Przewieszenie. Remigiusz Mróz

Przewieszenie - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
ofiary to turyści, którzy samotnie przemierzali góry.

      Zaczynało to brzmieć coraz bardziej niepokojąco, uznał Forst. Zanim jednak zdążył się nad tym zastanowić, rozległ się dzwonek jego komórki. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył nieznany numer. Przeciągnął palcem po wyświetlaczu.

      – Tak? – spytał, odkrywając, że ma chrypę.

      – Koniec urlopu.

      Głos Osicy nie pozostawiał złudzeń, że możliwe są jakiekolwiek pertraktacje.

      – Dopiero co zamówiłem bilet na Bora-Bora – odparł Wiktor.

      – Nie mam zamiaru słuchać twojego ględzenia – zastrzegł podinspektor. – Weź prysznic, wytrzeźwiej, a potem zasuwaj na Jagiellońską.

      – Nie mam z czego trzeźwieć.

      – Nie to chcę słyszeć, komisarzu.

      Forst poprawił się na krześle.

      – Tak jest – odparł.

      – Teraz lepiej – pochwalił go Osica. – Załóż tylko jakąś wyjściową koszulę. Będziemy mieć tu dzisiaj oblężenie.

      – My też organizujemy konferencję prasową?

      – Na Boga, nie. A nawet gdyby, po twoich ostatnich wybrykach na antenie NSI, nie dopuścilibyśmy cię w pobliże obiektywu.

      – Myślałem, że zrobiłem furorę.

      – Po prostu się pospiesz, Forst – odbąknął Osica, po czym rozłączył się, nie czekając na odpowiedź podkomendnego.

      Wiktor spokojnie odłożył komórkę i doczytał artykuł. Zawarto w nim same spekulacje, zresztą na tym etapie trudno było spodziewać się czegokolwiek innego. Nie przeszkodziło to jednak kolejnym redaktorom pisać własne teksty na ten temat.

      Kiedy Forst odświeżył stronę główną NSI, przekonał się, że sprawa jest postępowa.

      „Bestia z Giewontu powróciła?” – pytano w nagłówku.

      Najwyraźniej tak, skoro Osica dał rozkaz „wszystkie ręce na pokład”. W innym wypadku z pewnością niechętnie widziałby go w jednostce. Wiktor zgasił papierosa i bez pośpiechu dojadł zupkę kuksu. Miała w nazwie coś z kałasznikowem i rzeczywiście smakowała jak kule z rosyjskiej broni.

      Komisarz odstawił miskę do zlewozmywaka i zalał wodą. Później się umyje.

      Wziął szybki prysznic, narzucił na siebie czerwoną koszulę w czarną kratę, a potem wyszedł z domu, zabierając kaburę. Otworzywszy służbowe auto, zobaczył w środku czteropak. Zastanowił się przez chwilę, po czym wyciągnął go i postawił pod jednym z garaży. Ktoś będzie miał miłą niespodziankę. I zapewne puszki szybko znikną, bo niejeden sąsiad chadzał do garażu w celach stricte alkoholowych.

      Wyjął z samochodu kurtkę, założył ją i ruszył w kierunku warzywniaka na rogu. Czterysta metrów za nim znajdowała się komenda rejonowa, co w czasach jego przygody alkoholowej stanowiło niemałe ułatwienie. Nie musiał ryzykować codziennych podróży samochodem na kacu. I mógł zostawiać służbowe auto praktycznie pod domem.

      Teraz powinien przewieźć je na parking, ale jeśli ktoś będzie potrzebował volkswagena, będzie też doskonale wiedział, gdzie go szukać.

      Forst wszedł do budynku kilka minut później, po drodze wypalając jeszcze papierosa. Powitało go kilkoro podniesionych oczu, ale nikt się nie odezwał. Tak bardzo popularny był w szeregach policji.

      Skierował się prosto do gabinetu przełożonego i bez pukania wszedł do środka.

      Osica zgromił go wzrokiem.

      – Czy ty naprawdę…

      – Stawiam się na wezwanie, panie inspektorze – uciął Forst, salutując.

      – Siadaj.

      Zajął miejsce przed biurkiem, patrząc na dowódcę bez wyrazu. Osica pokręcił głową i przez moment wystukiwał coś na klawiaturze, starając się zignorować wbity w niego wzrok. W końcu westchnął i przerwał.

      – Wygląda to na niezły gnój – odezwał się.

      – Zgadzam się – odparł Forst. – Powinni dać nam fundusze na remont już…

      – Mówię o Bestii z Giewontu.

      Wiktor wydął usta.

      – Nie wiem, czy to określenie w ogóle się nadaje. Nikogo nie rozszarpał, nie zmasakrował, nie…

      – Bestialsko odbiera życia – uciął Edmund, po czym potrząsnął głową. – Zresztą nieistotne. Wygląda ci to na jego robotę?

      – Może.

      Osica wyprostował się na krześle, a potem odgiął oparcie do tyłu. Założył ręce za głową i przez chwilę trwał w bezruchu.

      – Dziś lub jutro spierdoli nam się na głowę prokuratura – ocenił rzeczowo. – Chciałbym, żebyś ty z nimi rozmawiał.

      – Dobry wybór. Jestem wyjątkowo koncyliacyjnym człowiekiem.

      – Skończ z tymi bredniami.

      – Tak jest.

      – Wybraliśmy ciebie, bo znasz zabójcę, tropiłeś go i ostatecznie ująłeś ludzi, z którymi współdziałał.

      Forst skinął głową.

      – Powiesz prokuratorom wszystko, co będą chcieli wiedzieć, niczego nie zataisz, a potem postaramy się, by przekazali nam śledztwo choćby w ograniczonym zakresie. Oczywiście ty nie będziesz go prowadził.

      Wiktor wyciągnął paczkę gum i poczęstował dowódcę. Osica udał, że tego nie widzi.

      – Niespecjalnie cię to interesuje, jak widzę – bąknął Edmund.

      – Przyzwyczaiłem się po prostu, że odsuwacie mnie od śledztwa, a potem na własną rękę odwalam całą robotę za was.

      – Licz się ze słowami.

      – Tak jest.

      – I daj tę gumę.

      Wiktor wysunął listek i podał dowódcy. Ten przez chwilę przeżuwał, krzywiąc się.

      – Ostre – zawyrokował. – Miała być chyba cynamonowa.

      – Niby tak – przyznał Forst. – W wersji amerykańskiej nie ma tego pikantnego smaku, u nas jest. Nie wiem dlaczego.

      – Mniejsza z gumą – odparł Osica. – Zanim zjawią się prokuratorzy, chcę, żebyś zbadał sprawę na miejscu.

      – Winszuję, panie inspektorze. Pomysł godny najwybitniejszych umysłów.

      – Mówię poważnie, Forst. Może uda ci się coś ustalić.

      – Naturalnie. Przepytam kozice, może będą coś wiedziały.

      Edmund spuścił wzrok, zrezygnowany.

      – Chcę, żeby wszystko wyglądało na profesjonalną robotę, wykonywaną przez ludzi znających się na rzeczy. Jasne?

      – Jak najbardziej. Nie od dzisiaj wiem, że PR to dla pana ważna sprawa.

      – Wynoś się, do kurwy nędzy.

      Wiktor wstał, zasalutował, a potem skierował się do drzwi. Kiedy przed progiem obejrzał się przez ramię, Osica wyciągał gumę z ust. Wskazał mu wyjście, a komisarz złapał za klamkę i wyszedł na korytarz.

      Niewiele mógł zdziałać w górach. Świadkowie z ostatnich dwóch dni mogli już dawno wrócić do


Скачать книгу