Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson

Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson


Скачать книгу
że w końcu słyszę oficera, i odwróciłem się w jego stronę.

      – Sir, drużyna w rynsztunku – oznajmiłem. – Ale nie wydano nam zbiorników z tlenem. Na czym polega problem, sir?

      Graves zaklął i wynurzył się z zacienionego przejścia.

      – Musisz zdobyć tlen. To rozkaz, specjalisto. Obejmujesz dowództwo i masz znaleźć zapas dla całej drużyny. Zakładajcie hełmy i opuśćcie wizjery. Powietrze w skafandrach na razie wam wystarczy, pamiętajcie tylko, żeby je otwierać i złapać oddech, jak będzie okazja. I nie zatrzymywać się. Zrozumiano?

      – Tak jest, sir. Przepraszam, sir, ale gdzie weteran Harris?

      – Harris pewnie nie żyje. A teraz ruszać się, do cholery! I uwaga na wrogi kontakt.

      Prawie zadzwoniłem szczęką o kombinezon.

      – Wrogi kontakt? Jak…?

      – Nie ma czasu na pogadanki. Wciągam cię na kanał dowodzenia. Słuchaj i ucz się.

      Odwrócił się na pięcie i zostawił nas samym sobie, pewnie, żeby ogarnąć innych maruderów. Pobiegł w głąb dudniących echem korytarzy i nie oglądał się za siebie.

      Nie mając lepszego pomysłu, założyłem hełm, opuściłem wizjer i włączyłem wewnętrzne radio. Mój identyfikator trafił do kanału dowodzenia. Pewnie mógłbym też na nim nadawać, ale pierwsze, co zrobiłem, to zablokowałem mikrofon. Wszyscy z mojej ekipy chcieli wyjaśnień, co tu jest, u licha, grane – jakbym ja miał to wiedzieć.

      Sięgnąłem w bok i złapałem Natashę za rękę, obracając ją tak, by stanęła ze mną twarzą w twarz.

      – Szkolisz się na technicznego. Gdzie trzymają butle z tlenem podczas lotu?

      Patrzyła na mnie z przejęciem.

      – Tak, jasne. Niedaleko mesy. Będą przy reszcie sprzętu pomocniczego. Pamiętasz te małe składziki? Są w tamtą stronę, na przedzie.

      Nie bardzo sobie przypominałem jakiekolwiek schowki, ale w końcu nie byłem technikiem. To ich zadaniem było utrzymanie całego wyposażenia, dzięki któremu nasze siły mogły przetrwać i walczyć na innych planetach.

      Wystawiłem Natashę na szpicy i wszyscy ruszyliśmy truchtem w ślad za nią. Starałem się ignorować narzekania drużyny i skupić się na tym, co przychodziło na dowódczym.

      Póki co nie miało to wszystko sensu. Była mowa o wrogich siłach i zniszczeniach na mostku.

      Zniszczeniach na mostku? Kto byłby tak głupi, żeby uszkodzić mostek statku znajdującego się wewnątrz bańki czasoprzestrzennej?

      Znaleźliśmy butle z tlenem dokładnie tam, gdzie wskazała Natasha. Rozdzieliliśmy je między siebie, podłączyliśmy do kombinezonów i uruchomiliśmy aparaty oddechowe. Nasze skafandry były dosyć nowoczesne.

      Po jakimś czasie skończyłoby się im zasilanie, ale póki to nie nastąpiło, były w stanie rozkładać dwutlenek węgla i odzyskiwać z niego tlen, zużywając przy tym tylko niewielką ilość świeżego tlenu ze zbiorników. O ile nie wyczerpiemy baterii podczas walki, powinniśmy być zabezpieczeni na całe dnie.

      Aż trudno wyrazić, o ile lepiej czuje się żołnierz w kosmosie, kiedy wie, że ma pewne źródło tlenu. Przestrzeń kosmiczna to bezlitosne miejsce, a zabójcze środowisko może przetrzebić szeregi bez jednego wystrzału. Brak tlenu, ekstremalne temperatury czy stare dobre promieniowanie są równie mordercze jak wrogi karabin.

      Kiedy skończyliśmy ze zbiornikami, miałem już nowe rozkazy na kanale dowodzenia. Poprowadziłem drużynę na spotkanie z Gravesem i resztą oddziału na głównym pokładzie szkoleniowym. Ci, którzy nie wzięli ze sobą broni, znaleźli tam uzbrojenie – ale były to jedynie trachy. Z całego oddziału tylko ja miałem miotacz plazmowy.

      Graves przeszedł wzdłuż szeregu, sprawdzając nasz sprzęt. Zauważył, że razem z Carlosem byliśmy w pełnym rynsztunku bojowym.

      – Kto kazał ci wziąć karabinek laserowy, Ortiz? – rzucił w stronę Carlosa.

      – Ten oto McGill. Paranoik z niego.

      Graves pokiwał głową.

      – Ze mnie też. Ortiz, zostajesz z McGillem. Twoim zadaniem jest utrzymać naszego jedynego ciężkiego bombardiera przy życiu. Swoje życie możesz spisać na straty.

      – Dziękuję, sir! – ogłosił Carlos. – Rzucę się w paszczę pierwszego napotkanego wroga, sir!

      – Nie trzeba. I zdaje się, że nie mają zębów… przynajmniej niezupełnie.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Z czym mamy do czynienia, sir?

      – Intruzi. Wrogi okręt zagrodził nam drogę do docelowej planety. Za kilka godzin dokonalibyśmy zrzutu, ale wpadliśmy w pułapkę, która skutecznie nas zatrzymała.

      Wszyscy wymienili niespokojne spojrzenia. Pułapka? Na statek w bańce czasoprzestrzennej?

      – Ale są też i dobre wieści – ciągnął Graves. – Wróg zajął mostek i pozabijał Skrullów, ale mają tu tylko nieliczne siły i ewidentnie nie spodziewali się, że na pokładzie znajdą cały legion ciężko uzbrojonych żołnierzy. Odbijemy ten statek i będzie po wszystkim. Trudno, żeby było inaczej. Zadzierać ze statkiem Galaktycznych… chyba oszaleli.

      – Sir, czegoś tu nie rozumiem – powiedziałem. – Myślałem, że będziemy mierzyć się z jakimiś ludzkimi osadnikami, którym przyśniło się założenie własnej kompanii najemniczej.

      – I tu się myliliśmy – odparł Graves. – Sami zobaczcie.

      Zastukał w przedramię i przyłożył je do pobliskiej ściany.

      Ta natychmiast się rozświetliła, zamieniając w wielki ekran. To była fajna sztuczka, ale rzadko widziałem ją w akcji. Tylko oficerowie mieli stuki o dość wysokich uprawnieniach. Nawet technicznym nie pozwalano zamieniać statku w objazdowe kino.

      – Przyjrzyjcie się uważnie – uprzedził Graves. – W przelocie widać tu naszego przeciwnika. Pobraliśmy ten plik z kamer na mostku, zanim rozwalili monitoring.

      Spoglądaliśmy na pusty korytarz. Przez kilka sekund nic się nie działo, ale potem zatańczyły tam cienie – dziwne cienie.

      – Co to, u diabła, jest? – zaklął Carlos.

      Tym razem nikt nie kazał mu się zamknąć. Wszyscy zastanawialiśmy się nad tym samym.

      Na granicy zasięgu kamery przemknęła jakaś postać. Nie należała do człowieka, tego byłem pewien. Poruszała się dziwnie, takimi falującymi skokami. Pod tym kątem mogliśmy zobaczyć tylko część sylwetki. Mignęły tam grube, wężowate wypustki i zazębiające się w rombowe wzory płytki.

      – To coś ma łuski – powiedziała Natasha, podchodząc bliżej. Uniosła dłoń ku ekranowi jakby z fascynacją. – Zupełnie egzotyczne.

      – Wygląda jak snopek żywych węży – stwierdził Carlos. – Nie wiem, co to, ale jest wielkie jak skurczybyk!

      – Mniejsze od bydlaków ze Świata Stali – odparła Kivi.

      Carlos pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem.

      – Kosmici. Pokręceni kosmici. Po prostu cudnie. Jak dobrze, że to skończone przygłupy. Chyba nie mają pojęcia, jak działa Imperium. Przylecą tu Galaktyczni i przerobią ich na skwarki. Na pewno ułatwili nam robotę. Wystarczy, że przeżyjemy dość długo, żebyśmy zdążyli zgłosić to władzom. Popatrzcie ostatni raz na Zeta Herculis. Galaktyczni zetrą to wszystko w proch, kiedy się o tym dowiedzą. Niedługo wróg przejdzie do historii. Ha, może i nawet zgaszą tę całą gwiazdę. Słyszałem, że czasem tak robią.

      – Możesz mieć rację – przyznał


Скачать книгу