Behawiorysta. Remigiusz Mróz

Behawiorysta - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
widać.

      – A jednak trochę możesz z tego wyciągnąć.

      – Mhm – mruknął w odpowiedzi Gerard. – Tyle że kinezyka nie opiera się na „trochę”. Prawidłowa interpretacja nie polega na analizowaniu jednego gestu, ale całego klastra. Dopiero on daje…

      – Pracuj na tym, co mamy.

      Edling powoli obrócił do niej głowę.

      – Byłbym wdzięczny, gdybyś nie przerywała – powiedział, poprawiając poły płaszcza. – I wracając do tematu… Nie ma na tym nagraniu niczego szczególnego. Zamachowiec stoi wyprostowany i w rozkroku, co wskazuje na chęć zajęcia jak największej przestrzeni. Jest pewny siebie. Brodę ma lekko uniesioną, co sugeruje poczucie wyższości, pełnego oglądu sytuacji i przekonania o tym, że to on ją kontroluje. Nie gestykuluje, co każe mi sądzić, że wcześniej wszystko przygotował i realizuje to krok po kroku. Ręce na biodrach świadczą o gotowości i, niestety, agresji.

      Beata włączyła kierunkowskaz i zjechała z Solidarności w osiedlową drogę. W oddali było już widać wysokie, betonowe bryły wzniesione w latach osiemdziesiątych.

      – Na ile to pewne? – zapytała.

      Edling odgiął głowę i wypuścił powietrze. Poczuła kwaśną woń wina.

      – To tylko przypuszczenia – powiedział. – Pojedyncze gesty mogą być mylące. Zupełnie jak z krzyżowaniem rąk.

      – To znaczy?

      – Samo w sobie może świadczyć o tym, że przyjmujemy postawę zamkniętą, a więc chcemy się bronić lub nie zgadzamy się z tym, co twierdzi nasz rozmówca. Równie dobrze może jednak być nam zimno, możemy być zmęczeni albo po prostu może nam tak być wygodniej. Taki gest dopiero w połączeniu z kilkoma innymi prowadzi do konstruktywnych wniosków.

      Drejer westchnęła. Może jednak pomyliła się, angażując Gerarda. Nie powiedział nic, czego sama by nie wiedziała.

      – To wszystko? – zapytała, nie kryjąc zawodu.

      Edling jeszcze raz obejrzał krótki materiał.

      – Nie – odparł. – Jest coś jeszcze.

      – Co takiego?

      – Ten człowiek wie, że zostanie ujęty.

      Beata minęła wozy transmisyjne ustawione wzdłuż ulicy i zamrugała długimi światłami do dwóch policjantów stojących przed taśmą. Szybko rozpoznali samochód naczelnik wydziału.

      – O czym ty mówisz? – zapytała.

      Gerard odchrząknął. Wycieraczki wykonały ostatni ruch z boku na bok, przestało padać.

      – Zdaje sobie sprawę, że nie uda mu się uciec. Z góry założył, że zostanie ujęty lub zastrzelony. To raczej niecodzienne, biorąc pod uwagę naturalny instynkt i fakt, że co do zasady nie po to bierze się zakładników, by trafić do więzienia lub prosto do grobu.

      Drejer zignorowała tę ostatnią uwagę.

      – Po czym wnosisz? – spytała.

      – Po tym, że ani razu nie dotknął maski.

      – I to ci wystarczyło, żeby dojść do takiego wniosku?

      – Oczywiście – odparł Edling, gdy parkowała za policyjnym kordonem. – Widziałaś kiedyś zamachowca, który nie dotyka chusty zasłaniającej twarz? Albo pseudokibica, który nie podnosi ręki do szalika?

      Beata wyłączyła silnik i otworzyła drzwi. Wysiedli z samochodu, a Gerard zabrał ze sobą otwartego laptopa.

      – Oni wszyscy mimowolnie sprawdzają, czy element chroniący ich anonimowość jest nadal na miejscu – dodał Gerard. – To silniejsze od nich, bo podświadomie cały czas obawiają się ujawnienia tożsamości. Ten człowiek się tego nie boi.

      Spojrzała na byłego prokuratora, a potem przeniosła wzrok w kierunku przedszkola. Zamykając drzwi służbowego volkswagena, pomyślała, że Edling może mieć rację. Ale po co w takim razie był cały ten teatr? I w jakim celu zasłaniać twarz, skoro z góry zakłada się, że ostatecznie nie będzie miało to żadnego znaczenia?

      Kilku policjantów skinęło Drejer, kiedy przechodzili w kierunku ogrodzenia, i ostentacyjnie zignorowało obecność mężczyzny w beżowym garniturze.

      – Uwielbiają mnie – skwitował Gerard.

      – Po tym, co ostatnio im zgotowałeś, trudno się dziwić.

      – Zrobiłem tylko to, o co mnie proszono.

      – Oczywiście – odparła pod nosem.

      Zatrzymali się kilka metrów od płotu. Beata obejrzała się przez ramię i popatrzyła na wymierzone w nich kamery. Na miejscu były tylko lokalne media, choć transmisję TVP Opole zapewne emitowano już w ogólnopolskim paśmie. Za kwadrans lub dwa dojadą dziennikarze z prywatnych stacji, z Wrocławia lub Katowic. Zrobi się tutaj jeszcze tłoczniej, tymczasem miejsca nie było za dużo. Teren wokół przedszkola był otoczony starymi, wysokimi blokami, które przy takiej pogodzie robiły jeszcze bardziej ponure wrażenie niż zwykle.

      Beata poszukała wzrokiem głównodowodzącego, ale najwyraźniej był zbyt zajęty palącymi kwestiami, by na bieżąco kontrolować, kto przybywa na miejsce zdarzenia.

      Edling stał obok, po raz kolejny oglądając krótki film.

      – Jest jeszcze jeden ciekawy element – zauważył.

      Obróciła się do niego.

      – Jaki? – zapytała.

      – Ten człowiek jest dokładnie tam, gdzie chce być.

      – Co masz na myśli?

      Gerard zamknął komputer i podał go Beacie. Urządzenie było na tyle małe, że bez problemu zmieściła je w torebce.

      – Wyobraź sobie, że rasowy polityk przychodzi do studia telewizyjnego – podjął Edling mentorskim tonem, który znała aż za dobrze. – Cały czas kontroluje każdy swój gest, bo między innymi na tym polega jego praca. Niewiele wyczytasz z oczu, rąk, ułożenia ciała czy intonacji, ale to nie ma znaczenia, bo wszystko mówią nogi.

      – Nogi?

      – Właściwie tylko one nie oszukują.

      Wyjęła laptopa i z powrotem uruchomiła nagranie.

      – Mimo że politycy często sprawiają wrażenie pewnych siebie i odważnych, ich nogi czasem zdradzają zupełnie co innego. Pod stołem krzyżują się, jakby chciały opleść krzesło. Czasem się poruszają, co jest sygnałem, że osobnik chciałby jak najszybciej opuścić studio. W innych sytuacjach bywa, że występujący zakłada nogę na nogę, to z kolei tłumiona potrzeba ucieczki.

      – Ale jego nogi… – zaczęła i urwała.

      – Nie poruszają się ani o milimetr, gdy mówi do kamery – dopowiedział Edling. – Mimo sytuacji zagrożenia i poczucia osaczenia nie chce uciekać. Jest dokładnie tam, gdzie zamierzał się znaleźć – powtórzył Gerard.

      Prokurator zaklęła w duchu, schowała laptopa i skrzyżowała ręce na piersi. Naraz jednak poczuła na sobie karcące spojrzenie byłego przełożonego i opuściła ręce wzdłuż tułowia. Zapomniała już, jak trudno pracowało się z tym człowiekiem.

      Oboje przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w okna przedszkola.

      – On ich wszystkich zabije – odezwał się Edling.

      – Nie możesz mieć pewności.

      – I nie mam – przyznał. – Ale na to wskazuje mowa jego ciała.

Скачать книгу