Rozmowy z psychopatami. Christopher Berry-Dee
Nie wątpię!
Gdyby Davis mieszkał w Wielkiej Brytanii, mógłby zostać oskarżony o nieuczciwą reklamę. Jego deklaracje są równie prawdziwe jak rozkłady jazdy pociągów brytyjskich. „Najsłodsza czekolada Florydy” przebywa w ściśle strzeżonym zakładzie karnym, gdzie odsiaduje dwa wyroki dożywocia – jeden za rabunek z bronią w ręku, a drugi za włamanie. Dwa inne wyroki, zaledwie pięcioletnie, są prawie niewarte wzmianki.
Dotychczasowy brak sukcesów w nawiązywaniu relacji z kobietami może być spowodowany tym, że potencjalne kandydatki przeczytały wydrukowane drobnym drukiem ostrzeżenie na opakowaniu czekolady. Mogły też nie rozumieć, o czym Davis pisze!
Warto w tym miejscu wspomnieć o innym odsiadującym dożywocie seryjnym mordercy, Johnie Davidzie Cannanie, uważającym się za potomka templariuszy. Niedawno wyciekł do mediów jeden z jego listów (ściśle biorąc, został przekazany „Birmingham Mail” przez policję). W liście tym John obiecuje zadurzonej w nim kobiecie, że kupi jej willę w Hiszpanii, chociaż nie ma ani grosza. Cannan, wyjątkowo brutalny gwałciciel i oszust dopuszczający się napadów rabunkowych, z pewnością zamordował trzy kobiety: Sandrę Court, agentkę nieruchomości Suzy Lamplugh i Shirley Banks, dziewczynę z Bristolu. Myślę, że zakochana w nim kobieta (nie podaję jej nazwiska z przyczyn prawnych) powinna iść do psychiatry.
Nie są to moje wymysły. Istnieją tysiące mężczyzn i kobiet „pragnących rozwinąć wzajemnie inspirujące relacje poprzez komunikację pokrewnych umysłów” z maniakalnymi mordercami; odbywa się to przez internet. Opisałem wiele takich przypadków w książce Murder.com, powstałej przy współpracy FBI, CIA i policji rosyjskiej. Zawiera ona niewiarygodne, niekiedy groteskowe historie – choć zdarzało się, że miały one tragiczne konsekwencje dla naiwnych kobiet zakochanych w przebywających za kratami socjopatach, gdy wychodzili na wolność.
Moim zdaniem problem polega na tym, że ludzie nie czytają książek albo je lekceważą. Nie mija dzień, by ktoś nie zaczął szukać miłości w internecie i nie został oskubany ze wszystkiego, co ma albo kiedykolwiek będzie mieć, by sparafrazować słowa Clinta Eastwooda grającego Billa Munny’ego w filmie Bez przebaczenia z 1992 roku: „Zabicie człowieka to coś fantastycznego. Zabierasz mu wszystko, co ma i kiedykolwiek będzie mieć”. Wiele kobiet szukających miłości w internecie pada ofiarą seryjnych morderców, tak jak ofiary Johna Edwarda „J.R.” Robinsona, który oszukiwał, okradał i maltretował kobiety, traktując je jak niewolnice. W 1993 roku odkrył internet i nazwał się „panem niewolnic”; odwiedzał serwisy społecznościowe, szukając ofiar. Robinson, niekiedy nazywany pierwszym seryjnym zabójcą sieciowym, przebywa w celi śmierci w więzieniu El Dorado w stanie Kansas.
Cóż, zrzuciłem ciężar z serca. Odwiedziłem wiele oddziałów cel śmierci i panuje w nich zawsze taki sam zapach – nie ma nic wspólnego z delikatną wonią kwiatów. Człowiek wchodzący do więzienia czuje przenikający mury smród środków dezynfekcyjnych, bielinki, tłuszczu do smażenia, starego moczu, ekskrementów i potu. Zapach to nie wszystko. Czasami hałas potrafi być ogłuszający; można by pomyśleć, że to pora karmienia małp w zoo.
Nie mając nic lepszego do roboty, osadzeni (w tej chwili nazywanie ich „skazanymi” nie jest politycznie poprawne) wyją, wrzeszczą, gadają, pohukują i skrzeczą. Jeśli ktoś im się nie podoba, obrzucają go ekskrementami albo sikają przez kraty. Jeśli cele mają lite stalowe drzwi, sikają na podłogę i rozmazują kał na ścianach.
Myślę, że robią to również niektóre małpy!
Jeśli ktoś odwiedza oddział cel śmierci w Stanach Zjednoczonych albo oddział o zaostrzonym rygorze, z powodu bezpieczeństwa wszyscy więźniowie są zamknięci w celach. Funkcyjni myjący korytarze poruszają się w ciszy; słychać tylko odgłos szczotek i plusk brudnej wody. Więźniowie i strażnicy nie zamieniają ze sobą ani słowa; rozkazy są krótkie i jasne: „STAĆ NIERUCHOMO! PRZYCISNĄĆ NOSY DO ŚCIANY!”. Nikt nie ma prawa się rozglądać.
W Wielkiej Brytanii nie istnieją cele śmierci ani „zielone mile”. Ostatnie egzekucje przez powieszenie przeprowadzono w 1963 roku, a później kara śmierci została zniesiona (w 1965 roku w Wielkiej Brytanii, a w 1975 roku w Irlandii Północnej).
Pyta pan, czy brytyjskie więzienia prowadzą resocjalizację? O kurwa, nigdy w życiu!
Resocjalizacja?! Niech mnie pan nie rozśmiesza, człowieku. Trafiają za kratki, wychodzą i znowu wracają. Mam na oddziale bydlaka, który zatłukł swoje dzieci, a potem przejechał je samochodem, by upozorować wypadek. Zamierzała od niego odejść żona, więc chciał, żeby nigdy więcej nie zobaczyła dzieciaków […]. Muszę mówić do niego „sir”. Ma pan ochotę na bilard?
STRAŻNIK WIĘZIENNY ZATRUDNIONY W PRYWATNEJ FIRMIE PROWADZĄCEJ JEDNO Z WIĘZIEŃ BRYTYJSKICH, WYWIAD PRZEPROWADZONY PRZEZ AUTORA, 20 SIERPNIA 2018
Przeprowadziłem wywiady z wieloma brytyjskimi strażnikami pracującymi w prywatnych firmach, których głównym zadaniem jest dostarczanie zysków akcjonariuszom i niszczenie więziennictwa, i przekonałem się, że mają mętlik w głowie.
Trudno w to uwierzyć – brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nigdy tego nie skomentuje – ale więzienia prowadzone przez prywatne firmy otrzymują specjalne dotacje, by osadzeni nie przebywali w celach, zajmowali się rekreacją albo po prostu życiem towarzyskim. Dotyczy to również najbrutalniejszych seryjnych morderców. Chodzi o to, by nie łamać praw człowieka. A oto kolejna plotka dotycząca więziennictwa. Obecnie, zgodnie z instrukcjami brytyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, strażnicy muszą zwracać się do więźniów „sir”, „pan”, „pani” i „panna”. W amerykańskich zakładach karnych wygląda to tak: „Hej, rusz dupę, półgłówku!”. Nie ma tam żadnych lewicowych przegięć, nikt nie myśli o prawach człowieka.
W Stanach Zjednoczonych, kiedy strażnicy przyprowadzają na rozmowę ze mną więźnia skazanego na karę śmierci – niezdającego sobie sprawy, że rozmowa zmieni się w przesłuchanie, łagodne, a czasem ostre – skazaniec ma skute ręce i nogi, a kajdany są połączone łańcuchem, co utrudnia chodzenie. Chyba że czuję się na tyle bezpiecznie, by poprosić o rozkucie więźnia. Otaczają go czterej strażnicy więzienni, barczyści mężczyźni w schludnych mundurach mających zaimponować uprzywilejowanemu gościowi. Prowadzą skazańca, otaczając go z czterech stron; słychać tylko zgrzyt otwieranych i zamykanych drzwi.
Skazańcy przychodzą z otchłani – rozmowa ze mną to prawdopodobnie ostatni kontakt ze światem zewnętrznym. Później wrócą do cel śmierci, gdzie przebywają najniebezpieczniejsi ludzie na świecie i gdzie panuje zawsze taki sam koszmarny zapach.
Nie ulega wątpliwości, że więzienie to najbezpieczniejsze miejsce na spotkanie z seryjnym mordercą. Jeśli zetkniemy się z nim w normalnym świecie, istnieją spore szanse, że wpadniemy w ogromne tarapaty.
Rozmawiałem z wieloma bardzo niebezpiecznymi zbrodniarzami (łącznie około trzydziestoma); najczęściej prosiłem, by ich rozkuć. Czują się wtedy swobodniej, a ja tylko trochę niepewnie. Czasem wpadają w złość; widać narastającą furię, gdy ich twarze tężeją, a z czoła ściekają kropelki potu, plamiąc kołnierzyki bluz więziennych. Ale nigdy nie atakują, bo w głębi duszy są tchórzami. Przypominają puste, nadęte balony, potrafią tylko gadać – nędzne kreatury, zabójcy niemowląt, dzieci, bezbronnych kobiet. Nie spodziewajcie się spotkać kogoś podobnego do Hannibala Lectera. Tacy ludzie nie istnieją.
Rozdział 4
Seryjni mordercy wyglądają różnie; to dość oczywiste. Niektórzy są otyli jak biseksualista John Wayne Gacy, a inni chudzi i żylaści jak jednooki, załzawiony Henry Lee Lucas o szczurzej twarzy. Przeprowadziłem z nimi wywiady w celach śmierci: