Życie, piękna katastrofa. Jon Kabat-Zinn
oddech, dość szybko złapiemy się na tym, że pogrążamy się w niekończącym się strumieniu myśli, które wartkim nurtem napływają jedna po drugiej, na chybił trafił. Wiele osób odczuwa ulgę, gdy po pierwszym tygodniu samodzielnej praktyki w ramach treningu MBSR odkrywa, że inni także mieli poczucie, że przez ich umysł gna potok myśli, na które w ogóle nie mają wpływu. Robi im się lżej na sercu, gdy dowiadują się, że pozostali uczestnicy grupy doświadczyli tego samego. Taki właśnie jest umysł.
Dla wielu pacjentów Kliniki Redukcji Stresu to odkrycie jest prawdziwym objawieniem. Przygotowuje ono grunt dla – zdaniem wielu uczestników treningu – najważniejszej i najgłębszej lekcji, jaką można wynieść z ćwiczenia uważności: zrozumienia, że nie jesteśmy swoimi myślami. To odkrycie oznacza, że możemy świadomie zdecydować, jak zamierzamy odnosić się do swoich myśli.
We wczesnej fazie praktyki medytacyjnej aktywność naszych myśli ciągle odciąga uwagę od świadomości oddechu, a więc od głównego celu, który sobie wyznaczyliśmy, chcąc osiągnąć pewien poziom uspokojenia i koncentracji. Aby utrzymać ciągłość praktyki i aby nasza medytacja miała pewną energię, należy wciąż pamiętać o powrocie do oddechu, ciągle od nowa, niezależnie od tego, co dzieje się w umyśle z chwili na chwilę.
Rzeczy, o których myślimy w czasie medytacji, mogą być dla nas ważne lub nie, bez względu jednak na ich znaczenie, zdają się one żyć własnym życiem. Jeśli akurat przeżywamy stresujący okres, umysł będzie miał skłonność do popadania w obsesję z powodu doświadczanych kłopotów i ciągłego deliberowania nad tym, co należy zrobić, co należało zrobić i czego nigdy nie należy robić. W takich chwilach nasze myśli mogą być naładowane niepokojem i obawami.
W mniej stresujących okresach myśli pojawiające się w umyśle mogą być spokojniejsze, ale z taką samą siłą będą odciągać naszą uwagę od oddechu. Możemy złapać się na myśleniu o niedawno obejrzanym filmie albo o piosence, która jak zdarta płyta odtwarza się w naszej głowie. Możemy też myśleć o kolacji, pracy, rodzicach, dzieciach, innych ludziach, wakacjach, zdrowiu, śmierci, rachunkach do opłacenia albo jakiejkolwiek innej sprawie. Myśli tego czy innego rodzaju mogą w czasie siedzenia płynąć przez nasz umysł jak wodospad, większość z nich pod powierzchnią świadomości, aż w końcu dotrze do nas, że już nie obserwujemy oddechu i nie wiemy nawet, jak dawno o nim zapomnieliśmy ani jak doszliśmy do miejsca, w którym umysł jest teraz.
W takich chwilach możemy sobie powiedzieć: „Okej, teraz wracam do oddechu i puszczam te myśli, bez względu na ich treść. To tylko myśli, zdarzenia w polu mojej świadomości”. Warto sobie również przypomnieć, że puszczanie myśli nie oznacza, że je od siebie odpychamy. Oznacza, że pozwalamy im pozostać z nami w ich aktualnej postaci, gdy jeszcze raz na centralnym miejscu w polu naszej świadomości umieścimy doznania związane z oddechem. Należy też sprawdzić, czy mamy prawidłową postawę. Jeśli ciało bezwładnie osunęło się na krześle czy poduszce, co zdarza się, gdy dopadają nas nuda, otępienie i rozproszenie, znów siadamy w postawie wyprostowanej.
W czasie medytacji traktujemy wszystkie nasze myśli, jak gdyby miały taką samą wartość. Najlepiej i najłagodniej, jak potrafimy, kierujemy ku nim naszą uwagę, a potem przenosimy ją z powrotem na oddech, ponieważ to oddech jest jej głównym przedmiotem, niezależnie od treści myśli i ich emocjonalnego obciążenia. Innymi słowy, praktykujemy celowe puszczanie każdej myśli, która przyciąga naszą uwagę, obojętne, czy wydaje się ona ważna i wnikliwa, czy nieważna i banalna. Obserwujemy myśli, a więc odrębne i niezwykle ulotne zdarzenia pojawiające się w polu świadomości. Obejmujemy je świadomością, ponieważ już tu są, ale w czasie medytacji odmawiamy uwikłania się w ich treść, niezależnie od tego, jak głębokie i kuszące mogą się nam w danej chwili wydawać. Staramy się raczej pamiętać, że są tylko myślami, pozornie niezależnymi zdarzeniami w polu naszej świadomości. Zauważamy ich treść i ich „ładunek emocjonalny”, czyli to, jaką mają siłę, by w danej chwili zdominować umysł. Następnie, bez względu na to, jakie niosą ze sobą emocje i czy są przyjemne, czy nieprzyjemne, celowo je puszczamy i znów kierujemy uwagę na oddech oraz na odczucie bycia „we własnym ciele”. Powtarzamy tę procedurę setki tysięcy, a nawet miliony razy, jeśli jest taka potrzeba.
Jeszcze raz warto tu wspomnieć, że puszczanie myśli nie oznacza ich tłumienia. Wiele osób odbiera to niestety w taki sposób i popełnia błąd uznając, że medytacja wymaga od nich wyłączenia myślenia i uczuć. Opacznie rozumieją instrukcję i wnioskują z niej, że myślenie jest „złe”, a „dobra medytacja” to taka, w której jest go niewiele albo nie ma wcale. Myślenie nie jest jednak złe ani niepożądane w czasie medytacji. Liczy się to, czy uświadamiamy sobie myśli i uczucia oraz to, jaki mamy do nich stosunek. Próby ich stłumienia poskutkują tylko pojawieniem się dodatkowego napięcia, frustracji i problemów. Można wtedy zapomnieć o uspokojeniu, wglądzie i klarowności.
Uważność nie polega na odpędzaniu myśli czy odseparowaniu się od nich w celu uspokojenia umysłu. Nie staramy się zatrzymać myśli, gdy ich potok zalewa umysł. Robimy im tylko miejsce, obserwujemy je i pozwalamy im być takimi, jakie są, używając oddechu jako kotwicy albo punktu obserwacyjnego, który przypomina nam o utrzymaniu skupienia i opanowaniu. Warto też pamiętać, że świadomość myśli i emocji to ta sama świadomość, która obejmuje doznania związane z oddechem.
Pamiętając o takim podejściu, odkryjemy, że każda sesja formalnej praktyki medytacyjnej jest inna. Czasem jesteśmy względnie opanowani i rozluźnieni, nie przeszkadzają nam myśli ani silne emocje. Kiedy indziej myśli i emocje są tak silne i natrętne, że możemy tylko je obserwować najlepiej, jak potrafimy, i jeśli zdołamy, powracać pomiędzy ich falami do oddechu. W czasie medytacji ważne jest nie to, z jak intensywnym procesem myślenia mamy do czynienia, lecz to, jak dużo zostawiamy mu miejsca w polu świadomości.
* * *
To niezwykłe, jak wielką ulgę przynosi zrozumienie, że myśli są tylko myślami, a nie naszym „ja” czy „rzeczywistością”. Na przykład jeśli nachodzi cię myśl, że musisz dziś załatwić określoną liczbę spraw, to jeśli nie rozpoznasz tej myśli jako myśli i podejmiesz zgodne z nią działania, to w chwili, w której uwierzysz, że to wszystko musi być załatwione dzisiaj, faktycznie tworzysz pewną rzeczywistość.
Peter, który, jak pamiętamy z rozdziału 1, zapisał się na trening MBSR, ponieważ miał atak serca i chciał zapobiec kolejnemu atakowi, doszedł do tego dramatycznego wniosku pewnej nocy, gdy o dziesiątej wieczorem mył nieświadomie samochód, w świetle reflektorów, na podjeździe do garażu. Ze zdumieniem stwierdził, że wcale nie musiał tego robić. Był to po prostu nieunikniony skutek spędzenia całego dnia na załatwianiu spraw, które jego zdaniem nie cierpiały zwłoki. Kiedy zorientował się, co wyprawia ze swoim życiem, zrozumiał też, że nie był w stanie zakwestionować swojego wyjściowego – lecz zupełnie arbitralnego – przeświadczenia, że wszystko to wymaga jego natychmiastowej interwencji.
Jeśli zdarza nam się zachowywać podobnie, pewnie tak jak Peter czujemy presję, napięcie i niepokój, nie wiedząc nawet dlaczego. Jeśli więc w czasie medytacji pojawia się myśl o tym, jak wiele mamy dziś do zrobienia, musimy rozpoznać jej status jako myśli, w przeciwnym bowiem razie okaże się, że bezwiednie wstajemy z poduszki, tylko dlatego, że przez nasz umysł przeleciała jakaś myśl.
Gdy zaś uda nam się zdystansować i widzieć ją z całą klarownością, będziemy potrafili ułożyć listę priorytetów i podjąć rozsądne decyzje dotyczące tego, co rzeczywiście wymaga załatwienia. Będziemy wiedzieć, kiedy w ciągu dnia powiedzieć „dość”, a kiedy w czasie pracy zarządzić przerwę, by odzyskać siły i pracować jak najefektywniej. Zatem prosty akt rozpoznania myśli może uwolnić nas od zniekształconej wersji rzeczywistości, którą myśli często kreują. W rezultacie w naszym życiu może pojawić się większa zdolność przewidywania, może stać się ono praktyczne i produktywne.
Uwolnienie się z tyranii myślącego umysłu