Chamstwo. Kacper Pobłocki
jeśliby który wychodził ze wsi albo gotował się wynosić, jeśliby córki do cudzej włości za mąż iść miały”. „Dopilnować, żeby wołów, koni, krów chłopi nie przedawali”. „Aby zagraniczni [chłopi należący do innego pana] pastwisk i ról nie najmowali”. „Aby budynków nie gnoili, dachy reparowali, ochędostwo [porządek] wszędzie utrzymywali”. „Aby się handlem nie bawili, tylko rolnictwem”. „Donosić, jeśliby kto polował lub ryby wyławiał”. „Patrzeć, żeby na swoich zaroślach drzewo potrzebne na opał brali, a do lasów pańskich nie jeździli, tylko według szczególnej w tej mierze dyspozycyi”. „Donosić, jeśliby ludzie jacy próżniacy lub hultaje we wsi przebywali”241.
Dobry, lojalny dozorca musiał zadbać o to, aby chłopi nie zdradzali pana handlem na boku. Aby nie mieli ani grosza, którym mogliby sami dysponować i uciułać w ten sposób odrobinę niezależności. Aby zadłużali się u swojego pana, a nie, nie daj Boże, u kogoś innego. Aby pozostali uwięzieni w wyłącznej relacji z panem, aby nie pozostało im absolutnie nic poza zdaniem się na jego łaskę i niełaskę.
Ignacy Lubicz Czerwiński: „Cnota najprzód rozkazuje gospodarzowi w słudze swym widzieć człeka, to jest przypomina mu równość jestestwa. Zabrania mu obciążać go pracą nad siły, na koniec: zleca dbać o jego zdrowie oraz broniec [bronić] go i zastępować w wszelkich przygodach”242.
Osoby takie jak Czerwiński nie chciały myśleć o relacji z poddanymi jako o stosunku pana i niewolnika czy też właściciela i własności. Wiedziały dobrze, że pańszczyźniacy nie przestają być ludźmi, nawet gdy są nieludzko traktowani. Ale im bardziej pan dbał o swoich poddanych, tym bardziej ci byli skazani na jego łaskę. Im częściej bronił, tym bardziej stawali się bezbronni.
Widać to w każdym niemal aspekcie pańszczyźnianego życia, choćby w kwestii mieszkania. „We wsi pouwłaszczeniowej trwałość osadnictwa przejawiała się najwyraźniej w utrzymywaniu się zagrody chłopskiej w rękach tej samej rodziny przez kilka pokoleń – pisał historyk. – Całkowite jej przeciwieństwo pod tym względem stanowiła pańszczyźniana wieś mazowiecka. Nawet w stosunkowo nieźle zagospodarowanych dobrach, gdzie pańszczyzna nie była najwyższa, płynność elementu osadniczego była niekiedy ogromna”243. Ta zmienność stanowiła tylko jeden z elementów niestabilnej, grząskiej sytuacji włościan: „W okresie panowania stosunków folwarczno-pańszczyźnianych dość skomplikowanym zagadnieniem było to, kogo właściwie uważać należało za właściciela chałupy i zabudowań gospodarczych”244.
Dwór najczęściej dostarczał drewno na budowę, ale jej koszty oraz koszty innych materiałów pokrywał sam chłop. Często działo się też tak, że dziedzic, ściągając do swej wsi nowych osadników, dawał im już gotowe zabudowania. Włościanin uważał siebie tylko za użytkownika domu, nie dbał więc o niego. „Jeśli do tego weźmiemy jeszcze pod uwagę ogólną nędzę chłopów, to zrozumiały stanie się dla nas bardzo zły stan budynków chłopskich, jaki notują źródła – zauważa historyk. – W olbrzymiej większości inwentarzy spotykamy się z opisami walących się chałup”245.
Stąd kolejny paradoks Polszczy: z jednej strony poddani są formalnie przypisani do ziemi i nie mogą się z niej ruszyć. Jeśli uciekają, to pod karą surowej kaźni, obcięcia uszu czy nosa, albo i szubienicy. Z drugiej strony są nierzadko przenoszeni z domu do domu, ze wsi do wsi. W ten sposób upewniano się, że człowiek nie przywiąże się zbytnio do miejsca, nie zapuści w nim korzeni, pozostanie utrzymany w stanie społecznej śmierci.
„Wolność odmiany miejsca w tymże samym kraju – czytamy w opisie pańszczyźniaków z 1818 roku – gdzie nigdzie lepiej [poprawy losu] nie znajdzie, nie ma żadnej korzyści. Jest to wolność ptaka na dachu, który gdy się na niego rzuca kamykami, zlatuje z jednego, aby siadł na drugim”. I jeszcze: „Autorowi roku 1807 w jesieni zawaliła się chata włościańska: podług obowiązku posłał własnym kosztem pewną liczbę robotników do jej podźwignienia. Po wyjściu dni roboty brakowało tylko siedmiu kołków i trochę otynkowania. Włościanin żądał do tego dalszej pomocy. Autor wyrzucał mu to jak niedarowane lenistwo […]. Pokornie mu [chłop] odpowiedział: »Panie, a czy po roku zostanę ja [tu] jeszcze?«”246.
Nie było wiadomo, co będzie za rok. Ludzie nie mieli pojęcia, na czym stoją. Jedynym ich punktem oparcia było to, co tu i teraz.
„Rzadko u kogo jest poddany wieczysty we wsi, bo chłopi ustawicznie przechodzą się – czytamy w dokumentacji z dóbr Sapiehów. – Pomieszka lat kilka i dalej idzie, a drugi na jego miejsce nadchodzi”247. Skala mobilności pańszczyźniaków była faktycznie ogromna. Na przykład mazowieckie wsie będące własnością Bazylego Walickiego w czasie niespełna dwudziestu lat (1774–1795), czyli w przeciągu jednego pokolenia, przeszły rewolucję osadniczą. Niecałe trzydzieści procent gospodarstw z jego włości pozostało zamieszkałych przez te same osoby lub przez ich spadkobierców. Ponad czterdzieści trzy procent przeszło w ręce osób niespokrewnionych z pierwotnymi lokatorami. Resztę zamieszkiwali początkowo spadkobiercy, ale potem wprowadziły się tam nowe osoby. W roku 1774 na jednym z gospodarstw mieszkał Grześko Ryfczak. Pięć lat później miejsce to zajął jego syn, Stacho Grzeszczak. Inwentarz z 1792 roku wskazuje w tym miejscu Macieja Pawlaczka, który utrzymuje się tam przez kolejny rok. Ale w 1794 pod tym adresem zamieszkuje już człowiek „przychodni” z rodziną – Jan Tomczyk248.
Czasami zmiana mieszkania wiązała się z drobnym awansem lub degradacją. Bućkiewicz: „Włościanie nic nie dbali o zabudowania, o inwentarz gospodarski, nawet o umierzwienie [nawożenie] gruntów ornych, bo doznawali często, że za najmniejszą okazją pan rządca albo i sam dziedzic odbierze chałupę dobrą i ją odda swemu faworytowi, a tubylca przeniesie na pustkę”249. Na przykład Bartłomiej Sawicki oraz Franciszek Zaprzała ze wsi Piaski w spisie z 1777 roku widnieją jako kmiecie (zamożni chłopi), a nieco później są opisani już jako komornicy, czyli wyrobnicy, którzy mieszkają kątem u kogoś innego. Z drugiej strony Oleksy Buczak i Józef Domaniewski z Sokołowa w ciągu jedenastu lat zmienili swój status z zagrodników (chłopów małorolnych, którzy by wyżywić rodzinę, musieli posiłkować się pracą najemną) na kmieci, zmieniając również dom250.
Bućkiewicz: „Bardzo często były przykłady, że gdy dziedzic mający swe dobra w różnych guberniach dla rachunków ekonomicznych przeniósł rodzinę z jednej wsi do drugiej – wówczas ów translokowany, chociażby ze Żmudzi lub Podola, po roku z namysłu przychodził do wsi, do chałupy, w której przedtem mieszkał, i tu łzy wylewał i jakby po stracie dziecka na mogile przypominał przeszłość, wzdychał i prawie w rozpaczy rwał włosy na głowie”251. Eksmisje budziły silne emocje, gdyż wyrywały ludzi z ich społecznego środowiska, z sieci relacji i zależności z bliźnimi. Sprzyjały atomizacji i osamotnieniu.
Jak zauważył socjolog badający współczesne eksmisje, „najskuteczniejszą metodą na ustanowienie – czy restytucję – własności gruntu jest przymusowe usunięcie z niego ludzi”252. Własność to nie cecha, lecz stan, proces. Nigdy nie jest dana raz na zawsze, trzeba ją nieustannie odnawiać. Jeśli nie będzie się ludzi przenosić z miejsca na miejsce, to się zasiedzą. I zaczną zapuszczać korzenie, łączyć się z miejscem oraz ze wspólnotą
241
242
I. Lubicz Czerwiński,
243
A. Woźniak,
244
B. Baranowski,
245
Tamże, s. 130–131.
246
F. A. von Greveniz [Grevenitz],
247
J. T. Lubomirski,
248
A. Woźniak,
249
A. Bućkiewicz,
250
A. Woźniak,
251
A. Bućkiewicz,
252
M. Desmond,