Mój książę. Julia Quinn
ręką w stronę nieprzytomnego mężczyzny leżącego na podłodze – nikt w zasadzie nie widział pani w moim towarzystwie. A jednak… – urwał, za bardzo bowiem intrygowała go reakcja dziewczyny, aby zrezygnować z przyjemności obserwacji gry emocji na jej twarzy. Przeważały oczywiście zmieniające się odcienie złości i konsternacji, ale przez to widok był jeszcze słodszy.
– A jednak… – Zgrzytnęła zębami.
Pochylił się do przodu, zmniejszając dystans między nimi do zaledwie kilku cali.
– A jednak – powiedział miękko, wiedząc, że dziewczyna poczuje na twarzy jego oddech – jesteśmy tu sami, całkiem sami.
– Nie licząc Nigela – odparła.
Poświęcił leżącemu mężczyźnie ledwie spojrzenie, po czym skupił wygłodniały wzrok na pannie Bridgerton.
– Kicham na Nigela – mruknął. – A pani?
Patrzył, jak z przerażeniem spogląda na leżącego zalotnika. Doskonale wiedziała, że odtrącony konkurent nie pośpieszy na ratunek, jeśli Simon pozwoli sobie na nadmierną poufałość. To nie znaczy, oczywiście, że cokolwiek jej groziło. Była w końcu młodszą siostrą Anthony’ego. Książę musiał sobie o tym często przypominać, ponieważ ten fakt nie był dla niego taki oczywisty.
Simon wiedział, że czas kończyć zabawę. Nie dlatego, że dziewczyna mogłaby donieść Anthony’emu o swojej przygodzie. Czuł, że wolałaby zachować ich spotkanie w sekrecie, by móc delektować się słuszną wściekłością, a może nawet – Simon ośmielił się mieć taką nadzieję – lekkim podnieceniem?
Choć wiedział, że należy położyć kres flirtowaniu i zająć się wreszcie wielbicielem Daphne, nie mógł powstrzymać się od jednej końcowej uwagi. Może skłonił go do tego wygląd jej ust, zaciskających się w chwili złości lub rozchylających się w chwili zaskoczenia. Wiedział tylko tyle, że jest bezsilny wobec swej demonicznej natury, jeśli chodzi o tę dziewczynę.
Tak więc pochylił się ku niej i mrużąc uwodzicielsko oczy, oznajmił:
– Chyba wiem, co by powiedziała pani matka.
Wyglądała na lekko zamroczoną jego nagłym atakiem, zdołała jednak prowokująco wykrztusić:
– Och?
Simon bez pośpiechu skinął głową i przyłożył palec do jej podbródka.
– Powiedziałaby, że powinna się pani strasznie, strasznie bać.
Zapadła głucha cisza, następnie Daphne otworzyła szeroko oczy. Jej usta zacisnęły się, jakby coś w nich trzymała, ramiona lekko się uniosły, po czym…
Po czym parsknęła śmiechem. Prosto w jego twarz.
– O mój Boże – wysapała. – Och, to było naprawdę śmieszne.
Simonowi wcale nie było wesoło.
– Przepraszam – wysapała między kolejnymi wybuchami śmiechu. – Bardzo przepraszam, ale doprawdy nie powinien pan robić takiego melodramatu. To do pana nie pasuje.
Simona zamurowało. Czuł złość, że to chuchro śmiało z takim lekceważeniem podważać jego autorytet. Z renomą niebezpiecznego mężczyzny łączyły się korzyści, a jedną z nich było prawo straszenia młodych dziewcząt.
– A właściwie pasuje, muszę przyznać – dodała, nadal bawiąc się jego kosztem. – Wyglądał pan bardzo groźnie. I oczywiście robił pan odpowiednie wrażenie. – Kiedy nic nie odpowiadał, na jej twarzy pojawił się wyraz konsternacji: – Taki był pański cel, prawda?
Książę wciąż milczał, więc Daphne mówiła dalej:
– Jasne, że tak. Wykazałabym brak taktu, gdybym pana nie poinformowała, że pańskie wysiłki zostałyby uwieńczone powodzeniem w przypadku wszystkich kobiet oprócz mnie.
Nie mógł się powstrzymać od pytania:
– A to dlaczego?
– Czterej bracia. – Wzruszyła ramionami, jak gdyby to wszystko wyjaśniało. – Jestem odporna na wasze gierki.
– Och?
Poklepała go uspokajająco po ramieniu.
– Ale pańskie zabiegi były doprawdy godne podziwu. I szczerze mówiąc, pochlebia mi, że w pańskich oczach zasłużyłam na ten wspaniały pokaz książęcej rozwiązłości. – Uśmiechała się szeroko i szczerze. – A może woli pan rozwiązłą książęcość?
Simon popadł w zamyślenie, gładząc się po brodzie. Starał się odzyskać nastrój budzącego przerażenie drapieżnika.
– Jest pani diablo nieznośną smarkulą, wie pani o tym, panno Bridgerton?
Obdarzyła go najbardziej czarującym z uśmiechów.
– Większość ludzi uważa mnie za wcielenie uprzejmości i dobrych manier.
– Większość ludzi to głupcy – stwierdził bez ogródek.
Daphne przechyliła głowę w bok, wyraźnie zastanawiając się nad jego słowami. Wreszcie obrzuciła go spojrzeniem i westchnęła.
– Niestety, muszę się z panem zgodzić, choć bardzo mnie to boli.
Simon powstrzymał się od uśmiechu.
– Czy boli panią to, że się ze mną zgadza, czy fakt, że większość ludzi to głupcy?
– I jedno, i drugie. – Znowu się uśmiechnęła, wprawiając Simona w oszołomienie. – Ale głównie to pierwsze.
Simon wybuchnął gromkim śmiechem, a potem ze zdziwieniem uprzytomnił sobie, jak obco zabrzmiały te dźwięki w jego uszach. Należał do ludzi, którzy często się uśmiechają, czasami chichoczą, ale już dawno nie czuł takiej spontanicznej radości.
– Moja droga panno Bridgerton – powiedział, przecierając oczy – jeśli pani jest wcieleniem uprzejmości i dobrych manier, to świat musi być bardzo niebezpiecznym miejscem do życia.
– Och, naturalnie – odparła. – Przynajmniej tak twierdzi moja matka.
– Trudno mi pojąć, dlaczego nie zapamiętałem pani matki, ponieważ sprawia wrażenie osoby pozostawiającej niezatarte wspomnienia.
Daphne uniosła brwi.
– Nie pamięta jej pan?
Pokręcił głową.
– Więc pan jej nie zna.
– Czy jest do pani podobna?
– Dziwne pytanie.
– Wcale nie takie dziwne – zaprzeczył, myśląc, że dziewczyna ma całkowitą rację. To było dziwne pytanie i Simon nie miał najmniejszego pojęcia, po co je zadał. Ale ponieważ zadał, a ona je zakwestionowała, dorzucił kilka słów wyjaśnienia: – Przecież wy, Bridgertonowie, podobno wszyscy wyglądacie jednakowo.
Na jej twarzy pojawił się nieznaczny wyraz dezaprobaty, który wydał się Simonowi intrygujący.
– To prawda. Zgadza się, jesteśmy jednakowi. Z wyjątkiem matki. Ona właściwie ma dość jasne włosy i niebieskie oczy. Ciemne włosy odziedziczyliśmy po ojcu. Ale podobno mam jej uśmiech, tak przynajmniej mi powiedziano.
Zapadła niezręczna cisza. Daphne przestępowała z nogi na nogę, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć, gdy raptem Nigel pierwszy raz w życiu zrobił coś we właściwym czasie, to jest usiadł prosto.
– Daphne? – wymamrotał, mrużąc oczy, jakby nie mógł patrzeć prosto przed siebie. – Daphne, czy to ty?
– Jezu Chryste, panno Bridgerton – zakrzyknął książę – jak mocno go pani uderzyła?!
– Tylko