Behawiorysta. Remigiusz Mróz
pty-line/>
Behawioryzm – koncepcja psychologiczna sprowadzająca się do przekonania, że każde zachowanie człowieka jest jedynie reakcją na określony bodziec.
W komunikacji najważniejsze jest usłyszeć to, co nie zostało powiedziane.
Cień jest w nas, a nie na zewnątrz.
Allegro sonatowe
Osiedle Klonowe, Opole
To nie mogło się dobrze skończyć. Czerwony pasek informacyjny na dole ekranu nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości. „Zamachowiec zabarykadował się z dziećmi w przedszkolu”, brzmiał news.
Gerard Edling odstawił kieliszek czerwonego wina na stolik przy fotelu, zadowolony, że zdążył zrobić tylko łyk. W przeciwnym wypadku musiałby zamówić taksówkę, gdy policja w końcu uzna, że sama nic nie wskóra i któryś z funkcjonariuszy po niego pośle.
Poprawiwszy poły jasnej marynarki, odchrząknął i spojrzał na telefon. Jego wysłużony blackberry milczał.
Edling przeniósł wzrok z powrotem na telewizor. Doskonale znał miejsce, w którym ustawiono kamerę. Był to róg niewielkich uliczek na bezbarwnym peerelowskim osiedlu z lat osiemdziesiątych. W kadrze widać było obskurne bloki za przedszkolem, stare, niedziałające latarnie i zaniedbane wierzby płaczące, których gałęzie smętnie sięgały zniszczonego bruku.
Deszcz padał rzęsiście, jesień w tym roku była wyjątkowo uciążliwa.
Idealne warunki dla zamachowca, pomyślał Gerard, a potem podniósł kieliszek. Jeszcze jeden łyk z pewnością nie zaszkodzi.
Kiedy odkładał wino, kamerzysta zrobił zbliżenie na jedno z okien. Porywacz zaciągnął pożółkłe firanki i trudno było cokolwiek dostrzec, więc kadr znów się rozszerzył. Cały teren ogrodzony był zardzewiałym metrowym płotem. Dziennikarzy i gapiów odsunięto, a wokół utworzono strefę bezpieczeństwa. Raz po raz ktoś jednak korzystał z nieuwagi funkcjonariuszy i przechodził pod taśmą. Policjanci byli zdezorientowani, nie mieli pojęcia, jak odnaleźć się w tej sytuacji – i Edling nie mógł się im dziwić. Nie pamiętał, by kiedykolwiek w Opolu stróże prawa mieli do czynienia z terroryzmem. Może z wyjątkiem wyczynów człowieka, który w siedemdziesiątym pierwszym chciał wysadzić uczelniany budynek w ramach sprzeciwu wobec ówczesnej władzy.
W końcu rozległ się chrobotliwy dźwięk fabrycznego dzwonka telefonu i mężczyzna w jasnym garniturze drgnął. Odczekał trzy sygnały, zanim odebrał.
– Dzień dobry, Gerard Edling – powiedział czterdziestopięcioletni były prokurator.
Rozmówcy dziwili się czasem, że rozpoczyna rozmowę w taki sposób, ale wymagał tego savoir-vivre, który dla Gerarda miał fundamentalne znaczenie. Bez niego zachwiałby się cały jego styl bycia.
Nie miało znaczenia, że numer specjalisty od kinezyki znało tylko kilkanaście osób i każdy, kto go wybierał, doskonale wiedział, do kogo dzwoni.
Edling spodziewał się telefonu od komendanta wojewódzkiego, ale najwyraźniej po ostatnich scysjach policja nawet w kryzysowej sytuacji nie chciała mieć z nim do czynienia. Dzwoniła kobieta, którą wprowadził w prokuratorski świat. Kobieta, która teraz zajęła jego miejsce jako naczelnik Wydziału V Śledczego w prokuraturze okręgowej.
– Oglądasz? – zapytała.
W innych okolicznościach zacząłby od upomnienia jej, że najpierw wypada się przedstawić. Informacja o przychodzącym połączeniu na wyświetlaczu nie zwalniała nikogo z dobrych manier.
– Tak – powiedział zamiast tego. – Fascynująca sprawa.
Odpowiedziała mu cisza. Był do tego przyzwyczajony.
– Nie nazwałabym tego w taki sposób – odparła po chwili rozmówczyni. – Te przedszkolanki, dzieci i ich rodzice też z pewnością nie.
– Wiem. Ale ja zwykłem nazywać rzeczy po imieniu.
Odchrząknęła.
– Co widzisz w tym fascynującego? – zapytała.
Gdyby czas nie naglił, chętnie odpowiedziałby wyczerpująco na to pytanie. Kiedy tylko dotarły do niego pierwsze wiadomości, zaczął się zastanawiać, dlaczego ktokolwiek miałby barykadować się z dziećmi w niewielkim opolskim przedszkolu. Gdyby sprawca był zwykłym szaleńcem, po prostu wystrzelałby wszystkich w środku. Gdyby miał wysunąć jakieś żądania, zrobiłby to do tej pory – a w dodatku wybrałby raczej większe miasto. Zresztą czego mógłby żądać? Zakładników brano w określonym celu. Szamil Basajew kazał zająć szkołę w Biesłanie, by Rosja uznała niepodległość Czeczenii. Irańscy rewolucjoniści uwięzili pięćdziesięciu dwóch amerykańskich dyplomatów w Teheranie, by USA podpisały Deklaracje Algierskie.
Czego mógłby chcieć ten człowiek?
Zdarzali się oczywiście także szaleńcy, tacy jak młody Siergiej Gordiejew, który wtargnął do swojej szkoły i zastrzelił nauczyciela, a potem wziął kilkudziesięciu zakładników. Oni jednak działali chaotycznie, ich obłęd był widoczny we wszystkim, co robili.
Ten porywacz nie należał ani do jednej, ani do drugiej grupy.
– Intryguje mnie wiele rzeczy – rzucił wymijająco Gerard. – Choćby to, dlaczego ktokolwiek miałby brać dzieci jako zakładników?
– Dobre pytanie.
– Na które nie macie odpowiedzi. I z tego względu do mnie dzwonisz – odparł, obracając kieliszek na stoliku. – Jakkolwiek przyznam, że spodziewałem się raczej kogoś z policji. Formalnie to jeszcze nie wasza sprawa.
– Formalnie? – zapytała słabo.
– Dopóki nie pojawią się zwłoki – odparł Edling, podciągając lewy rękaw marynarki. – Daję mu jeszcze kwadrans, zanim zabije pierwszą ofiarę.
– Skąd ta pewność?
Gerard wzruszył ramionami, jakby prokurator mogła to zobaczyć.
– Przecież nie zamknął się w tym przedszkolu po to, by leżakować.
Znów cisza.
– Mylisz się – powiedziała w końcu rozmówczyni.
– Więc już zabił.
Nie było to pytanie. Właściwie Edling przypuszczał, że zamachowiec zaczął od morderstwa – on na jego miejscu tak by postąpił. Pierwsze, co należało zrobić, to pokazać dobitnie wszystkim wokół, że to nie są żarty.
– Tak – odparła kobieta.
– Skąd o tym wiecie?
– Transmituje wszystko na żywo w sieci.
– Słucham?
Westchnęła ciężko, jakby sprawiało jej to fizyczny ból.
– Nikt jeszcze nie zwietrzył tematu, ale to tylko kwestia czasu – powiedziała. – Wystarczy, że trafi na to któraś ze stacji telewizyjnych albo przypadkowy użytkownik pierwszego lepszego serwisu społecznościowego.
Najwyraźniej sprawa była jeszcze ciekawsza, niż Gerard początkowo przypuszczał. W takich chwilach żałował, że nie jest już naczelnikiem wydziału lub choćby szeregowym prokuratorem. Nie było jednak możliwości, by pozostał w służbie – po tym, czego się dopuścił, został dyscyplinarnie wydalony bez szansy na powrót.
– Gdzie mogę to zobaczyć? – zapytał.
– A masz na czym?
Edling chwycił kieliszek, podniósł się z fotela i przeszedł do pokoju syna. Nie miał wprawdzie własnego komputera, ale orientował się w tych sprawach na tyle dobrze, by skorzystać z czyjegoś.
– Mam – powiedział, siadając za biurkiem. Otworzył laptopa. – Podaj mi adres.
– Koncertkrwi.pl.
Gerard