Piękna czterdziestoletnia. Pamela Druckerman
mleka). Mama nie rozmawiała ze mną o moich chłopakach, za to regularnie przysyłała mi paczki z darami ze swojego sklepu. Odetchnęłam z ulgą, kiedy ktoś mi powiedział, że każdy ma na świecie trzydzieści potencjalnych bratnich dusz. Ale gdy powtórzyłam to samotnemu koledze z pracy, odparował:
– Tak, a ja z każdą próbuję się przespać.
Pewnego razu, gdy głowiłam się, czy zerwać z libańskim filmowcem, poprosiłam o radę indyjskiego dziennikarza.
– Jedno pytanie: czy w niego wierzysz? – zapytał (zdanie to brzmi donioślej wypowiadane z hinduskim akcentem).
Innymi słowy, gdyby ten filmowiec utracił wszystko – pracę, swój status i cały majątek – czy nadal bym w niego wierzyła?
No nie. Gdyby świat go odtrącił, zgodziłabym się ze światem. Choć większość mężczyzn, z którymi się spotykałam, była starsza ode mnie (przez dekadę miałam słabość do trzydziestoczterolatków), żaden nie posiadał poszukiwanej przeze mnie magicznej esencji dorosłości.
Wtem jednak stał się miłosny cud. Właśnie zajmowałam się kryzysem finansowym w Argentynie, gdy przy barze wspólny znajomy przedstawił mnie Simonowi. Simon był brytyjskim dziennikarzem mieszkającym w Paryżu i przyjechał na parę dni do Buenos Aires, aby napisać artykuł o piłce nożnej.
Nie minęło więcej niż kilka minut, gdy przedstawił mi swoją teorię na temat trzech rodzajów ludzi: siłaczy, opieszalskich i fantastów. Siłacze pracują. Opieszalscy nawet nie udają, że to robią. A fantaści marzą o wielkości, ale właściwie to nie robią nic. Z miejsca zdiagnozował mnie, prawidłowo, jako siłaczkę z tendencją do fantazjowania.
Pomogło to, że był przystojny i miał cudny londyński akcent. No i kamień spadł mi z serca, gdy do tego okazał się pogrążonym w książkach pisarzem. (W późniejszych latach będzie zachwycony notesami oprawnymi w skórę, które dostaje ode mnie na urodziny). Ale o sprawie przesądziło to, że krótko po trzydziestce Simon rozwinął wiarygodną – albo przynajmniej zabawną – teorię ludzkości. Był żywym odpowiednikiem The Preppy Handbook; kimś, kto nieustannie wszystko kategoryzował.
Niebawem zrozumiałam dlaczego. Miał rodziców antropologów i wychowywał się w sześciu różnych krajach. Wszędzie tam, gdzie osiadali, poddawali analizie miejscowych oraz samych siebie. Przed pierwszym spotkaniem z jego ojcem, szacownym profesorem, poprosiłam Simona o jakieś wskazówki.
– Będzie dobrze – zapewnił mnie. – Tylko unikaj słowa „kultura”.
Rodzice Simona różnili się od moich. Ich dom mieścił kilka tysięcy książek, w tym wiele napisanych przez krewnych, przyjaciół i współpracowników. Dyskutowało się tam o dziejach rodziny do wielu pokoleń wstecz.
Znali też historię świata i często do niej nawiązywali. Ojciec Simona, zaszokowany pytaniem, które mu zadałam, odrzekł: „Ależ to było w trzecim wieku!”, przekonany, że to rozwieje wszelkie wątpliwości.
Wokół rodzinnego domu Simona nieustannie krążyły mgławice faktów. Każdy temat mógł być pretekstem do dyskusji. Na kolacjach u jego rodziców wyczerpująco analizowało się najnowsze wiadomości, aktualną pracę każdego z nas i słabostki rozmaitych krewnych. Toczono skomplikowane rozmowy na temat klasy społecznej, także własnej.
Często przynoszono złe wieści. Ludzie odzywali się nawet wtedy, gdy nie mieli do powiedzenia nic miłego. Kiedy ja włóczyłam się za mamą po działach z damską odzieżą sportową, Simon uczył się nazywać to, co się wydarzało na jego oczach.
Nabywana od małego praktyka zamieniła go w swego rodzaju ludzki dekoder. Spostrzegał czyjeś motywy i potrafił rozczytać ich dobre i złe strony równie trafnie, jak ja rozpoznawałam markę czyichś butów i torebki.
Bycie z Simonem było jak posiadanie osobistego kamienia z Rosetty, gotowego przełożyć na mój język dowolną niejasną sytuację. Kiedy wracaliśmy z kolacji, wypytywałam go, co sądzi na temat sugestii i wypowiedzi wszystkich tam obecnych. A on miał wiarygodną odpowiedź na wszelkie nurtujące mnie pytania: dlaczego sąsiedzi są dla nas tacy wredni? Dlaczego Stany ciągle toczą wojnę w Iraku? Chciałam znać jego zdanie na każdy temat.
Pewnego dnia w hotelu zauważyliśmy swoje odbicie w lustrze. Przez okno wpadał snop światła. Na pierwszym planie na stoliku stały, jak martwa natura, pozostałości śniadania zaserwowanego do pokoju.
– Wyglądamy jak na obrazie Vermeera – stwierdził Simon.
Piętnaście lat czekałam na mężczyznę, który powie mi coś takiego. Pomyślałam, że właśnie to powiedziałby Barney Frank.
Nie musiałam spotykać się z wszystkimi możliwymi kandydatami. Nareszcie moja odpowiedź na pytanie: „Czy w niego wierzysz?”, brzmiała: „tak”.
Nie od razu zrozumiałam, za co lubi mnie Simon. On też odbijał się jak piłeczka pingpongowa od kolejnych amantek. A mnie dopisało szczęście. Odkrył, że jego poprzednia dziewczyna, która doktoryzowała się z literatury angielskiej, nie wiedziała, kim był Józef Stalin. („Ani Mao” – zżyma się, gdy przypominam mu o tym po latach).
Nie byłam ideałem, ale znałam z nazwiska każdego ważniejszego dwudziestowiecznego dyktatora. Kiedy w ramach radykalnych cięć kadrowych wylano mnie z pracy w gazecie, przeprowadziłam się do Paryża i zostałam dziennikarką freelancerką. Wkrótce potem Simon mi się oświadczył.
Leżeliśmy w łóżku któregoś wieczoru, kiedy odważyłam się na wyznanie:
– Jestem z tobą, bo jesteś dorosły – powiedziałam, bojąc się, że go zaszokuję.
– Wiem – ziewnął, obrócił się na drugi bok i zasnął.
Wiesz, że masz ponad czterdzieści lat, kiedy…
Nie wypada ci się przyznać, że podkochujesz się w Jessem Eisenbergu.
Natychmiast rozpoznajesz, kiedy mężczyźni próbują „objaśniać ci świat”.
Każdy facet bez brzuszka wydaje ci się szczupły.
Pijesz kawę p r z e d wyjściem na proszoną kolację.
„Dorosły trądzik” przestał ci dokuczać.
3
Jak przekroczyć czterdziestkę
.
Wzięliśmy ślub, mając po mniej więcej trzydzieści pięć lat, więc spieszyło nam się do prokreacji. Po kilku latach doczekaliśmy się córki, a potem bliźniaków. (Jesteśmy pokoleniem DITT: double income, toddler twins – pracujący rodzice, kilkuletnie bliźniaki).
Nabyłam pewnych atrybutów dorosłości. Jestem mężatką, mam dom, robię pranie dla pięcioosobowej rodziny. Mieszkam z osobistym mędrcem i jestem de facto autorytetem dla swoich dzieci. Znalazłam rodzinę. Nadal jednak nie czuję się jak dorosła, częściowo dlatego, że nie odnalazłam swojego plemienia.
Tak jak kiedyś borykałam się z odsiewaniem potencjalnych partnerów, tak do dziś sprawia mi problem odsiewanie przyjaciół. Od dzieciństwa regularnie lądowałam w roli służki pięknych egoistek. Jedna z nich przyszła na mój ślub w białej sukience.
Simon jest zaskoczony moimi znajomymi, którzy przewijają się przez nasz paryski dom. Jeden nowojorczyk mieszka w przyziemiu kilka tygodni i przychodzi na górę tylko po to, by krytykować moją wadę postawy i to, co piszę, oraz chwalić się majątkiem. Na pożegnanie daje nam w prezencie kilka drewnianych klamerek do bielizny.
Kolega z liceum koniecznie chce się zatrzymać u nas kilka tygodni po narodzinach bliźniąt. Prawie nie zwraca uwagi na maleństwa, skarży się jedynie na „nieustanny harmider”. Inny mężczyzna, którego poznałam w trakcie podróży, przyjeżdża na weekend ze swoją nową dziewczyną. Natychmiast pyta, czy może skorzystać