Mój książę. Julia Quinn
Zawsze podejrzewał, że poznała jego tajemnicę, ale nigdy nie zyskał całkowitej pewności.
– Zbliża się twój przyjaciel Bridgerton – oznajmiła.
Hastings powędrował wzrokiem we wskazanym przez nią głową kierunku. Nadszedł Anthony, lecz nie zdążył spędzić nawet pół sekundy w ich towarzystwie, kiedy lady Danbury nazwała go tchórzem.
Anthony zamrugał kilka razy.
– Że co, proszę?
– Już dawno mogłeś przyjść i uwolnić przyjaciela od kwartetu pań Featherington.
– Ależ ja się świetnie bawiłem jego konfuzją.
– Hm. – Starsza dama chrząknęła i odeszła bez słowa (bądź kolejnego chrząknięcia).
– Przedziwna matrona – stwierdził Bridgerton. – Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to ona była tą przeklętą Whistledown.
– Tą autorką plotkarskiej gazetki?
Anthony skinął głową i poprowadził Simona na kraniec sali balowej, gdzie stali jego bracia.
– Zauważyłem, że rozmawiałeś z mnóstwem zacnych młodych dam – powiedział z uśmiechem.
Simon bąknął pod nosem coś sprośnego i raczej mało pochlebnego.
Ale przyjaciel tylko się roześmiał.
– Nie możesz powiedzieć, że cię nie ostrzegałem, prawda?
– Męczące jest to ciągłe przyznawanie ci we wszystkim racji, więc nie każ mi tego robić.
Anthony znowu parsknął śmiechem.
– Za tę uwagę zacznę cię przedstawiać debiutantkom osobiście.
– Tylko spróbuj – ostrzegł go Simon – a niedługo będziesz umierał bardzo powolną i bolesną śmiercią.
– Szpady czy pistolety? – Anthony wyszczerzył zęby.
– Ach, trucizna. Niezawodna trucizna.
– Ojej. – Anthony zakończył przemarsz na drugi koniec sali balowej i zatrzymał się przed dwoma innymi Bridgertonami. Wszyscy zdecydowanie wyróżniali się kasztanowymi włosami, wysokim wzrostem i wspaniałą postawą. Simon zwrócił uwagę, że jeden z nich miał oczy zielone, a drugi brązowe jak Anthony, lecz poza tym w przyćmionym świetle sali jeden mógł praktycznie uchodzić za drugiego.
– Pamiętasz moich braciszków? – spytał uprzejmie Anthony. – Benedict i Colin. Benedicta na pewno pamiętasz z Eton. To on nie odstępował nas na krok przez pierwsze trzy miesiące swojej nauki.
– Nieprawda! – Benedict się roześmiał.
– W zasadzie nie wiem, czy poznałeś już Colina. Był chyba za młody, żeby wasze drogi gdzieś się skrzyżowały.
– Miło mi cię poznać – rzekł pogodnie Colin.
Simon spostrzegł szelmowskie błyski w zielonych oczach młodzieńca i nie mógł nie zrewanżować się uśmiechem.
– Anthony wyrażał się o tobie tak obraźliwie, że musimy zostać serdecznymi przyjaciółmi – powiedział Colin, uśmiechając się przebiegle.
Jego brat przewrócił oczami.
– Pewnie już rozumiesz, dlaczego moja matka często powtarza, że Colin jako pierwsze dziecko doprowadzi ją do szaleństwa.
– Właściwie jestem z tego dumny – odparł na to Colin.
– Na szczęście matka mogła nieco odpocząć od młodzieńczego czaru Colina – mówił dalej Anthony. – Właśnie wrócił z objazdu kontynentu.
– Dziś wieczorem – dodał Colin z chłopięcym uśmiechem lekkoducha.
Simon doszedł do wniosku, że chłopak nie może być dużo starszy od Daphne.
– Ja też niedawno wróciłem z wojaży – oznajmił.
– Owszem, tylko że podobno twoje objęły cały glob – westchnął Colin. – Chciałbym któregoś dnia o nich posłuchać.
– Dobrze. – Simon skinął uprzejmie głową.
– Poznałeś już Daphne? – spytał Benedict. – To jedyna obecna w tej sali przedstawicielka rodu Bridgertonów, którą trudno zrozumieć.
Książę zastanawiał się nad najlepszą odpowiedzią na to pytanie, kiedy Colin parsknął śmiechem i stwierdził:
– Ach, Daphne jest bardzo rozsądna. Nieszczęśliwa, ale rozsądna.
Simon podążył za jego wzrokiem na drugi koniec sali, gdzie Daphne stała obok kobiety, która musiała być jej matką. Dziewczyna, zgodnie z zapowiedzią Colina, miała tak nieszczęśliwą minę, że już bardziej nieszczęśliwej nie można było sobie wyobrazić.
I nagle Simonowi przyszło na myśl, że Daphne to jedna z tych przerażonych młodych dam, wystawianych przez matki na widok publiczny. Sprawiała wrażenie zbyt rozsądnej i prostolinijnej, aby chcieć grać taką rolę, ale oczywiście nie miała wyboru. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat i skoro wciąż nosiła nazwisko Bridgerton, najwyraźniej była jeszcze panną. A ponieważ miała matkę, no cóż, wpadła w pułapkę niekończącego się pasma prezentacji.
Miała równie zbolałe spojrzenie na skutek tych przeżyć jak niedawno Simon. Ta myśl w jakiś sposób bardzo poprawiła mu humor.
– Jeden z nas powinien ją wybawić – zadumał się Benedict.
– Nie. – Colin się uśmiechnął. – Matka trzyma ją tam z Macclesfieldem dopiero dziesięć minut.
– Z Macclesfieldem? – spytał Simon.
– Tym hrabią – odparł Benedict. – Synem starego Castleforda.
– Dziesięć minut? – zapytał Anthony. – Biedny Macclesfield.
Hastings zerknął na przyjaciela z ciekawością.
– To nie Daphne daje mu popalić – szybko dodał Anthony – tylko matka wbiła sobie do głowy, żeby, ach…
– Złapać… – podsunął Benedict.
– …dżentelmena – dokończył Anthony, skinąwszy z wdzięcznością głową w stronę brata. – Potrafi być, ach…
– Bezwzględna – wtrącił Colin.
Anthony uśmiechnął się z przymusem.
– Tak. Święta racja.
Hastings spojrzał przez ramię na trzy wymienione osoby. Faktycznie Daphne miała nieszczęśliwą minę, Macclesfield rozglądał się po sali, szukając zapewne najbliższego wyjścia, a oczy lady Bridgerton błyszczały taką ambicją, że Simon poczuł litość dla młodego hrabiego.
– Musimy ratować Daphne – rzekł Anthony.
– Naprawdę musimy – dodał Benedict.
– Oraz Macclesfielda – odezwał się Anthony.
– A, naturalnie – włączył się Benedict.
Simon zwrócił jednak uwagę na fakt, że żaden z nich nie zamierza wkroczyć do akcji.
– Same słowa, co? – zaśmiał się Colin.
– Jakoś nie widzę, żebyś pędził siostrze na ratunek – odgryzł się Anthony.
– Nie, do cholery. Ale to nie ja mówiłem, że powinniśmy. Ty zaś…
– Co się tu dzieje, u diabła? – zapytał w końcu Simon. Wszyscy trzej bracia Bridgertonowie spojrzeli na niego, a na ich twarzach malowało się poczucie winy.
– Powinniśmy