Nieśmiertelni. Vincent V. Severski

Nieśmiertelni - Vincent V. Severski


Скачать книгу
się. – No, nie pamiętam…

      – Nieważne.

      – Ten sam co poprzednio… wiesz, ten bez dwóch palców… no ten, co mówi po rosyjsku.

      – Wiem… Ahmad.

      – Zabrał wszystkich naszych do busa. Podziękował. Prosił, żeby cię pozdrowić, powierzył nas opiece Allaha, i tyle. Do Bejrutu wróciłam bez przeszkód. To wszystko – zakończyła relację z trzeciego transportu kaukaskich bojowników do Syrii.

      Odkąd Muhamedow zgolił brodę, zdjął mundur polowy i włożył garnitur, wszyscy w okolicy wiedzieli już, że walka o wolność Kaukazu przybrała nową formę, ale nie każdemu się to podobało. Wielu bojowników nie potrafiło zaadaptować się do nowej rzeczywistości i Muhamedow dobrze to rozumiał, więc wysyłał ich tam, gdzie trwał jakiś dżihad, gdzie byli potrzebni i mogli zarobić. Dobrze też wiedział, że nie wszyscy jechali tam tylko z misją duchową. Nie trzeba być specjalnie zdolnym, by jedną rzecz sprzedać dwa razy, a zarobić nawet trzy – uważał Muhamedow i był w tym dobry, nawet lepszy niż w strzelaniu z granatnika RG-6. Ten talent odkrył w sobie, odkąd zaczął się spotykać i robić interesy z pułkownikiem Wiaczesławem Antonowiczem Rublowem z jednostki Ługa 52 GRU, która nie istniała nawet na papierze. Choćby z tego tylko powodu nie było lepszego partnera do biznesu.

      – Okej! – odezwał się po chwili milczenia. – Czyli wszystko w porządku – skonstatował sam do siebie. – Dobrze… bardzo dobrze… no to świetnie… – Ostatnie słowa wymruczał i z niezapalonym papierosem w palcach odpłynął myślami gdzieś daleko poza szczyty Kaukazu.

      Amina widziała to w jego oczach, ale Isa już nie, bo siedział na ławie przy oknie i zawzięcie skrobał palcem po magazynku automatu, jakby chciał wydrapać na nim swoje imię.

      – Dobrze – odezwał się w końcu Muhamedow i przypalił papierosa. – Mam dla was zadanie specjalne. Dzisiaj Isa… – na dźwięk swojego imienia bojownik natychmiast się ożywił – zostanie przyjęty jako fidai do Braci Czystości i od tego momentu stanie się częścią naszej jedności i bratem w oczekiwaniu na Mahdiego. – Muhamedow wstał, a Amina i Isa poderwali się w ślad za nim. – Obrońcą Alamutu. Zasłużył? – skierował pytanie do Aminy, unosząc zabawnie brwi i przechylając na bok głowę. – No jak… Amina? Zasłużył?

      Wiedziała, że Muhamedow się z nią droczy, i wcale jej się to nie podobało, bo walka w szeregach Braci Czystości wymagała całkowitego poświęcenia życia i nie było miejsca na żarty. Safir dobrze to rozumiał, a Muhamedow jakby czasami zapominał, kim jest.

      – Przecież wiesz, dai-duacie, że Isa i ja… – wydusiła z siebie z trudem, bo peszył ją swoim zachowaniem – że znamy się od dziecka… jest moim mężem… z woli Najwyższego.

      – Wiem, wiem… Amino. – Położył jej rękę na ramieniu jak staremu żołnierzowi i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał, jakby celowo zgubił wątek, zawahał się. – Oczywiście. Oczywiście, że tak – powtórzył chłodno. – Zaczekajcie tutaj – dodał, pociągnął mocno papierosa i wyszedł z domu, wypuszczając za sobą dym.

      Amina i Isa stali na środku pomieszczenia, tak jak ich zostawił, trzy metry od siebie, i nie wiedzieli, czy mają usiąść, czy stać, robić coś, rozmawiać ze sobą, czekać na niego… Zachowanie Muhamedowa było dla Aminy deprymujące i czuła, że jej oczekiwania i emocje rozmijają się z tym, co chciał jej przekazać. A może to ona nie potrafiła właściwie odczytać jego przesłania… o ile w ogóle jakieś było.

      Patrzyła teraz na Isę, pogodnego i nieświadomego jej rozterek, który stał dumnie wyprostowany, jak wykuty w granitowej skale, wierny Muhamedowowi i pełen miłości do Allaha. Widząc go takim rozbrajająco pięknym, doszła do wniosku, że jest jednak przewrażliwiona albo przynajmniej nie powinna myśleć w ten sposób. Muhamedow był przecież jej dai-kabirem.

      Minęło pół minuty, kiedy otworzyły się drzwi i do domu wszedł Muhamedow ze sporą skrzynką w rękach. Była nieco mniejsza niż skrzynka na granaty, zielona, zrobiona z jakiegoś tworzywa, i musiała ważyć co najmniej pięć kilo. Na bokach miała ruchome stalowe uchwyty, okucia na kantach i zamknięta była na dwa dziwne, rolowe zatrzaski. Amina nigdy takiej nie widziała.

      Muhamedow postawił skrzynkę ostrożnie na stole i położył na niej obie ręce, jakby chciał sprawdzić, czy jest ciepła. Miał natchniony wyraz twarzy. Amina i Isa przybliżyli się do stołu.

      – To jest archiwum naszej misji… – zaczął spokojnie, bez żadnej emfazy. – Może powinienem nawet powiedzieć, że to nasze serce… Braci Czystości, i testament Raszida ad-Din Sinana, niech Allah ma go w swojej opiece…

      – Allah akbar – powtórzyli.

      – W tej skrzyni znajdują się dokumenty, które, jeśli Bóg pozwoli, pomogą nam w wielkiej syntezie i poruszą świat, ustawią go na właściwym miejscu… i… – Widząc zaskoczone twarze Aminy i Isy, Muhamedow uśmiechnął się tajemniczo. – Nie. Nie ma w niej żadnych magicznych przedmiotów, lampy Aladyna ani haseł dla Ali Baby… chociaż? – Przechylił głowę. – W tych dokumentach uwięzione są dusze pokoleń wojowników Alamutu i nadzieja na powrót Mahdiego.

      Amina patrzyła, zaskoczona jego uniesieniem i ładnym, poetyckim, prawie koranicznym językiem, i poczuła, że Muhamedow, mimo wyglądu kaukaskiego żigolaka, wyzwolił w niej właśnie jakieś nowe, nieznane jej dotąd uczucie. Wcześniejsze obawy zrobiły się nagle śmieszne, niedorzeczne i znikły gdzieś w przeszłości.

      – Znajdują się tu dokumenty. Niby zwykłe papiery, ale zapisane są na nich informacje, które dadzą Braciom Czystości wsparcie w ich wielkiej misji i, jeśli Bóg pozwoli, pomogą wyzwolić narody Kaukazu. – Przerwał i po chwili dodał: – Albo pogrążą nas w otchłani piekielnej i po tysiącu lat zginą na zawsze Ichwan as-Safa. Dlatego… Amino, nie będziesz na razie jeździć do Syrii, bo wraz z Isą i waszym oddziałem musisz chronić tę skrzynię. Będziecie strażnikami dziedzictwa Alamutu. – Uśmiechnął się na widok coraz szerzej otwierających się oczu Aminy i ust Isy. – Ona nie może dostać się w obce ręce, a nikt nie ochroni jej lepiej niż wy, przyjaciele i kochankowie, fidai Braci Czystości.

      – Dai-kabirze… – odezwał się niepewnie Isa. – Wszystko jasne, ale kiedy mamy ją zniszczyć…? I kto jest obcy? Skąd będziemy to wiedzieć? – zadał oczywiste, praktyczne pytania, jakie powinien zadać każdy roztropny strażnik.

      – Skrzynię mogę otworzyć tylko ja. Trzeba mieć do tego… to! – Wyjął z kieszeni urządzenie podobne do telefonu komórkowego. – W skrzyni znajduje się ładunek zapalający, który zniszczy całą zawartość, jeśli nie zostanie wcześniej wyłączony… tym właśnie pilotem. Każda nieuprawniona próba spowoduje eksplozję termiczną. W środku jest też nadajnik GPS, który pozwala śledzić tę skrzynię na całym świecie, jeśli się przypadkiem zagubi, i zdalnie zdetonować wewnętrzny ładunek.

      – Ożeż ty… – Isa westchnął głęboko jak dziecko i z niedowierzaniem pokręcił głową, ale trudno było się zorientować, czy zrobił to z uznania dla niezwykłego urządzenia, dumy z powierzonej mu roli strażnika, czy też zwykłego przejęcia.

      – To jest telefon satelitarny do naszej łączności. – Muhamedow położył na stole słuchawkę z ładowarką. – Używajcie go bardzo oszczędnie, bo Rosjanie mogą namierzyć sygnał wychodzący z gór.

      Pokiwali głowami, bo doskonale wiedzieli, jak niebezpieczny może być w górach telefon.

      Amina od razu zrozumiała, jakie jest przesłanie misji, którą powierzył im dai-kabir, i z całą mocą uzmysłowiła sobie, że będzie musiała zginąć ostatnia, bo nikt oprócz niej tej skrzyni nie ochroni. Było oczywiste, że Muhamedow przywiózł ją do Tarhanu, żeby ukryć w swoim mateczniku. Najbezpieczniejszym miejscu na ziemi.

      I


Скачать книгу