Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa. Joanna Jax
ludu? A gdzie miałby znaleźć kogoś, kto biegle włada niemieckim? Przecież nie wśród morderców i złodziei. Miał dyrektywy dotyczące politycznych, ale uznał, że tutaj nie ma to już żadnego znaczenia.
Po kilku minutach kolejne karty wylądowały na stosiku osób przydatnych – aptekarza spod Murmańska i koniuszego z litewskiego majątku. Nadeszła pora inspekcji w obozie, a potem snu. Kiedy jednak położył się do łóżka, nie mógł zasnąć. Zapewne jego podopieczni daliby sobie wyrwać złote koronki za możliwość odpoczynku na prawdziwym, miękkim sienniku i w czystej pościeli, ale on nie myślał o tak przyziemnych sprawach. Jego pewne kwestie nie dotyczyły. Gdy nie był zajęty organizowaniem pracy w obozie albo raportami dla centrali w Magadanie, rozmyślał o swojej żonie, pięknej Elenie, która zniszczyła mu marzenia o dużej rodzinie i zgodnym małżeństwie trwającym do końca życia. Póki był kimś, Elena kochała go, gdy popadł w niełaskę – przestała. Niegdyś pogodna i chętna do wypełniania małżeńskich obowiązków, nagle zmieniła się w jędzowatą, wiecznie niezadowoloną kobietę, by wkrótce obdarzyć wdziękami partyjnego dygnitarza. W pierwszym odruchu chciał obić gębę temu kacykowi, ale przyjaciel przekonał go, że źle skończy, jeśli to uczyni. Jednak nie to go powstrzymało. Pomyślał sobie, że ten mężczyzna jedynie skorzystał z okazji. Gdyby Elena kochała męża, nie tak rozwiązaliby tę sprawę. Tymczasem kochanek Eleny okazał swoją wspaniałomyślność i załatwił Stiepanowi synekurę na Kołymie, zamiast wsadzić jako politycznego do więzienia albo zorganizować proces zakończony wyrokiem śmierci. Elena, piękna Elena – zimna suka bez sumienia… Czasami pisała do niego listy, w końcu byli jeszcze małżeństwem, ale nie mógł ich czytać. Obłuda wylewała się z każdego napisanego przez nią zdania, a polityczne manifesty zapewne były wpływem zaangażowanego aparatczyka przy jej boku. Stwierdzenia o „budowaniu silnego kraju dla towarzysza i wodza Stalina”, „bolszewickim podejściu do zagadnienia” czy „dziedzictwie Iljicza Lenina i Karola Marksa” doprowadzały go do mdłości. Zastanawiał się, czy mówi tak też do swojego kochanka, gdy ten zdejmuje z niej sukienkę, a potem bieliznę. Czy mówi do niego: „Towarzyszu, w ramach waszego bolszewickiego poświęcenia dla wodza Stalina, możecie mnie zerżnąć jak dziwkę”? W swoich myślach był coraz bardziej cyniczny, a miłość zdawała się jedynie pustym dźwiękiem, którego echo rozbrzmiewało wśród ogołoconych z roślinności wzgórz Kołymy.
8. Okolice Granady, 1943
Pora sjesty była chwilą, gdy wszyscy porzucali swoje zajęcia i udawali się na popołudniową drzemkę. W ciepłym klimacie okazywała się zbawienna dla regeneracji organizmu. W domach szczelniej zamykano okiennice, na werandach układano się w hamakach, na polach wsuwano się w małe namioty, a świat wokół zdawał się zamierać. Julian Chełmicki nie mógł do tego przywyknąć. W upalne dni w istocie praca we wczesnych godzinach popołudniowych była wyjątkowo uciążliwa, ale on o tej porze nie umiał zasypiać. Owszem, rozkładał grubą derkę w cienistym miejscu albo zamykał się w pokoju, ale sen nigdy nie nadchodził.
Tego dnia znalazł kępę dość dorodnych krzewów, obok których przepływał niewielki, ale wartki strumień. Obmył z potu swoje ciało, a potem kilka minut brodził w wodzie, czując ulgę od upałów, gdy chodził po chłodnych kamieniach. Później napoił konia, zostawił nad brzegiem stado i położył się w głębokim cieniu, spoglądając na błękitne niebo. Przymknął powieki i nagle kolejny raz przed jego oczami pojawiła się twarz kobiety. Piękna. Potem przyszedł następny obraz. Kręciła biodrami, miała długie, smagłe nogi i płaski brzuch. Do owych wizji dołączyło wspomnienie dźwięków. Melodyjny śmiech, ryk silnika samochodu, skrzypiący głos jakiegoś starca.
– Esperanza – powiedział na głos i zerwał się na równe nogi. – Ona miała na imię Esperanza. Nie była snem ani marzeniem. Ona istniała naprawdę.
Podbiegł do strumienia, by chłód wody przywrócił mu więcej wspomnień dotyczących dziewczyny, ale nagle znowu poczuł w głowie pustkę. Zawiedziony, usiadł z powrotem na derce i przestał wysilać umysł. Powrócił do chwil, które nazbyt dobrze pamiętał. I dwóch bliskich mu kobiet – Alicji i Weroniki. Oddalenie od nich na tak długi czas powinno być zbawienne dla jego targanego rozterkami serca, ale nie było. Wciąż miotał się między uczuciem do zwariowanej, pyskatej, ale słodkiej Alicji i dystyngowanej, spokojnej pani doktor. Zaczęło do niego docierać, że zachował się jak drań wobec każdej z nich. Będąc przy Weronice, tęsknił za Alicją, lecz, gdy tylko ta zjawiała się w pobliżu, miał ochotę uciec do mieszkania przy Hożej. Od najmłodszych lat wpajano mu pewne zasady i tkwiły w nim silnie i niezmiennie. To właśnie one pozwalały mu przez całe dorosłe życie funkcjonować w przekonaniu, że to, co robi, jest słuszne i właściwe. Potrafił dzięki temu w jasny i klarowny sposób oceniać czyjeś poczynania, odróżniać dobro od zła, honor od jego braku i podłość od szlachetności. Tymczasem gdy pojawiły się w jego życiu uczucia, wszystko legło w gruzach. Nie chodziło o ocenę postępowania Alicji ani Weroniki, ale o niego samego. Nagle znalazł się w sytuacji, gdy powinien osądzić własne poczynania. Gdyby patrzył na innego mężczyznę zachowującego się jak on, jego opinia byłaby jednoznaczna – facet bez honoru, z wątłym kręgosłupem moralnym, bawidamek i podły egoista. Zatem musiał spojrzeć prawdzie w oczy i siebie ocenić w ten sam sposób. Ale istniało serce, dusza czy gdziekolwiek człowiek posiadał siedlisko uczuć i sprawa już nie była taka klarowna. Postanowił jednak, że musi z tym skończyć. Nie chciał już ranić swoim niezdecydowaniem żadnej z tych kobiet, ale siebie także nie chciał oszukiwać. Zatem mógł zrobić tylko jedno, gdy kiedyś uda mu się powrócić do kraju: nie będzie ani z Alicją, ani z Weroniką. Bez względu na wszystko. Niech chociaż one mają szansę na szczęście, on skupi się tylko na walce, bo tam wszystko było jasne i oczywiste. Z wrogiem trzeba walczyć, dobro ojczyzny było najważniejsze i był gotów za to umrzeć, ani przez chwilę nie mając dylematów, czy to, co robi, jest słuszne.
Pod wieczór dotarł ze stadem do zagrody finki i udał się na posiłek do kuchni. Eduardo postawił przed nim talerz parującej, sycącej zupy i podał pajdę chleba.
– Esperanza – powiedział głośno Julian, wpatrując się badawczo w twarz Eduarda w nadziei, że jego wybawcy to imię coś powie.
Starszy człowiek spojrzał na Chełmickiego spłoszony, a trzymana w jego dłoni łyżka zaczęła drżeć. Odłożył ją na stół, po czym wzruszył ramionami, tym samym dając do zrozumienia, że wypowiedziane przed chwilę imię nic mu nie mówi. Ale Julian był przekonany, iż to nieprawda. Nie wiedział jednak, czy ta dziewczyna jest kimś bliskim dla Eduarda, czy kimś, kogo należało się wystrzegać.
– Powiedz, proszę. Kto to jest? – zapytał Julian, bo tyle po hiszpańsku już umiał powiedzieć.
Kolejne wzruszenie ramionami i uciekający wzrok. Jeśli Julian mógł mieć jakieś wątpliwości, w tym momencie zniknęły zupełnie.
– Eduardo, proszę – jęknął Chełmicki.
Starszy człowiek wstał zza stołu i przeszedł do niewielkiego, ciemnego saloniku. Otworzył jedną z okiennic i wpuścił do środka strumień jasnego światła. Podszedł do ciężkiej komody, otworzył jedną z głębokich szuflad i wyjął skórzany, powycierany na narożnikach album. Pokiwał ręką do Juliana, by ten do niego podszedł. Usiedli na kanapie pokrytej kolorowym suknem, którego wzór zdradzał wpływy mauretańskie w tej części Hiszpanii, i Eduardo zaczął nerwowo przerzucać grube karty albumu. W końcu znalazł to, czego szukał i popukał palcem w czarno-białą fotografię, przedstawiającą smukłą kobietę o długich ciemnych włosach. Na Juliana Chełmickiego spoglądała kobieta z jego wspomnień. Piękna Esperanza.
– Hija – niemal wyszeptał Eduardo.
Chełmicki zerwał się z kanapy,