Nabór. Vincent V. Severski
że obaj myśleli tak samo.
Musiał wyeliminować braci Juriciów, bo mogli go zdekonspirować, a wtedy cała operacja byłaby zagrożona. W Teheranie doskonale wiedzieli, że Siły Ghods i Vevak są na celowniku wszystkich światowych służb. Natomiast eliminacja Haniego była naturalną konsekwencją wcześniejszych wydarzeń. Orahi stał się nagle dla Luki balastem, mógł ułatwić jego identyfikację, a co za tym idzie – doprowadzić do aresztowania ich obu. Dyspozycje z Teheranu były jasne: w razie zagrożenia ani on, ani Hani nie mogą dostać się w ręce przeciwnika. Luka był gotowy na śmierć, ale żaden z Wybranych nie wiedział o tym, co może go spotkać. Chociaż dążyli do wypełnienia misji, to jednak takiego końca mogli nie zaakceptować. Istotą motywacji męczenników był szczytny cel. Poświęcenie życia dla Allaha poprzez śmierć niewiernych to jedyny powód, dla którego gotowi byli umrzeć. Kuli wystrzelonej przez przewodnika nie brali pod uwagę.
Luka polubił Haniego – był wykształcony i pobożny, ale nie tak naiwny, jak mogło się w pierwszej chwili wydawać, za to nieco dziecinny. Chciał być odważny i waleczny, jakby próbował w ten sposób ukryć swoje fizyczne niedoskonałości. Myślał, że może się taki stać, jeśli tylko będzie szczery. Luka od razu się zorientował, że Hani nie nadaje się na wojownika, tylko na męczennika. Gdyby dostał się w ręce zachodnich służb, szybko by się załamał i powiedział wszystko. Bardzo by cierpiał z tego powodu i dlatego Luka nie miał żadnych wyrzutów sumienia, że go zabił. Hani nie został takim męczennikiem, jakim pragnął być, ale został męczennikiem sprawy. Tak uważał Luka. Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego Hani zabrał ze sobą klaser ze znaczkami i jak mu się udało go przemycić.
Wysłał wiadomość szyfrowanym komunikatorem.
Drzwi do łazienki zostawił otwarte. Położył pistolet na umywalce i wszedł pod prysznic. Nie kąpał się od dwóch dni, a przed snem nie umył nawet rąk ani zębów. Puścił na kark mocny strumień gorącej wody i poczuł wyraźne odprężenie. Spojrzał pod nogi. Zaróżowiona woda znikała w odpływie.
Zabiłem wczoraj trzech ludzi, dwóch złych i jednego dobrego. Właśnie wypłukałem ich z pamięci – pomyślał i sięgnął po szampon.
Wyszedł spod prysznica i włączył telewizor. W Teheranie była dziesiąta trzydzieści. Ustawił wiadomości CNN. W Afganistanie zestrzelono amerykański dron szpiegowski, a w Bagdadzie tłumy blokowały Amerykanów w zielonej strefie, prezydent Putin ostrzegał Unię Europejską przed mieszaniem się w konflikt.
Wyłączył telewizor i położył się na łóżku. Zaczął oglądać swoją berettę, gdy przyszła wiadomość. Wiedział, że to odpowiedź Teheranu, ale nie sięgnął po smartfon. Na pistolecie znalazł drobne ślady krwi Haniego. Poślinił palec i starł je.
Przez chwilę pomyślał, że mógłby teraz wszystko rzucić, całą tę misję, w którą tak wierzył i dla której zabijał, pojechać do swojej skrytki na Grinzingu, zabrać ten milion euro i zniknąć w jakimś cichym zakamarku świata, gdzieś w Brazylii albo Afryce.
Co by się wtedy stało? Czy to możliwe żeby tyle zależało od jednego człowieka? A jeśli zginąłbym przez przypadek? – pomyślał i uśmiechnął się zaskoczony swoją naiwną konstatacją.
Wycelował pistolet w okno i przez chwilę mierzył w latarnię. W końcu sięgnął po smartfon. Otworzył wiadomość – 12/14. Spotkanie z Alim miało się odbyć w miejscu numer 12, które musiał znaleźć na liście, o szesnastej. Do podanej godziny zawsze należało dodać dwa.
Nie musiał sprawdzać, doskonale pamiętał, że dwanaście to restauracja Amadeus. Do Wiednia zostało mu niespełna sto kilometrów, miał więc dużo czasu, żeby bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Nawet jeżeli ciała braci Juriciów odkryto już wczoraj, to i tak policja nie ma szans na szybkie ustalenie jego związku z zabójstwem. Dlatego postanowił najpierw oczyścić swoje mieszkanie, przenieść się do zapasowego lokalu na Hietzingu i oczyścić skrytkę na Grinzingu. Dopiero jak będzie pewny, że jest bezpieczny, pójdzie na spotkanie.
Ali miał pięćdziesiąt lat i był obywatelem austriackim. Z Iranu do Europy został przerzucony dwadzieścia pięć lat wcześniej jako emigrant polityczny. Miał dobrze przygotowaną legendę, więc szybko się zaadaptował wśród irańskiej emigracji w Wiedniu. Nie zajmował się jednak rozpracowywaniem opozycji, lecz wykonywał funkcje łącznikowe i koordynacyjne dla siatki agentów Sił Ghods w Europie Środkowej.
Luka go nie lubił, bo Ali się wywyższał i był wyjątkowo arogancki. Jako syn wysokiego ajatollaha uważał, że za sprawą Proroka mądrość odziedziczył po ojcu. Gorsze było jednak to, że nieustannie oceniał wszystko, co robi Luka, chociaż nie miał odpowiedniego doświadczenia operacyjnego. Generał Harumi zalecił Luce w kontaktach z rezydentem cierpliwość i życzliwy dystans.
– Może jest uciążliwy, ale lojalny, pracowity, więc i przydatny – stwierdził kiedyś. – Dzięki temu mamy jeden dodatkowy i bardzo ważny głos tu, w Teheranie, i zabezpieczenie na wszelki wypadek. Dasz sobie z nim radę, synu. – Położył mu rękę na ramieniu. – Jesteś najlepszy. A jeśli będą z nim jakieś kłopoty, to daj znać.
Dlatego Luka był cierpliwy i zachowywał dystans, ale czasami miał ochotę kropnąć Alego. Rezydent przy licznych wadach był jednak wyjątkowo skrupulatny i uczciwy. Dzięki temu pełnił swoją funkcję z oddaniem i z korzyścią dla sprawy, a to wystarczyło, by Luka złagodził swój temperament.
Zszedł do baru na stacji benzynowej. Było pusto. Kupił kanapkę z serem i zamówił dużą czarną kawę z potrójnym cukrem. Stanął przy stoliku koło okna i obserwując otoczenie za szybą, zaczął się posilać. Kanapka była jednak sucha i bez smaku, więc wrócił do lady i wcisnął do środka potężną porcję ketchupu i musztardy.
Kiedy wrócił do stolika, zobaczył za oknem błyskające światła policyjnego radiowozu, który powoli wtaczał się na parking. Po chwili zatrzymał się przed jego volvo. Luka odłożył kanapkę na papier i obserwował radiowóz. Wewnątrz siedziało dwóch policjantów, którzy najwyraźniej zainteresowali się samotnym samochodem na wiedeńskich numerach. Był pewny, że sprawdzają w komputerze numery, ale niczego się nie obawiał, bo wszystkie papiery miał w porządku. Chyba że szukali właśnie tego samochodu.
Niemożliwe, żeby już mnie namierzyli – pomyślał zaniepokojony. Rutynowa kontrola. Nic innego…
Radiowóz ruszył powoli i podjechał pod drzwi stacji. Po chwili jeden z policjantów wszedł do baru. Luka wsunął rękę pod kurtkę i przez sweter dotknął pistoletu. Drugą ręką uniósł do ust kanapkę.
– Mustafa! – wrzasnął policjant. – Daj mi dużą czarną z kardamonem i średnie cappuccino. – Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył Lukę przy stoliku. – To pana to granatowe volvo? – zapytał, podchodząc.
– Tak, moje – odparł spokojnie Luka. – A coś nie tak?
– Ma pan mało powietrza w przednim prawym kole – poinformował grzecznie policjant. – Dobrze, że jest pan na stacji. Tam – wskazał głową – jest kompresor.
– Dziękuję. Nie zauważyłem. – Luka uśmiechnął się.
– Kawa, Hans! – zawołał Mustafa i policjant wrócił do bufetu.
Luka spokojnie dokończył kanapkę, obserwując, jak policjant wsiada do radiowozu i odjeżdża.
Nie pamiętał, kiedy sprawdzał ciśnienie w oponie, ale volvo to przecież dobry wóz i było na przeglądzie cztery miesiące temu. Poza tym nic nie czuł podczas jazdy. Pijąc kawę, próbował ocenić, czy zdarzenie było wyreżyserowane, czy autentyczne. W każdym razie musi być ostrożny bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Skończył