Niepokorni. Vincent V. Severski
nadal w goglach, okryty ociekającą peleryną, i przez chwilę się zastanawiał, czy lepiej odsłuchać wiadomość od kapitana Doronina, czy przeczytać. Dobrze wiedział, że obie są takie same, więc ostatecznie wybrał esemesa, bo wolał nie słyszeć głosu, który drażnił go od pierwszego spotkania.
Kapitan Rudolf Doronin miał trzydzieści pięć lat i wyglądał jak Nikołaj Olalin. Smukły blondyn średniego wzrostu, o klatce piersiowej jak u atlety i cienkich, wręcz wiotkich nogach zakończonych małymi stopami rozmiaru trzydzieści dziewięć, co Jagan od razu odnotował z niesmakiem. W żaden sposób nie mógł uwierzyć, by człowiek podobnej postury zniósł trudy pościgu za kimś takim jak pułkownik Popowski. Jagan lubił pościgi, uważał wręcz, że polowanie to jego sprawa osobista, prawdziwa misja i każdy, kto próbuje się przyłączyć, w istocie utrudnia mu zadanie. Dlatego swoją niechęć kierował częściej na partnera niż na zwierzynę. Tym bardziej że zawsze to partner był dowódcą, a on miał tylko wykonywać rozkazy. Na samą myśl o tym idiotyzmie Jagan czuł, jak wstrząsa nim pusty śmiech.
Uważają, że jakiś robot jestem? Maszynka do zabijania, maxim, nożyk, kozik, korkociąg czy co? A z akcji wracam tylko ja – powtarzał w myślach nie bez racji.
Jagan miał jednak z kapitanem inny problem, na poły intelektualny, na poły dźwiękowy. Doronin mówił cicho, szybko, o nic nie pytał, miał chrapliwy głos, a co najgorsze – mówił tak niezrozumiale, że Jagan musiał się nieustannie dopytywać, o co mu chodzi. Uważał, że to uwłacza jego godności, bo wyglądało, jakby nie pojmował, co się do niego mówi. A to oficer przecież po Akademii Andropowa, inteligent zasrany, i właściwie to lepiej by było, gdyby nic nie mówił, bo i tak wszystko będzie tak, jak ja zaplanuję – uważał Jagan. No i to imię… Rudolf. Jak Rosjanin może dać dziecku takie durne imię? Tego Jagan nie mógł zrozumieć.
Chwilami nawet myślał, żeby odpuścić sobie tę misję, bo współpraca z Doroninem nie wróżyła niczego dobrego. Jeden Batyszkin był normalny, ale przepadł gdzieś w Polsce. Nowy szef wywiadu Krugłow mówił, że Popowski to zbieg i zdrajca niegodny litości, co w Rosji oznacza tylko jedno, a jednak Jagan bardziej lubił lisa niż ogary, chociaż nie potrafił pojąć dlaczego. I dodatkowo, kiedy patrzył na nagą Galę, to zawsze widział cycki pięknej drewnianej Echidny zdobiącej kredens Popowskiego. Uważał wręcz, że ktoś, kto ma taki ołtarz w domu, nie może być zwykłym człowiekiem.
Wziął jednak zaliczkę, która już się rozeszła. Na stypendium dla Gali i materiały na rzeźbę dla artysty Głogowa z Rublowki poszło czterdzieści tysięcy baksów. Ale do wyrównania był jeszcze rachunek za śmierć „piątki” na Kaukazie i nie pasował mu też wyjazd na Ukrainę, gdzie ciągnęli wszyscy koledzy bez przydziału, więc nacisnął przycisk w telefonie i odczytał esemesa.
Harriet Berghen wiedziała, co robi, decydując się na podróż do Teheranu. Kalkulacja była prosta: stawia wszystko na jedną kartę i albo wyciągnie Hasana z irańskiego więzienia i odnajdzie Antona, albo przegra wszystko. Liczyła się też z tym, że sama może już nigdy nie wyjechać z Iranu i przepaść w mrokach trzech tysięcy lat jego historii. Bo kim jest zwykła szwedzka dziewczyna w okularach i o białych jak śnieg włosach wobec losów milionów ludzi…
Naiwna miłość przeciw losom ludzkości? I choć doskonale wiedziała, że w walce człowieka ze światem trzeba stawiać na świat, to zrobiła dokładnie odwrotnie i postawiła na człowieka.
Generała Ahmada Harumiego, dowódcę Brygady Al-Kuds, widziała tylko jeden jedyny raz w hotelu Espinas. Zrobił na niej wrażenie silnego, charyzmatycznego człowieka z zasadami, o twarzy zimnej i mądrej. Ich spotkanie trudno było nazwać rozmową, ale jego efekt przerastał oczekiwania. Gdyby powiedziała o tym komuś obcemu, z pewnością by nie uwierzył. Ona i generał Harumi?
Nazajutrz rano do jej pokoju przyszli dwaj tajniacy, których poznała już wcześniej, wręczyli jej zdjęcia paszportowe Hasana i Antona i oświadczyli krótko, że obaj zostaną następnego dnia odstawieni do samolotu Lufthansy odlatującego o dwudziestej trzeciej do Frankfurtu. Musi więc szybko załatwić im bilety i dokumenty niezbędne do dalszej podróży. Jeśli nawali, drugiej okazji już nie będzie. Generał Harumi prosił też, by przekazać, że życzy sobie, aby władze szwedzkie zapomniały o całej sprawie, tak jak on zapomniał.
Początkowo nie była w stanie uwierzyć w to, co słyszy, ale po chwili, kiedy zobaczyła zdjęcia, dotarło do niej, że wygrała. Wydawało się, że serce za chwilę wyrwie jej się z piersi, a ona z radością pozwoli mu lecieć. Zacisnęła mocno dłonie, bo nie chciała okazywać uczuć w obecności tajniaków. Trzymała w drżących palcach zdjęcie Hasana, jakby dotykała jego twarzy, i chociaż był na nim niepodobny do tego, którego pamiętała, to wiedziała, że to on. Wolała nie myśleć, co przeszedł, wymazała ze swojej świadomości słowo „cierpienie”, ale czuła, że ich dawny świat znikł gdzieś w mrokach przeszłości i będą musieli stawić czoło nowemu.
Sprawy państwowe, wojna, pokój, przyszłość świata, Szwecji i Iranu, cała jej służba we FRA – wszystko to było jej teraz obojętne, kiedy trzymała w dłoni zdjęcie Hasana, więc deklaracja generała przeszła jej mimo uszu.
W chwilę po wyjściu tajniaków Harriet zadzwoniła do swojego szefa Hermanssona, dyrektora FRA, potem do Gunnara Selandera i na koniec do Lindy Lund z Säpo. Wszystkim opowiedziała mniej więcej to samo.
Hermansson nie mógł zrozumieć, co ona robi w Teheranie, dlaczego nie ma jej w pracy, kiedy wróci i w ogóle co się z nią dzieje. Tak się zatracił w pytaniach, że w końcu musiała przerwać rozmowę. Natomiast Selander tylko słuchał, jak przystało na policjanta, wszystko notował i mruczał: hmmm… Na koniec zapytał tylko, czy jest przekonana, że tego chce. A kiedy potwierdziła, oznajmił, że zaraz poinformuje premiera i oddzwoni. Nie pochwalił jej ani nie zganił, ale był milszy niż kiedykolwiek wcześniej i Harriet to wystarczyło. Linda natomiast nie odzywała się ani słowem, słychać było tylko jej przyspieszony oddech, aż w końcu wykrzyczała:
– Kocham cię, dziewczyno!
Wszystko, co się stało potem, Harriet pamiętała jak przez mgłę. Zdarzenia pędziły z prędkością światła, była skoncentrowana, napięta i wydawało jej się, że zamiast krwi ma w żyłach czystą adrenalinę.
Załatwianie spraw w ambasadzie szwedzkiej w Teheranie było jak droga przez mękę. Jakiś przerażony młody konsul robił wszystko, by uniknąć podejmowania jakiejkolwiek decyzji, więc Harriet nieustannie dzwoniła do Sztokholmu i popychała sprawy. O wszystko musiała się wykłócać, a wiedząc, że przez opieszałość jakiegoś urzędnika może nie zdążyć z dokumentami przed odlotem samolotu, wydawało jej się, że zaraz zemdleje albo kogoś zabije.
To wszystko było jednak tylko niewyraźnym tłem dla upartej myśli o chwili spotkania z Hasanem i Antonem. Układała sobie w głowie całe zdania, dobierała słowa, zmieniała je, planowała każdy ruch, gest, spojrzenie, uścisk, pocałunek. Jedynie łez nie mogła zaplanować. I kiedy go zobaczyła, małego, zgarbionego człowieka prowadzonego powoli przez dwóch tajniaków, nic z tego, co sobie zaplanowała, nie wypaliło. Pozostało tylko zaciśnięte gardło i potoki łez. Gdy zaś go objęła, a on dotknął jej – tak niepewnie, słabo, jakby się bał, z rozbieganym wzrokiem w zapadniętych oczach – myślała, że zacznie krzyczeć i że wszystko wokół nagle straciło barwy, a jej życie sens.
Nie pamiętała, czy w ogóle w samolocie rozmawiali. Hasan był osowiały, małomówny, odpowiadał krótko i bez zaangażowania, każdy ruch wykonywał na polecenie. Nawet nie reagował, kiedy go dotykała.
Anton dla odmiany był bardzo rozmowny i pogodny, ale Harriet nie potrafiła nawiązać z nim kontaktu, zwłaszcza że tak bardzo różnił się od Hasana, i chwilami nawet czuła do niego niechęć, chociaż wiedziała, że to tylko zła projekcja.
Na