Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa. Joanna Jax
z piekarni, że to dziecko to Zawiejkowa chyba z młodym wikarym sobie zmajstrowała, bo to już rok, jak Antka na roboty wzięli. A młody wikary chodził do niej, niby jej z darów ubrania dla dzieci przynosił, i tak się nią zaopiekował, że do wyrka poszli. Ja tam nie wiem, ale coś na rzeczy musi być, bo proboszcz na mszy powiedział, że na parafię przyjedzie nowy ksiądz, bo tego przenoszą pod Lublin, czy gdzieś tam. To teraz Zawiejkowa zostanie z szóstką dzieci sama, ale może jak Antek wróci, to się nie doliczy i będzie dobrze.
Jeszcze do niedawna takie ploteczki, przyniesione z Magnuszewa, były dla Hanki odskocznią i słuchała ich z wypiekami na twarzy, jednak ostatnio nie bawiły jej ani trochę, jak zresztą wszystko, co składało się na jej egzystencję. Kiwała jednak głową jak zawsze i udawała zainteresowanie, żeby tylko Irena nie nękała ją pytaniami na temat jej melancholijnej miny i niechęci do rozmów.
– A ten nowy, co przyjechał po Ritzu, to porządny jakiś czy znęca się nad ludźmi? – zapytała Hanka, byle zapytać o cokolwiek.
– A jak kiedy. Ale i tak wszyscy mówią, że takiego jak Ritz to już Magnuszew mieć nie będzie. Teraz to, proszę ciebie, nie wiadomo. Ostatnio na rynku zaaresztowali młodego Kunicza. Że niby z partyzantami coś knuje. Zawinęli, do Kozienic wywieźli i tyle o nim wiadomo. A za Ritza to strach był tylko, jak kto obcy przyjeżdżał – powiedziała Irena.
– O proszę, jak to teraz Hermanna kochają. A wcześniej to go od czci i wiary odsądzali. Bo Niemiec. Mnie też wyklinali, że się z nim zadawałam, a teraz, jak im się dupy palą, to Ritza pod niebiosa wychwalają… – mruknęła Hanka.
– No widzisz, to tak jak z tobą. Jęczysz, że muchy, że kurz i nie masz do kogo gęby otworzyć, ale jakby cię znowu do więzienia wzięli albo na roboty do bauera wywieźli, to od razu byś do tych much i drewnianego wychodka zatęskniła – roześmiała się Irena.
Tak, ta prosta i nieco ułomna kobieta uświadomiła Hance tak oczywistą prawdę. Należy cieszyć się z tego, co jest, bo jutro może już tego nie być. Lewinówna przeżyła Pawiak i życie, jakie obecnie wiodła, zdawało się rajem na ziemi w porównaniu ze śmierdzącą uryną celą, codzienną niepewnością, czy ów dzień, który nadszedł, nie okaże się ostatnim. A jednak nawet to, co powiedziała Irena, nawet ta głęboka i oczywista prawda, nie sprowadziła Hanki na ziemię. Uznała, że ma prawo mieć marzenia i tęsknić za życiem pełniejszym i piękniejszym. Nie chciała rezygnować z pragnień śpiewania na wielkiej scenie, życia w luksusie i w otoczeniu wielbicieli. Marzyła także o mężczyźnie, tym jedynym, który będzie stał przy jej boku. Może los okaże się łaskawy i tym człowiekiem będzie Igor Łyszkin, a może ktoś, kto będzie wyglądał jak on, mówił jego głosem i kochał ją taką szaloną miłością. Nie wiedziała, jak pogodzić marzenia o bogactwie i życiu z Igorem, bo były to dwie sprzeczności, ale uznała, że nie będzie się nad tym zastanawiać. W końcu ludzie się zmieniali, więc może i Łyszkin po trudach wojennego życia zapragnie odrobiny blichtru i zrozumie, że umartwianie się należy pozostawić ascetom.
Gdy pożegnała się z Ireną i ułożyła do snu zmęczone całodziennymi harcami dzieci, usiadła przy stole w kuchni i wydarła z brulionu kolejną kartkę, by przelać swoje smutki na papier. Hermann był w stanie ją zrozumieć bardziej niż Irena „Wariatka”, która rozterki Hanki umiała jedynie kwitować stwierdzeniem „fiu-bździu” albo mawiała, że od czytania tych książek w głowie jej się poprzewracało. Gdyby tak mogła napisać list do Alicji albo porozmawiać z nią, wyrzucić swój żal i tęsknotę, opowiedzieć o swoich pragnieniach, nie pomijając niczego… Tak, Alicja zrozumiałaby wszystko, a na pewno zaakceptowałaby fakt, że jej przyjaciółka wciąż marzy o innym życiu, by mogła robić to, co kochała najbardziej.
4. Kleine Seedorf/Natać Mała, 1943
–No i jak? – niemal krzyknęła Gertrude Lagendorf, widząc zmierzającego w stronę furtki Waltera.
Lossow nie czuł się zbyt komfortowo, okłamując tę dobroduszną kobietę, ale po prostu nie miał wyjścia. Niemal cały dzień błąkał się po lesie, kąpał w jeziorze albo leżał na ciepłej trawie, wpatrując się w bezchmurne niebo i wsłuchując w świergot ptaków, szum liści i chlupot wody obijającej się o drewniany pomost. Jednak pani Lagendorf oznajmił, że oto musi stawić się na komisję lekarską, która orzeknie, czy może powrócić do służby wojskowej, czy też jego stan to wyklucza. Nic więc dziwnego, że pani Lagendorf z niecierpliwością czekała na wieści z nadzieją, że zyska lojalnego pracownika, a kto wie, może i zięcia.
– Nie nadaję się do wojaczki. – Walter uśmiechnął się szeroko, nie wdając się w medyczne szczegóły, które co prawda wymyślił podczas spacerów po okolicy, ale nie chciał bardziej okłamywać Gertrude, niż było to konieczne.
– Franz… Jakże się cieszę. Znowu by cię na front wzięli, a podobno pod Kurskiem bitwa jakich mało. Znowu tysiące naszych chłopców albo nie wróci wcale, albo jako poranione kaleki. Mało im było Stalingradu? Cały wschód jest nasiąknięty niemiecką krwią. Szaleńcy… Szaleńcy.
– Kochana pani Gertrude, co my możemy? – zapytał retorycznie Walter i rozłożył ręce w geście bezradności, nie chcąc wdawać się w podobne dyskusje.
Znowu musiałby oszukiwać. A miał już serdecznie dosyć kłamstw. Wystarczająco dużo ich wypowiedział ostatnimi czasy. On także uważał, że wojna jest kompletnie niepotrzebną stratą ludzi i pieniędzy, ale był czas, nawet w nie tak odległej przeszłości, gdy zagrzewał młodych chłopców do walki, pisał oratoria na temat wielkiej Rzeszy i barbarzyństwa Rosjan. Zakłamywał rzeczywistość, by żołnierze Wehrmachtu i innych jednostek szli do boju z uśmiechem na ustach, wierząc, że to, co robią, jest wzniosłe, potrzebne i ma jakiś głębszy sens.
– Pewnie głodny i zmęczony jesteś. Zostało trochę eintopfu z obiadu, to ci przygrzeję. Brygidka jeszcze w polu, pilnuje Władka i Janka, bo to wiadomo, co im do łba strzeli? Zwłaszcza Janek wyrywny i patrzy na mnie spode łba, jakbym ja go tu kazała zamykać. Ale muszę, bo inaczej kara, jak uciekną. A ja nie jestem taka, jak inni gospodarze, co trzymają przymusowych gorzej jak świnie. U mnie normalne łóżka mają i strawę jadają jak my, a że muszę ich zamykać i kraty w oknach mieć, to już nie mój wymysł. Toż jakby do obozu trafili, co stoi tam dalej w lesie, to by przecież gorzej im było jak u mnie. W końcu to ludzie, Polacy, a my to jakby jedną nogą w Polsce – tłumaczyła się Gertrude.
– Nie wszyscy tak myślą… – mruknął Walter.
– Oj, widzę, że i tobie mózg wyprali przez tę propagandę. A ludzie głupie są i tyle. Nazywa się jeden z drugim Gąska albo Kowalski, ale dzieciom nadają imiona Helmuth albo Adolf. My to z dziada pradziada Lagendorfy, ale nie pysznimy się i nie patrzymy, kto Polak, kto Niemiec. My jesteśmy Mazurzy i swój rozum mamy – upierała się Gertrude.
– Pani Lagendorf, ja tam myślę, że człowiek to albo mądry, albo głupi. Albo dobry, albo zły. A niech on będzie nawet Anglikiem albo Rosjaninem. – Uśmiechnął się, bo w istocie nigdy nie był ksenofobem.
– Ruskich to ja bym tak nie wychwalała, zwłaszcza głośno, bo podobno to dziki naród – powiedziała cicho Gertrude i zamieszała w garnku, nie odzywając się już ani słowem.
Walter von Lossow uważał niegdyś tak samo. Jednak będąc w Leningradzie, zmienił nieco swoje nastawienie. W istocie Stalin zrobił z Rosjan ogłupiały naród, ale były wśród nich prawdziwe intelekty, uzdolnieni artyści i osoby tak wrażliwe i mądre, jak piękna Olga Iwanowna, której obraz, podobnie jak Holly Evans, czasami do niego powracał.
Kiedy wkładał do ust kolejne kęsy jedzenia,