Dziewczyna, która igrała z ogniem. Stieg Larsson
że obudziło się wielu gości – stali na zewnątrz, wpatrując się w plażę. Inni trzymali się w pobliżu baru. Spojrzawszy na północ, widziała światła Saint George’s. Chmury zakryły niebo, ale nie padało. W ciemności Lisbeth nie mogła dostrzec morza, lecz szum fal był o wiele głośniejszy niż zazwyczaj. Temperatura spadła jeszcze bardziej. Po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała, Lisbeth poczuła nagle, że drży z zimna.
Gdy tak stała na balkonie, dobiegło ją głośne walenie do drzwi. Owinęła się prześcieradłem i otworzyła. Na twarzy Freddy’ego McBaina malowało się napięcie.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zdaje się, że nadchodzi huragan.
– Matylda.
– Matylda – potwierdził McBain. – Szalała dziś wieczorem w pobliżu Tobago, otrzymaliśmy informacje o dużych spustoszeniach.
Lisbeth przywołała swoją wiedzę z geografii i meteorologii. Trynidad i Tobago leżą mniej więcej dwieście kilometrów na południowy wschód od Grenady. Tropikalna wichura mogła bez przeszkód objąć obszar o promieniu stu kilometrów, jej centrum będzie się przesuwać z prędkością trzydziestu–czterdziestu kilometrów na godzinę. A to oznaczało, że Matylda właśnie puka do drzwi Grenady. Wszystko zależało od tego, jaki obierze kierunek.
– Nie ma bezpośredniego zagrożenia – kontynuował McBain. – Ale ostrożności nigdy za wiele. Chciałbym, żebyś spakowała wartościowe rzeczy do torby i zeszła ze mną do recepcji. Hotel zaprasza na kawę i kanapki.
Lisbeth posłuchała jego rady. Przemyła twarz, aby się dobudzić, włożyła dżinsy, trapery, flanelową koszulę i zarzuciła na ramię nylonową torbę. Już miała wyjść, ale cofnęła się, otworzyła drzwi do łazienki i zapaliła światło. Zielonej jaszczurki nie było widać, musiała zniknąć w jakiejś dziurze. Mądra dziewczynka.
W barze nieśpiesznie zajęła swoje stałe miejsce i patrzyła, jak Ella Carmichael dyryguje pracownikami rozlewającymi gorące napoje do termosów. Po chwili Ella podeszła do niej.
– Cześć. Wyglądasz, jakbyś dopiero co się obudziła.
– Zdążyłam już zasnąć. Co się dzieje?
– Czekamy. Na morzu jest silny sztorm, a z Trynidadu otrzymaliśmy ostrzeżenie o huraganie. Jeśli sytuacja się pogorszy i Matylda przesunie się w naszym kierunku, zejdziemy do piwnicy. Możesz nam pomóc?
– Co mam robić?
– Mamy sto sześćdziesiąt koców, trzeba je znieść do piwnicy. Jest też masa rzeczy, które musimy pochować.
Przez jakiś czas Lisbeth pomagała znosić koce i chować donice, stoły, krzesła i inne ruchome przedmioty znajdujące się wokół basenu. Gdy zadowolona z jej pomocy Ella powiedziała, że już dosyć, Lisbeth podążyła tam, gdzie mur otwierał się na plażę, i zrobiła kilka kroków w ciemność. Morze dudniło złowieszczo, a podmuchy wiatru szarpały nią tak mocno, że musiała z całej siły zaprzeć się nogami, aby nie stracić równowagi. Palmy wzdłuż muru kołysały się niepokojąco.
Wróciła do hotelu, zamówiła caffè latte i usiadła przy barze. Było tuż po północy. Wśród gości i personelu panowała atmosfera wyraźnego niepokoju. Przy stolikach toczyły się ściszone rozmowy i wszyscy co chwilę spoglądali na niebo. W Keys Hotel znajdowało się w sumie trzydziestu dwóch gości i około dziesięciu osób personelu. Lisbeth nagle zauważyła Geraldine Forbes przy stoliku niedaleko recepcji. Na jej twarzy malowało się napięcie, w dłoni trzymała drinka. Jej męża nie było nigdzie widać.
Gdy Lisbeth, pijąc kawę, znów zaczęła medytować nad twierdzeniem Fermata, Freddy McBain wyszedł z biura i stanął przy recepcji.
– Proszę państwa o uwagę. Właśnie otrzymałem wiadomość, że wiatr o sile huraganu dosięgnął Małą Martynikę. Chciałbym prosić, by wszyscy natychmiast zeszli do piwnicy.
Freddy McBain nie pozwolił na pytania ani rozmowy i pokierował gości ku schodom do piwnicy, znajdującym się za recepcją. Mała Martynika, która należy do Grenady, to wysepka kilka mil morskich na północ od głównej wyspy tego kraju. Lisbeth podsłuchała rozmowę Elli Carmichael z Freddym McBainem.
– Jest bardzo źle?
– Nie wiem. Telefon przestał działać – odpowiedział cicho McBain.
Lisbeth zeszła do piwnicy i umieściła torbę na kocu w rogu. Zastanawiała się chwilę, po czym idąc pod prąd, wróciła do recepcji. Złapała Ellę i spytała, czy może jeszcze w czymś pomóc. Ella z zaniepokojoną miną potrząsnęła głową.
– Zobaczymy, co się wydarzy. Matylda to bitch.
Lisbeth zauważyła grupę pięciorga dorosłych, którzy z dziesiątką dzieci weszli pośpiesznie do hotelu. Freddy McBain przyjął ich i skierował ku schodom do piwnicy.
Lisbeth dopadła nagle niepokojąca myśl.
– Zakładam, że w tej chwili wszyscy uciekają do piwnicy? – zapytała cicho.
Ella Carmichael popatrzyła na rodzinę przy schodach.
– Niestety jest to jedna z niewielu piwnic wzdłuż Grand Anse. Pewnie jeszcze więcej osób przyjdzie szukać tu schronienia.
Lisbeth spojrzała przenikliwie na Ellę.
– Co z innymi?
– Z tymi, którzy nie mają piwnicy? – Gorzko się zaśmiała. – Kulą się ze strachu w domach albo szukają schronienia w jakiejś chacie. Muszą zdać się na Boską opiekę.
Lisbeth odwróciła się na pięcie, minęła recepcję i wybiegła z hotelu.
George Bland.
Słyszała, jak Ella za nią woła, ale się nie zatrzymała.
Mieszka w gównianej chacie, która zawali się przy pierwszym podmuchu wiatru.
Jak tylko znalazła się na drodze wyjazdowej z Saint George’s, zachwiała się na wietrze. Zaczęła zawzięcie biec. Poruszała się pod wiatr, a silne podmuchy sprawiały, że słaniała się na nogach. Prawie dziesięć minut zajęło jej pokonanie około czterystu metrów do domu George’a Blanda. Po drodze nie widziała żywej duszy.
Deszcz nadszedł nie wiadomo skąd, jak lodowaty prysznic z gumowego węża, lecz w tym samym momencie Lisbeth skręciła w stronę chaty George’a i przez szparę w oknie zobaczyła blask jego lampy naftowej. W kilka sekund była przemoczona do suchej nitki, a widoczność zmniejszyła się do kilku metrów. Lisbeth załomotała do drzwi. George Bland otworzył i wybałuszył oczy.
– Co tu robisz? – wrzasnął, by przekrzyczeć wiatr.
– Chodź. Musisz iść do hotelu. Tam jest piwnica.
George Bland wyglądał na zdumionego. Nagle wiatr zatrzasnął drzwi i dopiero po kilku sekundach George zdołał wypchnąć je na zewnątrz. Lisbeth chwyciła go za koszulkę i wyciągnęła z chaty. Otarła wodę z twarzy i trzymając go za rękę, ruszyła biegiem.
Wybrali drogę wzdłuż plaży, dobre dwieście metrów krótszą od szosy, która zataczała łuk w głąb lądu. W połowie drogi Lisbeth zdała sobie sprawę, że to był chyba błąd. Na plaży nie mieli żadnej ochrony. Wiatr i deszcz miotały nimi tak mocno, że wiele razy musieli się zatrzymywać. Piasek i gałęzie unosiły się w powietrzu. Dudniło straszliwie. Po czasie, który zdawał się wiecznością, Lisbeth ujrzała wreszcie mur hotelowy, przyspieszyła więc kroku. Gdy dotarli do bramy obiecującej bezpieczeństwo, Lisbeth przez ramię zerknęła na plażę i stanęła jak wryta.
Nagle przez ulewę zobaczyła na plaży dwie jasne postacie jakieś pięćdziesiąt metrów od siebie. George Bland szarpał ją za rękę, wciągając za bramę. Puściła jego dłoń i oparła się o mur, usiłując skupić wzrok.