogoś żywego.
Zmarszczyłem brwi. Wciąż nie trzymało się to wszystko kupy.
– Udzielić pomocy? Ale w czym?
– Tego nie jesteśmy pewni. Ale zakładamy, że potrzebują zbrojnego wsparcia. Może mają tam wojnę domową, do końca nie wiadomo. Nie dysponują nowoczesnymi systemami komunikacji, więc ich łączność jest nadal ograniczona do prędkości światła.
Wiele można było powiedzieć o Imperium Galaktycznym, ale na pewno nie to, że było ostoją transparentności. Każdy świat członkowski wiedział o pozostałych układach gwiezdnych tylko tyle, ile mu przekazywano. Ziemia sprzedawała usługi najemników wyłącznie okolicznym światom na obszarze o średnicy około stu lat świetlnych. To był nasz rewir. Poza granicami tego terytorium nasze mapy gwiezdne pokazywały jedynie nieskończoną pustkę. Udzielano nam tylko tych informacji, które uznawano za niezbędne do wypełnienia naszych zobowiązań handlowych – to jest dostarczania najemnych żołnierzy sąsiadującym światom.
– Pozwólcie, że z wyprzedzeniem odpowiem na wasze następne pytanie – powiedział Graves, rozglądając się po twarzach zebranych. – Dlaczego uważamy, że nasi koloniści mogą być w niebezpieczeństwie? Cóż, spore znaczenie ma to, co dociera do nas od Galaktycznych. Na mocy udzielonych nam uprawnień możemy prowadzić monitoring lokalnej