Nabór. Vincent V. Severski
mógł go teraz usunąć. Sytuacja była dynamiczna, więc szukał możliwości zintensyfikowania działań i potrzebował do tego jakiegoś profesjonalisty. Maria Gerber nie była związana z żadną grupą i sprawiała wrażenie lojalnej. Pasowała idealnie, a awans powinien ją jeszcze mocniej zmotywować. Wiedziała, że to prosta kalkulacja Boleckiego oparta na arogancji, która pozwala mu skutecznie sterować podwładnymi i politykami, ale wobec niej nie będzie mieć zastosowania. Jeszcze mocniej utwierdziła się w przekonaniu, że dobrze wybrała.
– Oczywiście, panie premierze. To dla mnie zaszczyt – wyrzuciła z siebie uroczyście. – Jestem do dyspozycji. – Uśmiechnęła się służbowo i żeby podkreślić swoją lojalność, trzy razy kiwnęła głową.
Bolecki też się uśmiechnął, wyraźnie zadowolony.
– Wiedziałem, że pani nie odmówi. – Spojrzał na Wesołowskiego, który także z satysfakcją pokiwał głową. – Szef będzie teraz miał solidne wsparcie.
– Zawsze je miał – wtrąciła Maria.
– Przejdzie pani na etat podsekretarza stanu, więc nie tylko gratuluję… – Bolecki podniósł się, obszedł stół i wyciągnął do niej rękę – ale też liczę na częstszą bezpośrednią współpracę.
Maria wstała i uniosła głowę, podkreślając swoją satysfakcję i szacunek dla szefa rządu. W rzeczywistości śmieszyła ją ta groteskowa pantomima i pompatyczne słowa, ale wiedziała, że tak trzeba.
– Właściwie możemy już rozmawiać, jakby wszystko było załatwione. Formalnościami zajmie się pan Kaziura i dział prawny Agencji. Jeszcze raz pani gratuluję i cieszę się z pani pozytywnej decyzji. – Wrócił na swoje miejsce. – W takim razie zajmiemy się teraz sprawą tak zwanej Sekcji, która przysparza nam ostatnio tyle problemów.
– Oczywiście, panie premierze – odparła Gerber.
– Ten Grek uciekł z kraju, bo ma jakiś ważny powód. Nie mam co do tego wątpliwości. – Bolecki mówił z przejęciem, jakby nie zamierzał ukrywać przed Gerber swoich emocji. – A wiemy też, że ten… Leski podobno jeździ gdzieś i zwiedza. W mojej ocenie Grek wyjechał, żeby spotkać się z Leskim, bo obaj wiedzą, że tutaj nie są anonimowi, delikatnie mówiąc. Więc trzeba zająć się nimi za granicą i ustalić, co planują…
– Rozumiem, że mamy poprosić greckich partnerów o pomoc? – weszła mu w słowo Maria.
– Absolutnie nie! – Bolecki uniósł głos. – Grecy nic nie powinni wiedzieć, przynajmniej nie na tym etapie, bo jest tam mało nam przychylny rząd tego lewaka Kapustolosa czy jak mu tam. – Silił się na ironię. – Chcę, żeby to pani zorganizowała zespół, który pojedzie do Grecji i zajmie się wszystkim na miejscu. Tylko bez ludzi z Agencji… no, chyba że będzie to ktoś, do kogo ma pani stuprocentowe zaufanie. Najlepiej niech pani wybierze sobie ludzi ze służb wojskowych, CBA, ABW albo z policji. Pani najlepiej ich zna i z pewnością dobrze poprowadzi tę operację. Musimy zebrać odpowiednie dowody na to, że Grek i Leski łamią prawo i narażają bezpieczeństwo państwa. No bo… po co uciekaliby z kraju? Wiedzą, że prokuratura ma słabe dowody… na razie, oczywiście. Zajmiemy się jeszcze tą artystką z Powiśla. – Na moment zamilkł, a po chwili dodał z patosem: – Stoimy wobec wydarzeń ważnych dla bezpieczeństwa i przyszłości Polski, więc musimy być pewni, że nikt nam nie przeszkodzi. Wiem, że pani jako oficer wywiadu doskonale to rozumie i podoła zadaniu. Powiem szczerze… Nawet jeżeli się okaże, że oni nie złamali prawa, to też chcemy to wiedzieć. Na wszelki wypadek.
Koniec exposé premiera – pomyślała z ironią Maria i zrobiła służbową minę. Ale skąd on wie, że Leski i Dima spotkają się właśnie w Atenach?
– Wszystko zrozumiałam, panie premierze, i zrobię co w mojej mocy. Bezpieczeństwo państwa jest najważniejsze. – Podjęła ton Boleckiego i po jego twarzy widać było, że uczyniła to skutecznie. – Rozumiem, że mam działać z pozycji Agencji Wywiadu? – zapytała.
– Tak. Szef Wesołowski cały czas będzie nadzorował wszystkie działania.
– To, że Calderón jest w Atenach, to wiemy, ale skąd informacja, że jest tam również Roman Leski? Czy to potwierdzone? Wiemy tylko, że gdzieś podróżuje… – powiedziała z lekkim wahaniem.
– Niech się pani o to nie martwi – odparł Bolecki pewnym tonem i spojrzał na Kaziurę. – Pojawi się na pewno, a jak nie, to nie. Nie pani bierze za to odpowiedzialność.
Gerber wracała na Miłobędzką razem z Wesołowskim, który całą drogę wychwalał jej odpowiedzialność i profesjonalizm. Wróżył karierę w wywiadzie, a nawet w polityce. Od razu było widać, że kamień spadł mu z serca. Obronił swój stołek i zapewnił sobie przychylność premiera. Doskonale wiedział, że nie ma kompetencji i musi się oprzeć na kimś z wewnątrz, a teraz mogła to być tylko Gerber.
Najprawdopodobniej to on podrzucił Boleckiemu moje nazwisko – pomyślała. A przecież tak naprawdę to wcale mnie nie zna.
Wesołowski wychodził z założenia, że wszystkim rządzi strach. Sam nawet lubił to uczucie, bo było namacalnym atrybutem władzy.
Maria nie słuchała płytkich i naiwnych wywodów szefa. Myślała o sobie. Była zadowolona, ale nie czuła satysfakcji. Uważała, że postąpiła słusznie. Nie mogła zachować się inaczej w obliczu czystej arogancji władzy. To była najbardziej wstrętna i niebezpieczna odmiana arogancji, bo szczera i jawna, niemal publiczna. Taka, która niszczy państwo i ludzi w ich własnym imieniu.
Wiedziała, że teraz jak najszybciej musi się skontaktować z Dimą i Marcelem. Po raz pierwszy miała realizować podwójne zadanie operacyjne, w którym będzie aktorem i rozgrywającym, ale nie miała najmniejszego pojęcia, jak to robić.
Tylko Roman Leski… – pomyślała z nadzieją.
27
Choć był już kwiecień, w Sztokholmie od kilku dni trzymał siarczysty mróz. Głęboki wyż znad północnej Rosji wymiótł chmury i odsłonił granat pełnego gwiazd arktycznego nieba.
W nocy po raz kolejny pojawiła się wyjątkowo barwna i żywa zorza polarna, jakiej dotąd nie widziano w tej części Szwecji, więc chwilowo dla tutejszych mediów nie było ważniejszego tematu. Naukowcy, dziennikarze i politycy rozpalali się w sporach nad skutkami katastrofy klimatycznej, czego dowodem miały być zaburzenia pola elektromagnetycznego i ten piękny niebiański show.
Jednak mieszkańcy i turyści, mimo groźnych sygnałów, cieszyli się tym widokiem i tłumnie zajmowali miejsca na skale Södermalm, skąd był najlepszy widok.
Roman i Zosia od dwóch dni mieszkali w malutkiej skromnej kawalerce na ostatnim piętrze wielkiej eklektycznej kamienicy. Osadzona była na södermalmskiej skale z widokiem na północną część miasta i Gamla Stan. To był zupełny przypadek, że akurat w tym czasie udało im się wymienić mieszkaniami z emerytowaną nauczycielką Ingą Fredriksson. Dlatego nie musieli wychodzić na mróz, by cieszyć się tym niezwykłym zjawiskiem.
Tak jak poprzedniej nocy ustawili przy oknie dwa krzesła i mały stolik. Zosia przygotowała kanapki z krewetkami, jajkiem i majonezem, mocno skropiła je sokiem z cytryny i posypała świeżym koperkiem. Położyła serwetki i sztućce.
Na regale wypełnionym bogatą kolekcją winyli Roman znalazł wydaną w 1958 roku płytę z suitą Peer Gynt w wykonaniu Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej pod batutą Øivina Fjeldstada. Otworzył butelkę białego wina i zapalił świece. Kiedy Zosia usiadła, włączył gramofon i dopiero potem wlał wino do kieliszków. Na koniec zgasił światło i zajął miejsce obok niej.
Trzymając