Pieśń o kruku. Paweł Lach

Pieśń o kruku - Paweł Lach


Скачать книгу
światło zaczęło się przesączać przez dziurę, która przeszywała ciało na wylot, a w mdłej poświacie ukazały się białe, zgasłe oczodoły, twarz Elinai wykrzywiła się w przerażeniu.

      W końcu tylko głusi i zmarli byli nieczuli na jej uroki.

* * *

      Bjarni Kruk zasiadł na samotnym kamieniu wsparty o miecz. Rumak strzygł uszami i pochylał łeb w poszukiwaniu resztek trawy. U boku jeźdźca, na przerzuconym przez grzbiet sznurze, kołysała się wypełniona srebrem sakwa. Spod śniegu wyzierały pamiątki dawnej potęgi. Kawałki murów, pozostałości po basztach, ruiny przypominające wyszczerbione zęby olbrzymów. Na tym wzgórzu musiał stać kiedyś potężny zamek, którego władcy zostali zapomniani.

      Wicher wył przeciągle, zapowiadając, że zima nie odejdzie z gór tak szybko. Bjarni przysłonił twarz kapturem. Słyszał teraz wszystko doskonale. Z pieśni wiatru wyłapywał dziwne dźwięki. Wcześniej w górach rozległ się krzyk kobiety i głos mężczyzny, w którym słychać było ból. Ale gdy głosy ucichły, w głowie Bjarniego rozbrzmiało jakby echo dawno zapomnianej pieśni.

      Słodki głos przywołał obraz młodej kobiety, o długich i jasnych jak zboże włosach, które przysłaniały nagie ciało. Gaj rozrastał się wokół niej, pełen kwiatów i spokoju zsyłanego przez dojrzałe słońce.

      Ale to był tylko sen. Obraz zapomnianych czasów. Bjarni otrząsnął się i podszedł do rumaka.

      – Pora ruszyć dalej – powiedział z jakimś nieuchwytnym żalem.

* * *

      …trafił pewnego razu do krainy pośród lodów, w której realne mieszało się ze zmyślonym, zwierzęta przemawiały ludzkim głosem, rzeki płynęły do źródeł, a gwiazdy, układając się nocą w nieznane konstelacje, nie mogły prowadzić zbłąkanych przez mrok. Wkrótce zdał sobie sprawę, że przyszło mu przemierzać krainę oddaną pod władanie czarnoksiężnikowi.

      Nad tym mroźnym pustkowiem panował mag imieniem Holgi, który osiągnął mistrzostwo w rzucaniu zaklęć, a przy tym był przebiegły, nieufny i zdradziecki. Gdy Bjarni Kruk trafił przypadkiem do siedziby Holgiego, mieszczącej się w porzuconej na pustkowiu wieży, czarnoksiężnik umyślił sobie od razu, że nieustraszony wojownik może okazać się mu pomocnym. Śmiałek posłany został zatem w cztery świata strony, a w każdej Holgi wyznaczył Bjarniemu inne zadanie, które przerosłoby każdego ze śmiertelników. Zapłatą miały być skarby. Ale choć czarnoksiężnik wątpił, że uda się wojownikowi wypełnić misję, Bjarni dokonał tego i powrócił na czas.

      Wtedy dopiero Holgi zrozumiał, że nie ma do czynienia z byle kim, bo wcześniej nie dowierzał opowieściom o Pogromcy Olbrzymów, mimo iż i do jego siedziby dotarł krzyk spadającego w przepaść Glamrunga.

      Zrazu Holgi zamyślił sobie nową intrygę, która splotła ich losy razem, już do końca…

Z „Sagi o Kruku”

      IV. Gospoda na krańcu świata

      Bjarni Kruk przetarł zmęczone oczy, upewniając się tym samym, że wzrok nie płata mu figla – wiele razy przecież dał się zwieść omamom. Tym razem jednak był pewien, że to nie zwidy. W szarościach dogasającego dnia, wśród połaci bezkresnych śniegów, majaczyły ruiny warownej wieży. To stąd właśnie Bjarni u zarania zimy wyruszył w niepewnej misji; teraz, choć wiosna ukwiecała już łąki w szczęśliwszych krainach, na krańcach znanego śmiertelnikom świata wciąż panowała wieczna zmarzlina.

      W dolinie dało się słyszeć głośne i niepokojące skrzeczenie. Wnet czarny punkt pojawił się niespodziewanie na szarym nieboskłonie i rósł w oczach z każdą chwilą. Ptaszysko, najwyraźniej zoczywszy samotnego wędrowca, zaczęło szybować w dół, coraz niżej i niżej, aż w końcu zatrzepotało skrzydłami przed twarzą wojownika.

      Kruk usiadł na ramieniu Bjarniego i odezwał się głosem do złudzenia przypominającym ludzki:

      – Witaj mój imienniku. Wnioskuję po twym żałosnym wyglądzie, że podróż musiała być pełna przeciwności?

      – Jestem zgodnie z obietnicą, Grimo – powiedział Bjarni, przeczesując zmarzniętymi palcami oszronioną brodę, która okrywała zapadłe z głodu policzki. – Mam dla twego pana to, czego sobie zażyczył. Straciłem co prawda rachubę czasu, jednak wierzę, że nie jest za późno, by odebrać zapłatę.

      – Uczony Holgi czeka na ciebie z niecierpliwością – odparł Grimo – ale też z uwagą wpatruje się w klepsydrę. Niewiele ziarenek piasku pozostało na górze. Lepiej się pospiesz, bo nici z zapłaty. Zapowiem czarnoksiężnikowi, że Bjarni, którego zowią Krukiem, powraca.

      Ptaszysko zakrakało przeciągle raz jeszcze, rozłożyło skrzydła i zerwało się do lotu. Grimo wbił się w przestworza i poszybował w kierunku ruin wieży. W jednym z jej wąskich okien żarzyło się światło – znak, że oddana pod władanie zimie kraina nie była całkowicie wyludniona.

* * *

      Pośrodku wysoko sklepionej komnaty znajdował się wielki stół, na którym piętrzyły się szklane butle o fantazyjnych kształtach i sterty zapisanych pergaminów. Szeregi oprawionych w skórę i obitych w stal ksiąg ciągnęły się na półkach regałów niedbale, choć zapewne w jakimś sekretnym porządku. Skupiska świec rzucały trochę ciepłego światła, zalewając poświatą porozstawiane tu i ówdzie, tajemniczo wyglądające przedmioty, których zastosowania można się było jedynie domyślać – jeśli miało się dość wyobraźni.

      – Dobrze się spisałeś, Bjarni – powiedział zasiadający za stołem starzec. – Obyło się bez kłopotów? Czy ktoś pytał się o mnie? Czy czasem nie zdradziłeś się jakimś słowem?

      – Tacy jak on nie powiedzą nigdy wiele – zawołał Grimo, kiedy wleciał przez nieduże okno i wylądował na poręczy krzesła. – I wolą zachować dla siebie sekrety. Zobacz zresztą, czcigodny Holgi: nasz gość rozrywa pieczone mięso niczym wygłodniały wilk.

      Bjarni rzeczywiście nie odzywał się mimo nagabywań czarnoksiężnika, za nic mając zasady dobrego wychowania. Jadł z ochotą, próbując nasycić pusty żołądek. Przyglądał się jednak uważnie Holgiemu. Długie, białe jak śnieg włosy opadały starcowi na ramiona, a wciąż czarna, krzaczasta broda opierała się na wydatnym brzuchu. Na łysej częściowo czaszce widać było szramę, pozostałość po dawnym zranieniu. Mężczyzna ubrany był w brązową, powłóczystą szatę z szerokim kapturem, teraz opuszczonym na plecy. Jedno jego oko znaczone było bielmem, drugie zatrzymało się na przybyszu i również obserwowało go z uwagą.

      – Nie musisz się obawiać, panie – odparł Bjarni, nasyciwszy się już. – Nawet jeśli wpadłem w tarapaty, to, jak widać, uszedłem z nich cało. Przywiozłem wszystko o co prosiłeś, choć nie domyślam się nawet, do czego mogłyby ci posłużyć substancje i przedmioty, które schowałeś już w skrzyni. Zdążyłem też uwinąć się w wyznaczonym mi czasie. – Pogromca Olbrzymów spojrzał na ogromną, zwisającą u powały klepsydrę. Na górze zostało jeszcze sporo piasku, który – spowalniany zapewne magią – przesypywał się nieśmiało. Ziarenka opadały na dno z szybkością i gracją płatków śniegu.

      – Czekasz pewnie na zapłatę? – zapytał Holgi.

      – Cierpliwie – odrzekł Bjarni.

      – No tak. – Czarnoksiężnik uśmiechnął się zagadkowo i odpiął od sznurka sakiewkę, a potem rzucił ją przybyszowi. – Oto twoja zapłata.

      Bjarni złapał pękaty mieszek zręcznym ruchem.

      – Nic tak nie poprawia humoru jak złoto – rzekł Pogromca Olbrzymów, szczerząc zęby i chowając sakiewkę


Скачать книгу