Pieśń o kruku. Paweł Lach
nie ominie mnie nagroda.
– Nie słuchałeś widać moich przepowiedni z uwagą – powiedział starzec chytrze, chowając do woreczka kości. – Los spróbuje z ciebie zadrwić. Lepiej nie szukać teraz wyzwań i zaszyć się w cichym kącie, gdzie wzrok bogów nie sięga. Poczekaj, aż zapomną o tobie. To powinno nastąpić niebawem, bo panowie Asgardu szybko się nudzą. Posiedź jeszcze w porcie tydzień lub dwa, a los może się ponownie do ciebie uśmiechnie.
– Słuchałem twoich przepowiedni jedynie dla żartu – rzucił Bjarni. – Jak powiedziałem, nie przejmuję się zbytnio wróżbami.
– Powinieneś jednak przejąć się, kiedy słyszysz o ludzkich kościach zalegających w dolinie.
– Być może. Mówią, że ogień powinno się zwalczać ogniem. Radzą też, by mieczem odpierać atak tego, kto z mieczem w ręku uderza. Ale na siłę, ogrom i moc Jotunheimu nic nie poradzi siła człowieka. Widać nie wiedzieli tego ci, których kości wspominasz.
– Masz rację – przytaknął Herjolf. – Nawet setki ludzi nie starczy, gdy nie ma sposobu. Widzę zatem, że zadecydowałeś już. – Starzec wzruszył ramionami. – To twój wybór. Jesteś człowiekiem wolnym, masz do niego prawo. Ale moje rady mogą być ci pomocne. Glamrung jest silny i okrutny. Ma jednak swoje słabości.
– Doprawdy? – Bjarni ożywił się. – Czyżbyś je znał?
– Mieszkam w porcie od lat. W takim miejscu opowieści same przychodzą do człowieka. Wiele sekretów i dobrych rad dotarło do mych uszu, nawet gdy ich nie wyczekiwałem.
– Czekam zatem, aż uchylisz rąbka tajemnicy. – Bjarni nalał do kubka miodu i postawił przed wieszczem.
– Dałeś mi srebrną monetę, bym odsłonił tajniki przyszłych dni – powiedział Herjolf szeptem. – Nie sądzisz chyba, że powiem ci cokolwiek więcej, jeśli nie zapłacisz dodatkowo?
– Brawo! – zawołał Bjarni. – To rozumiem. Jesteś chytry i przebiegły. Cenię takich. – Mężczyzna sięgnął do sakiewki. – To jak, zadowolisz się jeszcze jedną srebrną monetą?
– Powiedziałeś, że wróżby są dla ciebie nic nie warte, a mimo to za wysłuchanie moich proroctw dałeś srebrną monetę i postawiłeś na stole napitek. Dobra rada, w tym wypadku bezcenna, musi być warta więcej, prawda? Ja ci mówię zatem, że dasz mi złotą monetę, a wiem, że chowasz ją w swojej sakwie.
– Mógłbym dowiedzieć się tego, co jest mi potrzebne, nie płacąc nawet miedziaka! Ale podoba mi się twoja przebiegłość. Mam jednak inną propozycję. – Bjarni nachylił się w stronę wieszcza, szczerząc zęby. – Będę hojny. Dam ci dwie złote monety.
– Nie myślę, by kryła się za tym hojność. – Herjolf mrugnął okiem. – Raczej roztropność.
– Tak, mój wieszczu. Dostaniesz dwie złote monety, ale dopiero wtedy, gdy twoje rady okażą się przydatne, a ja będę mógł za czuprynę podnieść odciętą głowę Glamrunga. Jeśli nie, postąpię tak z twoją głową. Zgoda?
– Są propozycje, które nieroztropnie byłoby odrzucać, zwłaszcza gdy składa je człowiek zbrojny w miecz, prawda? Przystaję na ten układ. Zresztą nie ryzykuję wiele. Jeśli nie wykorzystasz dobrze mych rad, nie będziesz miał już okazji szukać zemsty na mnie. Górska przełęcz stanie się także i twoim grobem. Sam jednak wybrałeś. Posłuchaj zatem, co mam ci do powiedzenia…
Wydawało się, że światła wewnątrz karczmy przygasły, a lodowe wichry mocniej zawodzą nad zatoką, gdy starzec zaczął snuć swoją opowieść.
Bjarni Kruk słuchał uważnie i z każdą chwilą uśmiechał się coraz bardziej.
Dolinę zasnuwała podobna do szarego dymu mgła, której nie były w stanie rozwiać słabe podmuchy przesiąkniętej wilgocią bryzy. Trudno było dojrzeć cokolwiek dalej niż na kilka kroków przed sobą. Gdzieś wyżej wznosiły się niewidoczne teraz i przykryte śniegiem wierzchołki gór. Mogło się wydawać, że to bezpieczne, choć opustoszałe miejsce. Jednak widok ludzkich i zwierzęcych kości, które piętrzyły się pośród poszarzałych traw, sprawiał, że zwodnicze poczucie spokoju pryskało.
Samotny wędrowiec wyłonił się z mgieł i przystanął. Choć oczy przesłaniał opaską, to pozostałe zmysły sporo mu podpowiedziały. Z pewnością nie był tu sam. Ktoś, i to nie byle kto, zastąpił mu drogę.
– Słyszę twój głos, który dobiega z wysoka – odezwał się wędrowiec. – Musisz być zatem wielki jak drzewo. Czuję twój oddech, który dobywa się z niezwykle szerokiej piersi, bo gdy wypuszczasz powietrze, mam wrażenie, że zrywa się wiatr. Gdy robisz krok, ziemia lekko się trzęsie. Mój nos czuje zapach resztek ludzkich ciał, a dusza wciąż wyczuwa strach tych, którzy przemierzali dolinę, a teraz są martwi… Nie widzę cię, bo jestem ślepcem, ale mimo to mogę powiedzieć o tobie bardzo wiele. Jeśli zatem nie pomyliłem się w swych sądach, musisz być olbrzymem. A jeśli tak, to zwiesz się Glamrung, bo nie znają te góry innego giganta!
– Rzeczywiście, nie mylisz się – odparł Glamrung, który przysiadł na wielkim kamieniu, tuż obok traktu i spoglądał na szlak ze znudzeniem, trzymając się za wydęty z głodu brzuch. Olbrzym dawno już nie miał gości. Ten, który przybył wraz ze świtem, był wyjątkowy. Okryty długim, podziurawionym płaszczem, jedynie z kosturem w ręku, bez konia i z opaską, która przysłaniała oczy; niewidomy, samotny, bezbronny. Glamrung uśmiechnął się tylko. Osobliwy gość, rzeczywiście.
Potem jednak olbrzym zaczął rozmyślać. Czy aby nie był to jakiś podstęp? Z głodu Glamrungowi pociemniało w oczach. Nie miał sił i ochoty zastanawiać się za wiele. Teraz liczyło się jedno – pusty brzuch, bezdenna głębia, która nienawidziła próżni.
– Prawdę mówili zatem ci, którzy opowiadali o Glamrungu w portowej karczmie! – zawołał z podziwem ślepiec.
Olbrzym, któremu głód coraz bardziej doskwierał, powstał, by pochwycić swoją zdobycz. Przystanął jednak po dwóch krokach.
– A cóż takiego opowiadali?
– Ludzie mówili, że jesteś największym i najstraszliwszym z dzieci Jotunheimu! Że nikogo nie przepuścisz żywego przez te góry i że boją się ciebie okoliczni jarlowie!
Glamrung, który miał słabość do opowieści i był łasy na komplementy, uśmiechnął się.
– Prawdę zatem mówią – odparł z zadowoleniem. – Wszystko się zgadza.
– Krąży wiele opowieści o twojej potędze – mówił dalej ślepiec, głaszcząc się po czarnej brodzie. – Skaldowie układają pieśni. Matki straszą tobą dzieci. Młodzi mężczyźni przechwalają się, który z nich pierwszy zabije Glamrunga. Nie ma jednak śmiałka gotowego rzucić tobie wyzwanie. Jarlowie rwą sobie włosy z bród, rozmyślając wciąż, jak pozbyć się kłopotu.
Bardzo się to wszystko spodobało Glamrungowi. Przysiadł na chwilę wśród mgieł i kości, a potem zaczął rozmyślać o swojej sławie. Nagle nieco złagodniał.
– Jeśli zatem wszyscy wiedzą o tym, że władam okolicą i boją się mnie tak bardzo, to dlaczego zapuściłeś się aż tutaj na pewną śmierć?
– Jestem kaleką – odparł wędrowiec. – Czy nie dostrzegłeś tego? Łatwo ze mnie zadrwić. Ludzie bywają okrutni. Dla zabawy wskazali mi ten szlak, wmawiając, że jest bezpieczny. Ktoś mi nawet pomógł i zaprowadził tu, a potem uciekł.
Mogło rzeczywiście tak być. Olbrzym nie znał co prawda świata ludzi zbyt dobrze, ale lubił przysłuchiwać się krążącym o nim historiom, a odkąd rozsiadł się w dolinie, polubił także