Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
centurion Graves. Spodziewałem się tego. Nadeszła pora, żebym rozpoczął szkolenie na specjalistę. Najwyższy czas zabrać się za naukę, bo podczas desantu, kiedy każą mi wyskoczyć z „Corvusa”, wszyscy będą oczekiwać, że ogarnę swoją nową rolę w oddziale.
W ziemskich legionach funkcjonowały trzy piony podoficerów – cztery, jeśli doliczyć weteranów. Jako specjalista mogłeś zostać biosem, co w legionie sprowadzało się zasadniczo do roli medyka. Było to jednak trochę bardziej skomplikowane niż łatanie rannych. Trzeba było nauczyć się obsługi maszyn odtwarzających, czyli wskrzeszarek. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tej robocie. Nie chciałbym pracować z tymi ustrojstwami. Możecie powiedzieć, że jestem przewrażliwiony, ale zalewała mnie fala mdłości na samo wspomnienie, że już kilka razy musiałem się w nich rodzić po śmierci.
Byłem jednak przekonany, że legionowi biospecjaliści czują do mnie niemal jednomyślną nienawiść, więc pewnie zawetowaliby moją obecność w swoich szeregach. Mogłem być spokojny – kariera biosa mi nie groziła. W rezultacie zostawały dwie możliwości: mogłem zostać albo technicznym, albo bombardierem. Obowiązki technicznych były dość oczywiste – zajmowali się dronami, uzbrojeniem i pancerzami. Konserwacja sprzętu była nie lada wyzwaniem w międzyplanetarnej jednostce wojskowej. Wiedziałem, że dałbym radę wykonywać taką robotę, no i miałem wykształcenie w tym kierunku. Podejrzewałem, że to właśnie będzie mój przydział. Okazało się jednak inaczej.
– James McGill – wycedził przeciągle Graves. Zabrzmiało to tak, jakby moje imię i nazwisko pozostawiało dziwny posmak w jego ustach.
– Sir?
Przyglądał mi się przez chwilę.
– Masa z tobą kłopotu. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak jest, sir. Mama zebrała sporo rewelacyjnych opowieści z mojego dzieciństwa.
Zaśmiał się cicho.
– Nie wątpię. Widzisz, właśnie skończyłem ponowną lekturę twojej oceny psychologicznej.
Nawet nie drgnąłem. W końcu sami przyjęli mnie do tego legionu. Kiedy zaciągałem się po raz pierwszy, żadne inne legiony mnie nie chciały – a wszystko z powodu kilku zawijasów i wyskoków na moich wykresach. Przypięli mi łatkę awanturnika, tak jak robił to teraz Graves, i po kolei odrzucali mój wniosek. Wszyscy. Ale Legion Varus przyjął mnie z otwartymi ramionami.
– Wydawało mi się, że mam to już za sobą – powiedziałem.
Graves pokręcił głową.
– Ja nie mówię o twoich pierwszych badaniach. Mówię o tych, które przeszedłeś, zanim opuściliśmy Ziemię. Oblałeś, wiesz. Wzorowo. Odbiło ci w tym ciśnieniowym namiocie.
Zerknąłem na niego z zaskoczeniem.
– A tak, jasne – ciągnął. – Wymyśliłeś sobie przykrywkę po rozwaleniu tego robota. Naprawdę myślałeś, że tam nie ma kamer, które wszystko rejestrują? Co gorsza, niejednokrotnie ignorowałeś też rozkazy, robiąc, co ci się żywnie, kurna, podobało.
Znów wbiłem wzrok w przeciwległą ścianę.
– Przepraszam, sir.
– Bez takich. W końcu i tak zabraliśmy cię ze sobą, prawda? Po prawdzie te wyniki nie były dla mnie żadnym zaskoczeniem. Ale tym razem musisz spróbować się opanować, jasne? Zrób mi tę drobną przysługę. Tym razem słuchaj rozkazów i nie zabijaj byle kogo, kto wejdzie ci w drogę… chyba że to wróg. Czy wyraziłem się jasno?
– Jak słońce – odparłem.
Graves westchnął. Widziałem, że mi nie uwierzył.
– Pozwól, że będę szczery, specjalisto. Nie wiem, jak się to wszystko skończy. Tak naprawdę nie mamy większego pojęcia, z czym przyjdzie się nam mierzyć. Według naszych szacunków nie powinno tam być więcej niż dwadzieścia tysięcy kolonistów, zakładając rozsądny poziom ubytku i przyrostu populacji na przestrzeni ostatnich siedemdziesięciu lat. Do tego przy odrobinie szczęścia nie będą mieli nic groźniejszego niż widły.
Zawiesił głos, by spojrzeć na cienką kartę dynamicznie zmieniającego się komputerowego papieru. Odłożył ją po chwili.
– Ale nie kupuję tych prognoz. Nie sądzę, żeby tym razem się nam upiekło. Spodziewam się napotkać tam zorganizowaną i dobrze wyposażoną armię.
Mimowolnie zmarszczyłem brwi.
– Sir, jak to możliwe? Skąd koloniści mogliby wziąć zaawansowany sprzęt? Jest za drogi, a przecież nie mogli zabrać go ze sobą z Ziemi.
– Pożyczki z Imperium – wyjaśnił Graves. – Potwierdziliśmy, że imperialni wiedzą o ich istnieniu. Jeśli oferują im członkostwo, dostaną trochę gotówki na start.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Tak to działa – odparł. – Tak to musi działać. Pomyśl chwilę. Jak to się stało, że Ziemia nagle stała się międzygwiezdnym mocarstwem już pod koniec lat pięćdziesiątych zeszłego wieku? Praktycznie nie mieliśmy wtedy nawet dwóch badyli, żeby rozpalić ognisko. A nawet jakbyśmy je mieli, nie wolno byłoby nam ich użyć z powodu naruszenia praw autorskich jakiegoś sąsiedniego kosmity. Każdy świeżo upieczony kandydat może pożyczać galaktyczne kredyty, żeby rozkręcić gospodarkę. To w zasadzie taki kapitał początkowy. Z niego właśnie kupiliśmy nasze pierwsze bilety na statki takie jak ten. Zawoziły nas na odległe planety, a koszty pokrywały gwarantowane przez rząd, niskooprocentowane pożyczki, których zwyczajnie nie mogliśmy odmówić. Musieliśmy jakoś opłacić transport, kupić broń i mundury.
Pokiwałem głową, rozważając jego słowa. Niewiele mówiło się o tych wczesnych dniach Hegemonii. Wiedziałem, że historia, którą poznawaliśmy ze szkolnych podręczników, była wygładzona. Było mnóstwo szemranych interesów, wojen domowych i rewolucji, które zwyczajnie zamieciono pod dywan. Najwyraźniej pominięto też takie szczegóły jak pożyczki od Galaktycznych.
– Czyli… to może być starcie między dwoma ludzkimi legionami? – spytałem z niepokojem.
– Coś w tym rodzaju, ale o to się nie martw. Powinniśmy mieć przewagę. Oni byli zupełnie odcięci. Kiedy opuszczali Ziemię, mieli oczywiście wprowadzoną dyscyplinę, ale ta ekspedycja miała charakter bardziej naukowy niż militarny. Sądzę, że mają dość zwartą organizację, skoro zdołali dotrzeć do gwiazd i przeżyć. Mimo to nie widzę szans, żeby mogli mierzyć się z naszą wiedzą i doświadczeniem, jeśli dojdzie do walki. Spodziewam się, że Legion Varus wyjdzie z tego konfliktu zwycięsko.
Czułem się nieswojo, ale powstrzymałem się od uwag.
Graves wpatrywał się we mnie przez chwilę.
– Zamierzam właśnie złamać jedną z moich zasad, McGill – powiedział. – Spytam żołnierza o jego zdanie. Nigdy tego nie robię.
– Uważam, że ludzie nie powinni zabijać innych ludzi, sir.
– Widzisz? Właśnie takich pierdół nie chce mi się wysłuchiwać. Czy przypadkiem nie wyklarowaliśmy sobie pewnych podstaw? Ile, ledwie pięć minut temu? Ty w ogóle nie masz myśleć o takich sprawach. Na nic mi się nie przydasz, jeśli kwestionujesz rozkazy, zanim jeszcze zdążyliśmy wylądować.
– Przepraszam, sir. Chciał pan wiedzieć.
– Co prawda, to prawda – mruknął zza biurka, odchylając się w fotelu. – No dobra. Zaczynajmy. Porozmawiajmy o twoim awansie i nowym miejscu w Legionie Varus. Przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że zostałem przeniesiony, właściwie nie ja, a primus Turov. Teraz będzie dowodzić ciężką kohortą. Trybun uznał, że nie ma predyspozycji do szkolenia świeżych rekrutów. Turov weźmie ze sobą wszystkich starszych oficerów.