Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
jeszcze myśleć logicznie, a nawet z ironią, i jakby na dowód tego poczuł silny ból w głowie. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale nie zemdlał. Potężny Reza znów uderzył go pięścią w twarz. Widać wypróbował już siłę ciosu i teraz wie, jak ją dawkować, żebym nie stracił przytomności, bo to czysta strata czasu i wody, pomyślał Hasan i wypluł na podłogę krew zmieszaną ze śliną.
– Przypomniałeś sobie, skurwysynu? – zapytał spokojnym głosem lekko siwiejący mężczyzna koło czterdziestki z czterodniowym zarostem koloru smoły. – Doskonale wiemy, że jesteś angielskim szpiegiem z MI6, ty fiucie złamany! Gdybyś był z Mosadu, to jaj już byś nie miał. Wiemy, po co tu przyjechałeś, i wiemy tak samo jak ty, że wcale nie nazywasz się Hadad. Człowieku! – Siwy podniósł głos. – Przecież wszystkie twoje papiery są fałszywe. Kogo ty chcesz oszukiwać? – Przesunął leżący na biurku plik dokumentów w kierunku Hasana. – Jak dostałeś się do Iranu? – Chwila ciszy. – Czy Reza ma ci powtórzyć pytanie? Doskonale wiemy, że jesteś Irańczykiem, zatem dlaczego służysz tym amerykańskim i angielskim psom?
– Nazywam się Hadad Ghamzanah i handluję marmurem… Pochodzę z Szirazu…
– Człowieku! W Szirazie nikt cię nie zna, ani pod tym adresem, który jest w dowodzie, ani w twoim rzekomym miejscu urodzenia. Jesteś typowym nędznym szpiegiem z podrobionymi dokumentami i głupią legendą – rzucił siwy zupełnie spokojnie. – Rozkułem to w pięć minut. Jak się nazywasz? Skąd się tu wziąłeś?
– Hadad Ghamzanah… z Szirazu…
– Posłuchaj, śmieciu. Nim tu przyjechałeś, musiałeś być przeszkolony i nie powiesz mi, że nie uprzedzali cię, co z tobą zrobimy, jak wpadniesz. Nie jesteś pierwszy i wszyscy prędzej czy później zaczynają mówić.
Siwy wstał. Był bardzo niski i wyjątkowo krępy. Ubrany w wymięte szare spodnie, wypuszczoną na wierzch białą koszulę nie pierwszej świeżości, bez kołnierzyka i z zapiętymi mankietami, wyglądał jak prawdziwy islamski wojownik. Ponad trzydzieści lat od wybuchu rewolucji jej duch wciąż żył i nie wróżył niczego dobrego swoim wrogom. Hasan dobrze o tym wiedział, nim wsiadł do samolotu Lufthansy. Jak cierń tkwiły mu w pamięci słowa Harriet, by zastanowił się dwa razy, czy na pewno gotów jest podjąć się tego zadania, i mimo że powtarzała to po stokroć, poczucie misji i tęsknota za Teheranem okazały się silniejsze.
– Dobry szpieg sypie wszystko od razu. Co prawda dostaje od Rezy profilaktyczne lanie, żeby przypadkiem czegoś nie zapomniał, ale potem ma spokój, czeka spokojnie na dźwig, wodę albo na wymianę. Dobry szpieg wie tylko tyle, ile potrafi wytrzymać na przesłuchaniu. U was tam, w Londynie, o tym nie wiedzą? Partacze jesteście.
– Hadad… z Szirazu… – wydusił z siebie Hasan.
– Ty śmieciu! Musisz dużo wiedzieć, skoro tak się upierasz przy tej bzdurnej historyjce. Wiesz, jak z tobą jest? Nie wystarczy, że się przyznasz, że pracujesz dla tych śmierdzących Anglików, sługusów jankesów z Wirginii. Będziesz musiał jeszcze to udowodnić. – Dał znak i Reza uderzył Hasana otwartą dłonią w ucho. Więzień natychmiast upadł na podłogę. – Ale my wiemy o tobie więcej, niż ci się wydaje.
Siwy podszedł do leżącego i kopnął go krótką nogą w brzuch. Hasan zwinął się w kłębek, jakby chciał się osłonić przed następnym uderzeniem. W uchu czuł ostry ból, który promieniował do mózgu i oka. Ręka była napuchnięta jak bania i podświadomie chronił ją przed kolejnymi urazami, chowając pod sobą.
– Wiesz, psie niewierny, dlaczego na przywitanie złamałem ci rękę? – Siwy wrócił na swoje miejsce za biurkiem, a Reza podniósł Hasana i posadził go na stołku. – Nie wiesz? To ci powiem. W Islamskiej Republice Iranu tortury są prawnie zakazane, dlatego ja cię tylko pytam. Po ryju dostajesz za karę, bo jesteś psem śmierdzącym, śmieciem, który podniósł rękę na królestwo Allaha, zatruł powietrze, którym oddychał Mahomet i Ali, więc trzeba ci było ją złamać, żebyś więcej jej nie podnosił. Teraz ci ją podleczymy, aż przestanie boleć, trochę się zrośnie, ty się zastanowisz… mamy czas… – Siwy założył ręce za głowę, pokazując przepocone pachy. – A jak się nie namyślisz, to ci ją znowu złamię i tak będzie ciągle od początku. Nie mówili ci o tym w ojczyźnie szatana? Myślałeś, że można tu sobie przyjechać i rozrabiać jak w Iraku czy Libii… – Urwał i po chwili krzyknął: – Tu jest Iran, śmieciu!
Wielki Reza, który stał tuż za nim, założył mu na głowę worek i w tym samym momencie Iran znikł Hasanowi sprzed oczu, zrobiło się ciemno. Po chwili poczuł ukłucie w ramię.
Znów dostał narkotyk i wiedział już, że za kilka minut straci i tak luźny kontakt z otoczeniem, jego myśli zaczną krążyć bezładnie, pojawią się starzy znajomi i śmieszne małe potwory. Dusza, duch i ciało rozdzielą się skutecznie, ale nie z woli Allaha, lecz szatana. Chwilami myślał nawet, że to kara za jego niezbyt pobożne życie.
Nie mógł sobie przypomnieć, gdzie został aresztowany i kiedy to się stało, żadnego miejsca, niczyjej twarzy. Wszystko mu się mieszało i nie był w stanie określić, co było wcześniej, co później. Wiedział, że oprawcy właśnie na to liczą i dlatego dają mu narkotyk, bo nic tak nie przeraża jak szaleństwo.
Podczas przesłuchania, bity, nie mógł logicznie myśleć. Słowa siwego bezboleśnie przecinały go na wylot, a wówczas pytania i odpowiedzi w żaden sposób do siebie nie pasowały. Chwilami jednak, pewnie wbrew woli Rezy i siwego karła, na brudnej betonowej ścianie celi wyświetlały mu się kolorowe i całkiem miłe metaforyczne obrazy. Musiał się trochę napracować, by je złożyć w całość, ale to i tak był bonus, zwłaszcza że cela cały czas tonęła w ciemności, więc jakość obrazu na ścianie była doskonała.
Nie wiedział, jaka jest pora dnia, jaki dzień tygodnia, jak długo przebywa w tej norze, tydzień, dwa… Kiedy się ocknął i zdał sobie sprawę, że jest uwięziony, próbował pilnować zegara biologicznego, ale po pierwszej drzemce i ten przestał działać.
Dawno temu, gdy mieszkał jeszcze w Bagdadzie, przeczytał historię hrabiego Monte Christo i od chwili, w której zamknął książkę, rozumiał, że człowiek nie może doświadczyć większego cierpienia niż powolny upływ czasu w więzieniu. A teraz okazało się, że może być znacznie gorzej – są więzienia, w których czas nie płynie wcale.
Gdzie jestem? W Teheranie, Kom, Meszhedzie? Kim są ci ludzie, siwy, Reza? To Pasdaran… Brygada Al-Kuds? Na pewno! A może to jednak Vevak? Zresztą co za różnica… Chcą mnie zmęczyć psychicznie. Najwyraźniej z jakiegoś powodu potrzebują mnie w jednym kawałku. Publiczny proces skruszonego szpiega, egzekucja dla gawiedzi, wymiana? Wiedzą przecież, że nie jestem mudżahedinem.
Myśli galopowały coraz szybciej i z wolna traciły sens.
Reza od pierwszej chwili, nim jeszcze go uderzył, kojarzył mu się z Buźką z Bonda i tym samym pobudzał jego przeponę do płytkich wstrząsów śmiechu. Teraz prowadził go długim korytarzem, ściskając jego kark ogromną, mięsistą łapą, i nie potrzebował do tego żadnych kajdanek ani pomocników. Hasan czuł, że gdyby Buźka zacisnął dłoń, bez trudu zmiażdżyłby mu kręgosłup.
Było mu już prawie obojętne, co się z nim stanie. Jego głowę wypełniała endorfina najwyższej czystości, mimo to był coraz bardziej senny i nastawiony na melancholijną podróż do wnętrza siebie.
Nie ma sztuki piękniejszej, prostszej i wyrazistszej niż cyrk. Nie ma lepszego cyrku na świecie niż rosyjski. A w Rosji najlepszy to oczywiście Cyrk Jurija Nikulina na bulwarze Cwietnym, chociaż są tacy, którzy uważają, że najlepszy jest teraz Jekaterynburski.
W takim zwykłym teatrze to aktor jedynie gra. Nauczy się roli i gra, siedzi, stoi, mówi albo chodzi tylko. A w cyrku to