Behawiorysta. Remigiusz Mróz
Edling, który swojego czasu był znany z pożądliwych spojrzeń, nigdy nie popatrzył na nią w dwuznaczny sposób. Składała to na karb zbyt pełnych policzków i zbyt dużego nosa, choć ostatecznie w swoim wyglądzie nie lubiła wielu innych rzeczy. Być może większości.
– Jakieś wnioski? – odezwał się Gerard.
– Nie.
– A wyglądasz na wyjątkowo zadumaną.
– Myśli uciekają mi w bezpieczne, znane rejony.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Moim zdaniem to demonstracyjny skowyt – rzucił.
– Co takiego?
– Polityczna lub światopoglądowa deklaracja. Nie wiem tylko, o jakiej treści.
Zbita grupa uzbrojonych po zęby antyterrorystów przygotowywała się do wyważenia drzwi. Beata sądziła, że najpierw wnikliwie ocenią sytuację, rozważą wszystkie za i przeciw, a dopiero potem przystąpią do działania. Być może jednak wystarczająco długo zastanawiali się po drodze z Lublińca.
Drejer popatrzyła na ekran laptopa, myśląc o tym, że to sytuacja bez precedensu. Po raz pierwszy masowy odbiorca znajdzie się w centrum wydarzeń i służby nie będą mogły zrobić nic, by temu zapobiec. Kamera w przedszkolu dokładnie zarejestruje każdy oddany strzał, każdy krzyk i każdą kroplę krwi. Oglądalność z pewnością będzie rekordowa. Ludzie łaknęli takich rzeczy. Potrafili godzinami przeszukiwać internet w poszukiwaniu nagrań z czarnych skrzynek, zapisów z monitoringu po zamachach czy amatorskich filmików pokazujących egzekucje przeprowadzane przez islamskich bojowników.
To będzie wyjątkowa pożywka, uznała Beata.
– Muszę z nim porozmawiać – odezwał się nagle Edling.
– Chyba żartujesz.
– Nie jest jeszcze za późno, żeby to wszystko skończyło się bez oddania pojedynczego strzału.
Obrócił się do niej i spojrzał jej głęboko w oczy.
– Muszę tam wejść.
Drejer milczała.
– Jeśli antyterroryści sforsują wejście, wszystko może się zdarzyć. A my potrzebujemy tego człowieka.
Nadal się nie odzywała, a on zdawał się coraz natarczywiej świdrować ją oczami. Wiedziała, że było to wyćwiczone prokuratorskie spojrzenie. Działało na przypadkowych kryminalistów i gangsterskie płotki, ale nie na nią.
– Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę – ciągnął Gerard. – Zamachowiec nie działa sam. Musisz się dowiedzieć, kto za tym stoi.
Myśli kołatały jej się bez ładu w głowie. Wiedziała, że Edling ma rację, ale to nie ona podejmowała tutaj decyzje. Jeszcze nie. Na razie sprawa znajdowała się w kompetencjach policji.
– Jeśli mamy działać, trzeba zrobić to natychmiast – dodał Gerard.
– Co proponujesz?
– Telefon do komendanta wojewódzkiego.
Beata rozejrzała się nerwowo. Komendant był na miejscu, ale przy takiej liczbie osób w mundurach trudno było go wypatrzyć. Tymczasem funkcjonariusz, z którym rozmawiali, oddalił się wraz z całą resztą.
Przeniosła wzrok na grupę AT. Ci ludzie nie będą zadawać porywaczowi pytań ani prosić o podporządkowanie się ich instrukcjom. Krzykną, by rzucił broń i padł na ziemię, a kiedy tego nie zrobi, zaczną strzelać. Wszystkie odpowiedzi przepadną razem z jego życiem.
Na co on liczył? Jeśli było tak, jak twierdził Edling, to nie tyle dopuszczał taki finał, ile był nań przygotowany. Zachowywał się jak jeden z samobójców wysyłanych do Europy przez ISIS, choć w przeciwieństwie do nich jego pobudki zdawały się znacznie mniej efemeryczne.
Kierowało nim coś konkretnego. Coś, co będzie trwało.
– Czas ucieka – ponaglił ją Gerard.
– I co ja na to poradzę? – zapytała, wciąż się rozglądając.
W końcu oderwał od niej wzrok i zacisnął usta. Gdyby nie znała go lepiej, uznałaby, że klnie w duchu co niemiara. Wiedziała jednak, że nawet w myślach nie skalałby języka.
– Zadzwoń do niego – polecił.
Władczy ton zadziałał na nią jak płachta na byka. Miała ochotę odparować, że nie ma już nad nią żadnej władzy, ale w porę ugryzła się w język. Zdawała sobie sprawę, że dawny przełożony ma rację. Zamachowiec nie działa sam, być może nie jest nawet mózgiem operacji, lecz jedynie wykonawcą czyjejś woli.
Gerard spojrzał z niepokojem w kierunku grupy szturmowej.
– Teraz albo nigdy – rzucił.
– Niech cię cholera…
Oddała laptopa Edlingowi, wyciągnęła telefon, a potem wybrała numer komendanta. Nabrała tchu, przygotowując naprędce formułkę, którą postara się go przekonać, by jak najszybciej wstrzymał akcję.
Linia była jednak zajęta.
Nagle jeden z antyterrorystów uniósł otwartą dłoń. Nie trzeba było znać się na kinezyce, by wiedzieć, co to oznacza.
Przez moment nie rozumiała, dlaczego dowódca kazał pozostałym się zatrzymać. Wystarczyło jednak, że spojrzała na ekran laptopa, a wszystko stało się jasne. Zamachowiec stał przed kamerą, patrząc prosto w obiektyw.
– Grupa interwencyjna już się zbliża – powiedział z zadowoleniem. – Już puka do mych drzwi.
Gerard nerwowo się rozejrzał i zmarszczył czoło, jakby wśród anonimowego tłumu starał się rozpoznać konkretną osobę.
– Ma kogoś na zewnątrz – zauważył.
Drejer skinęła głową. Któryś z gapiów od początku musiał współdziałać z tym człowiekiem, kontrolując to, co dzieje się poza murami przedszkola. Oczywiście. Wszystko było zbyt starannie przygotowane, by zdawać się na przypadek. Porywacz musiał trzymać rękę na pulsie.
– Wygląda na to, że pozostały mi dwie możliwości – odezwał się zamachowiec. – Wysadzić się w powietrze razem z wszystkimi zgromadzonymi albo się poddać.
Edling i Beata spojrzeli na siebie z niepokojem.
– Pozostawiłbym decyzję wam, ale obawiam się, że wybralibyście tę pierwszą możliwość – dodał z przekorą. – Znam waszą naturę.
Zaraz potem zdarzyło się coś, czego Drejer się nie spodziewała.
Mężczyzna uniósł pistolet, wcisnął kciukiem zatrzask magazynka i go wyjął. Przykląkł na jedno kolano przed kamerą, po czym umieścił broń na podłodze. Potem położył się, zakładając ręce za głowę. Mimo że nie było widać jego twarzy, Drejer była przekonana, że się uśmiecha.
Jego ruchy były spokojne, niemal wytrenowane. Wykonywał je z pewną gracją, przywodząc na myśl aktora na deskach teatru, który po raz setny odgrywa swoją rolę w tym samym spektaklu.
Antyterroryści nie zamierzali tracić czasu. Wyważyli drzwi i popędzili w kierunku pomieszczenia, w którym mężczyzna przetrzymywał zakładników. Jeden z funkcjonariuszy natychmiast obrócił kamerę w stronę ściany. Słychać było tylko krzyki i płacz. Nie rozległ się ani jeden strzał.
Na zewnątrz zapanował rwetes. Publiczność starała się podejść bliżej, ale lokalni stróże prawa tym razem sprawdzili się wzorowo, nie przepuszczając ani jednej osoby.
Po chwili zabójca w szczelnym