Luz que fue sombra. Varios autores
está, a la generosidad de las diecisiete autoras, pero también a una de ellas en particular, Julia Fiedorczuk, que, antes incluso de que empezáramos a trabajar en la selección de las poetas, compartió con nosotros consideraciones sobre la poesía polaca escrita por mujeres que en alguna medida han contribuido a que éste y no otro fuera el libro que llegase a manos del lector. La versión definitiva de los poemas en español ha contado con el asesoramiento y los acertados consejos de Katarzyna Mołoniewicz, los cuales nos han permitido con toda seguridad alcanzar una mejor comprensión de los textos originales y, por lo tanto, hilar mucho más fino en las versiones finales de los poemas en español. A todas ellas, nuestro más sincero agradecimiento.
Varsovia, octubre de 2020
W ogrodzie, boso
strącam mrówkę ze stopy
i patrzę, co zrobi z darowanym życiem,
z tą swoją kroplą czasu.
W żółtym świetle ścieżki, jak dogania inne,
zabijające właśnie jakiegoś owada, ruchliwe, żarłoczne.
Nieświadoma mojego, przez mgnienie, wahania.
Przy gorącym kamieniu, w ulewie słońca, ciężkich owoców
tyle tylko widzisz oko podobno przenikliwe,
ślepe oko poety:
tylko ten drapieżny kwiat o pięknej greckiej nazwie
/thanatos/, jak otwiera się i zamyka.
I nie możesz tego pojąć ani sprawdzić w żaden żywy
sposób. Tego, co tobie też będzie raz na zawsze dane;
niemal czarne, słodkie
zerwane wiśnie krwawią w mojej dłoni
En el jardín, descalza
me sacudo una hormiga del pie
y miro qué hace con la vida que le ha sido regalada
con esa gota de tiempo suya.
Cómo en la amarilla luz del sendero alcanza a otras
que andan agitadas, voraces, matando a un insecto en ese instante.
No consciente de mi momentánea indecisión.
Junto a una piedra ardiente, bajo una lluvia de sol y de pesados frutos
apenas si ves
–ojo al parecer penetrante, ciego ojo de poeta–
sólo cómo esa flor depredadora con un bello nombre griego
/thanatos/ se abre y se cierra.
Y no puedes ni comprenderlo ni comprobarlo de ninguna forma
viva. Eso que a ti también te será dado una vez para siempre;
guindas arrancadas del árbol, casi negras,
dulces, sangran en mi mano
zachód słońca w sierpniu: kropla
ożywia noc
koniuszkiem języka dotknąć
tej wilgoci
puesta de sol en agosto: una gota
aviva la noche
tocar con la punta de la lengua
esa humedad
De Sacra conversazione (Suwalskie Towarzystwo Kultury, 1992).
1.
cisza przedświtu rozcięta do kości, czekanie,
aż wróci chociaż wiatr i chmury zbiorą sadzę,
[szczelinami
nawieje światła;
aż błyśnie, choćby łyżeczka oparta o spodek, rozrzucone
papiery, pościel. I zajmie się suchym ogniem
wygasłe drewno odsłoniętych rzeczy
2.
podarte na pasy światło podtrzymuje drzewa, dymią
trzewia wody; świta. Słońce jest ledwie szparą
w żeliwnej kadzi z ogniem –
1.
el silencio del alba rajado hasta los huesos, la espera
a que vuelva al menos el viento y las nubes recojan el hollín,
[a que entre la luz
por las ranuras;
a que brille al menos la cucharilla apoyada en el plato, los papeles
desperdigados, las sábanas. Y que prenda el fuego seco
en la madera extinta de las cosas desveladas
2.
la luz hecha tiras sostiene los árboles, humean
las vísceras del agua; amanece. El sol es apenas una grieta
en una caldera de hierro con fuego –
Rękopis
torfowisko jesieni - coraz krótszy oddech topoli, olsz
szarych; karłowacieje światło, blade bonsai,
wczepione w nurt południa;
wiatr trąca tlejący susz,
drobnicę liści zawieruszonych w rulonie
metalowej siatki, jakby, bezgłośnie, składał słowa
obcego języka, wyczuwając
zgrubienia nerwów, wydrążone sylaby
pod szronem
Manuscrito
turbal del otoño, cada vez más corto el aliento de los álamos, de los alisos
grises; se hace enana la luz, pálido bonsái,
injertado en la corriente del sur;
el viento tambalea las ramas secas,
la minucia de las hojas extraviadas en un rollo
de tela metálica, como si en silencio compusiera palabras
de una lengua extranjera, percibiendo
el grosor de los nervios, las sílabas horadadas
bajo la escarcha
Telefon
paliłeś suche gałęzie w ognisku, i chwasty –
słyszałam szelest ognia w słuchawce, twój gwizd, gdy psy
znowu dobrały się do kretowisk, tam, gdzie wczoraj
wybieraliśmy śliwki z wybujałej trawy;
robił się wieczór – wiatr wdmuchiwał oddech
w