Pieśń o kruku. Paweł Lach
sobą wilgoć znad morza. Szczątkowy blask, który płynął z paleniska, wyostrzał kontury ogromnej, uciętej głowy olbrzyma. Deszcz zmywał zakrzepłą krew. Jeden z oczodołów był pusty.
– Udało ci się – powiedział starzec, gdy Bjarni skończył snuć swoją opowieść. Nie wiedzieć czemu na martwym obliczu giganta malował się niepokojący uśmiech.
– Tak – odparł Bjarni, kończąc swoją opowieść. – Pokonałem Glamrunga.
– Nieźle to sobie wymyśliłeś – powiedział Herjolf. – Wykorzystałeś moje rady, stępiłeś czujność olbrzyma i sprytnie pozbawiłeś go resztki sił. Znakomity też z ciebie aktor! – Wieszcz spojrzał na pochmurne oblicze Bjarniego. – Nie widzę jednak triumfu w twoim spojrzeniu.
– Jarl Hagard przegnał mnie ze swojego dworu.
– Jak to? – zdziwił się starzec. – Czy nie przyniosłeś mu głowy potwora, który pustoszył jego ziemie?
– Naprawdę nie domyślasz się tego, co się stało? Nie? Ty, człowiek odkrywający przed innymi zagadki losu? – Bjarni ze złości wyszczerzył zęby. – To opowiem ci, by nie było między nami niedomówień… Zawiozłem jarlowi głowę Glamrunga. Pomyślałem, że skoro to możny i waleczny pan, będzie musiał docenić mój wysiłek, oddać mi długą łódź pełną wojowników pod komendę albo podarować kufer srebra. Jednak blady strach padł na niego, gdy zobaczył odciętą głowę giganta. Glamrung co prawda przegnał wielu z poddanych Hagarda, ale jednocześnie jego obecność w górach działała odstraszająco na natrętnego sąsiada, który najeżdżał wraz ze swoimi wojownikami włości jarla. Rozbójnik zaprzestał łupieżczych wypadów, gdy Glamrung osiadł w dolinie. Nic zatem nie dostałem za głowę olbrzyma, poza stertą wyzwisk i zgrają spuszczonych psów, które szły za mną przez kilka mil, dopóki nie zadowoliły się odciętym językiem giganta.
Starzec nie potrafił powstrzymać śmiechu.
– Nie posłuchałeś mojej roztropnej rady, by zważać na siebie i przeczekać – powiedział w końcu. – Czy nie było słychać w górach, jak wykrzykujesz swoje imię, chwaląc się zwycięstwem nad potężnym Glamrungiem? Zgubiła cię pycha!
– Nie popełnia błędów ten, kto nie robi nic, starcze.
– Czekam na swą zapłatę – powiedział Herjolf. – Udzieliłem ci kilku porad, a ty zrobiłeś z nich dobry użytek. Skąd mogłem wiedzieć, że jarlowi tak bardzo przypadła do gustu obecność Glamrunga? Hagard nie mógłby się do tego przyznać. Ani on, ani jego wojownicy. Kto szanowałby ludzi o zajęczych sercach? Ludzi, którzy drżą ze strachu przed najazdem sąsiada?
– I mówi to ten, który chwalił się, że zna wszystkie portowe opowieści? Masz jednak rację. Należy ci się zapłata. – Bjarni wstał od dogasającego ogniska i podszedł do wróżbity. – To dwie złote monety, które ci obiecałem – powiedział. – Twoje rady były ich warte.
Stary schwycił monety i zagryzł jedną z nich. Potem z uśmiechem zacisnął dłoń.
– Dodam jeszcze od siebie coś wyjątkowego
– Jesteś aż tak hojny?
Bjarni wyciągnął miecz i szybkim ruchem pchnął. Ostrze zagłębiło się w trzewiach starca, który zdążył jedynie coś wycharczeć. Potem Herjolf opadł na wilgotną, pokrytą mchami ziemię.
– To za to, żeś nie wyjawił mi wszystkiego – odezwał się Bjarni. – Nie dowiem się, czy z rozmysłem zataiłeś przede mną to, że Hagarda w gruncie rzeczy cieszy obecność olbrzyma w górach, czy nie wiedziałeś o niczym. Nieważne… Skoro leżysz teraz martwy u mych stóp, znaczy to, że jesteś podobny do wszystkich swych kłamliwych braci i nie potrafisz zobaczyć przyszłości.
Na ostrzu miecza widać było krew. Bjarni przykląkł, by zetrzeć ją śniegiem, ale gdy stal zalśniła ponownie, odbijając światło ogniska, na nowo posoka zaczęła rosić klingę, a potem spływać po niej obficie.
– Zły czar… – szepnął Bjarni do siebie i schował ostrze do pochwy.
Ruszył zaraz przed siebie, zostawiając w dolinie głowę olbrzyma, ciało Herjolfa i dwie złote monety słusznej zapłaty. Gdzieś w dali, gdzie rysowała się niewyraźna linia horyzontu, zajaśniały pierwsze promienie słońca. Nagle zrobiło się jaśniej, bo chmury w końcu odpłynęły.
Ale kiedy ten, którego zwano Krukiem opuszczał dolinę, w dalekich górach wicher wciąż powtarzał przekleństwo umierającego Glamrunga.
…Wieść o tym, że Glamrung spoczął martwy w górskiej dolinie, szybko rozniosła się po okolicy i dotarła w końcu na dwór króla Hrothgara, bitnego pana, który władał rozległą dziedziną i miał pod sobą liczny orszak zbrojnych. Król pytał wieszczów i swych doradców, co począć z człowiekiem, którego sława rosła z każdym dniem, a który pukał do wrót jego królestwa. „Trzeba go zabić, nim przyćmi twą chwałę, panie”, mówili jedni. „Lepiej mieć kogoś takiego po swojej stronie, niż we wrażym obozie”, doradzali drudzy. Wahał się zatem Hrothgar co ma uczynić, a kiedy dumał, widział z okna wieży, jak niebo staje się czarne od tabunów padlinożernego ptactwa. „Zły to znak”, pomyślał król.
Czy jednak zła wróżba przestrzegała przed Pogromcą Olbrzymów czy może przed innym niebezpieczeństwem, z dawna zapomnianym?
Słyszało się wieści, że gdy tylko Bjarni pojawia się w okolicy, niebo za dnia pochmurnieje, a w nocy słychać dziwne odgłosy, jakby mroczne istoty zrodzone z jądra czerni zaczynały swe harce. Król Hrothgar nie przeląkł się jednak, czując, że lepiej iść w parze ze śmiercią, niż zastępować jej ścieżkę, gdy kroczy ślepa wśród mroków. „Chcę widzieć go w mojej drużynie, oddam mu kawał ziemi i uczynię wodzem”, zdecydował w końcu władca, gdy doniesiono mu, że pogromca Glamrunga zjawił się już w królewskich włościach, ściągając tłumy, chcące słuchać o jego przygodach.
Nie wszystkim jednak spodobały się słowa króla i byli tacy, którzy uznali, że Hrothgara opętał tajemny urok…
II. Nieustępliwy cień
W gospodzie aż huczało od wesołych rozmów i śmiechów, a każda troska, niczym płatek śniegu objęty tchnieniem wiosny, topiła się od żaru rozradowanych serc. Mary złej nocy nie miały tutaj dostępu. Dzbany pełne miodu wędrowały między zebranymi, w takt śpiewów i brzdąkań harfy. Ciepłe światło świec wyławiało z tłumu zebranych rubaszne twarze, święcące się od potu i tłustego jadła. Potrawy pojawiały się na stołach, gdzie piętrzyły się już obgryzione kości. Czas płynął szybko wśród czarodziejskich opowieści o wielkich czynach, a każda chwila zdawała się tego wieczoru donioślejsza niż za dnia, kiedy codzienne trudy były jak żelazna kula u zdrowej nogi.
Nikt i nic nie budziło jednak takiego zaciekawienia wśród zebranych jak Bjarni Kruk. Odkąd śmiałek zjawił się w okolicy, wszyscy mówili tylko o nim, a ukradkowym spojrzeniom i szeptom nie było końca. Pogromca Olbrzymów – jak go przezwano – sam za to nie mówił wiele o niedawnych, doniosłych wydarzeniach i zdawało się, że nie jest mu miłe żadne towarzystwo, poza kobietami, które lgnęły do niego, jak również pieśniarzami, chcącymi dowiedzieć się czegoś więcej o potyczce z Glamrungiem.
Dwóch skaldów – jeden młody, o długiej, płowej brodzie, drugi stary, suchy jak szczapa drewna – zasiadło obok ponurego wędrowca i wciąż zadawało pytania, domagając się jakichś szczegółów. Wszak powtarzane przez górskie wichry echa niosły z sobą wiele sprzecznych donosów. Skaldowie byli tak dociekliwi, jakby każda