Niewierni. Vincent V. Severski
Osamy – stwierdził bez sensu Gruzow i zaraz dodał: – Albo na odwrót…
– Nie wiedziałem, że takie u nas robią – przerwał mu Kosow.
– Ile to może być warte? – zainteresował się Gruzow. – Pewnie można by za to kupić mieszkanie w Moskwie…
– Dwa! I jacht – szybko dorzucił Zaricki.
– Co z tym zrobimy? – zapytał Kosow.
– Może damy w prezencie Władimirowi Władimirowiczowi? – rzucił znów bez wyczucia Gruzow, więc nikt nie zareagował.
– Trzeba będzie ustalić, czyj to pistolet i skąd się tutaj wziął – stwierdził Jura Kosow. – Odpowiedź może być bardzo ciekawa. To nie jest zwykły pistolet do ozdoby. On musi mieć swoje znaczenie, a Muhamedow na pewno tylko pośredniczy między jakimiś bardzo ważnymi osobami – ciągnął Kosow całkiem rozsądnie. – Bardzo chciałbym się dowiedzieć między kim a kim.
– Ten pistolet nie może tak sobie tutaj leżeć – wtrącił Zaricki. – Ktoś musi po niego przyjść!
Stali wpatrzeni w błyszczącą złotem tetetkę i żaden z nich nawet się nie pokusił, by wziąć ją do ręki, jakby była w niej zaklęta jakaś nieznana moc, która mogła niepotrzebnie zmienić ich życie albo, co gorsza, przynieść nieszczęście. Wiedzieli przecież jak mało kto, że broń służy do zabijania, ale dlaczego zabijać złotymi pociskami? Czegoś podobnego jeszcze w życiu nie widzieli, więc na wszelki wypadek postanowili zachować ostrożność i nie dotykać pistoletu.
Wszyscy, tylko nie Jagan. On takich myśli nie miał. Dla niego to było cudowne zrządzenie losu. To był dar od jakiegoś Boga i zadośćuczynienie za utratę kizlyara z dedykacją Putina. Jagan poczuł się dobrze, wyjątkowo dobrze. Nie czuł się tak od lat i ciężar pudełka ze złoto-diamentowym pistoletem sprawiał mu głęboką, intymną przyjemność. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że niebezpieczeństwo, jakie wciąż nad nim wisiało, odkąd Rustam w Czeczenii zabrał mu nóż, bezpowrotnie minęło. Wypełniała go radość, bo to oznaczało, że odnajdzie Aminę, Rustama i bliźniaków. No i nóż oczywiście też!
Ku przerażeniu i jednocześnie zazdrości kolegów wziął pistolet do ręki. Wydawać się mogło, że tym gestem okiełznał cudowną broń i nabył prawo do jej posiadania. Dreszcz smoka na plecach nie pozostawił mu złudzeń, że tak właśnie było.
Przez następne dwa dni Zaricki, Gruzow i Kosow nie rozmawiali o niczym innym i żaden się nie pokusił, by otworzyć skrzynkę i choć raz spojrzeć na pistolet. Snuli najróżniejsze przypuszczenia, padło kilka zakładów i doszło do dwóch kłótni. Zgodni byli jednak co do jednego: Muhamedowa muszą wziąć żywcem, by dowiedzieć się prawdy o tej broni. Wyglądało to tak, jakby tylko po to tu przyjechali i zupełnie zapomnieli, że walczą z terroryzmem, także światowym.
Gruzow wypalił dwa razy więcej papierosów niż zwykle, a Jura Kosow znów powrócił do nałogu. Rozmowy o złotym pistolecie uszczupliły zapasy na tyle, że Gruzow chciał już wyjść i kupić nowy karton. Jednak Zaricki trzeźwo mu tego zabronił, licząc się w każdej chwili z możliwością wizyty Muhamedowa.
Jagan nie uczestniczył w tych rozmowach, bo nie obchodzili go wcześniejsi właściciele tetetki. Teraz należała do niego. Dziwił się jednak trochę i niepokoił, że pistolet w magiczny sposób zatruwa myśli kolegów, pozbawiając ich wrodzonej czy wyuczonej czujności. Jednocześnie czuł satysfakcję, że to właśnie on potrafił opanować jego tajemną moc. To dobrze wróżyło na przyszłość.
Konieczność zachowania zupełnej ciszy w mieszkaniu obejmowała też zakaz spuszczania wody w toalecie. Zaricki nie mógł zagwarantować, że któryś z sąsiadów nie jest cichym strażnikiem konspiracyjnego mieszkania Muhamedowa. Wszyscy to dobrze rozumieli, bo był to ze wszech miar logiczny argument. Skutkował jednak tym, że po dwóch dniach pobytu czterech dorosłych mężczyzn dym papierosowy podrabianych marlboro Gruzowa i fetor dochodzący z toalety tworzyły mieszankę nie do zniesienia, a okien Zaricki nie pozwalał otwierać.
Drugiego dnia o dwudziestej trzeciej osiemnaście dyżur pełnili Jagan i Zaricki. Gruzow leżał z zamkniętymi oczami na kanapie. Jura Kosow siedział w drugim pokoju i przez szeroko otwarte drzwi wyglądał, jakby czytał książkę, ale w rzeczywistości spał.
Jagan siedział przy komputerze i wpatrywał się w martwy obraz za drzwiami mieszkania. Od kilku miesięcy miał służbowego iPhone’a, więc już trzeci raz słuchał kolejnej płyty zespołu Lube i starał się nauczyć słów na pamięć, ale bezskutecznie. Przypomniał sobie Tatara, który tak ładnie śpiewał w Szwecji, i pomyślał, że też chciałby mieć taki głos.
Porządny był kolega – pomyślał. Szkoda Tatara!
Poczuł lekkie rozrzewnienie, może dlatego, że w słuchawkach leciała rapowana piosenka Rastorgujewa Dawaj za, która tak dobrze pasowała do jego wspomnień z tej paskudnej Szwecji.
– Idzie! – zakomunikował niespodziewanie i wyjął z uszu słuchawki iPhone’a.
Zaricki i Gruzow podnieśli się i podeszli do komputera. Była dwudziesta trzecia dwadzieścia. Na ekranie jednak nic się nie działo, wciąż było widać nieruchomy obraz korytarza.
– Kto? Gdzie? – zapytał niepewnie Gruzow.
– Idzie! – powtórzył chłodno Jagan. – Zaraz!
Minęło piętnaście sekund i na monitorze pojawiła się niewyraźna postać. Mężczyzna przystanął na moment i rozejrzał się po klatce schodowej. Wyjął telefon komórkowy i dokądś zadzwonił.
Jura Kosow, który najwyraźniej usłyszał, że coś się dzieje, był już na nogach. Wszyscy błyskawicznie zajęli ustalone pozycje, odbezpieczyli broń i założyli gogle. Zaricki odblokował ładunek błyskowy.
Jagan wciąż obserwował na monitorze mężczyznę, który skończył rozmawiać przez telefon i zbliżył się do drzwi. Przez chwilę wyraźnie czegoś szukał w kieszeni. Wyjął klucze i zanim włożył je do zamka, zbliżył twarz do wizjera. Jagan zobaczył ogromne oko, które przez kilkanaście sekund go obserwowało.
Jasne już było, że to nie może być Muhamedow. Jednak Jagan był pewny, że ten mężczyzna to szpica.
Właściwie to tak powinno być – pomyślał. Zaricki popełnił błąd.
Zanim klucz zazgrzytał w zamku, Jagan zrobił błyskawiczną ocenę sytuacji. Uznał po pierwsze, że jeżeli ten człowiek jest szpicą Muhamedowa, który czeka gdzieś w pobliżu na sygnał, użycie ładunku błyskowego nie wchodzi w grę. Po drugie, trzeba gościa wziąć żywcem i szybko przesłuchać. Po trzecie, zdobyć jego telefon komórkowy i ustalić, dokąd przed chwilą dzwonił.
Zajął pozycję w ciemnym przedpokoju, błyskawicznie włożył skórzane rękawiczki i odbezpieczył pistolet. Po chwili drzwi się otworzyły i na podłogę padł z korytarza snop światła, w którym odcinał się cień człowieka. Nieznajomy zawahał się i widać było, że coś go zaniepokoiło – i Jagan od razu wiedział co. Mimo to po kilku sekundach, jakby wbrew sobie, mężczyzna zrobił niepewnie dwa kroki do przodu i znalazł się wewnątrz.
I to był błąd! – pomyślał z satysfakcją Jagan i bez specjalnego wysiłku wymierzył prosty cios ołowianą pięścią, trafiając zgodnie z planem między nasadę nosa a górną szczękę. Głowa intruza odskoczyła do tyłu, aż spadł mu pes.
Fetor wydobywający się z mieszkania był ostatnią rzeczą, jaką tamten zapamiętał. Nie zdążył jeszcze upaść, gdy Jagan przy pomocy Zarickiego złapał go pod ramiona.
Ocknął się szybko. Siedział przywiązany do krzesła taśmą samoprzylepną. Na głowie miał kaptur. Czuł ostry ból nosa rozlewający się na twarz i ciepło krwi spływającej po brodzie. Właściwie bolała go cała głowa aż do karku.
Potrzebował