Behawiorysta. Remigiusz Mróz

Behawiorysta - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
byłeś rano na Sieradzkiej? Wydawało mi się, że cię widziałem.

      – Ale skąd…

      – Oglądałem transmisję w necie.

      Gerard zbył tę uwagę milczeniem, przyglądając się mężczyźnie na nagraniu. Ten stanął między krzesłami i uniósł lekko podbródek. Popatrzył na swoje ofiary, a potem wbił wzrok w obiektyw. Edling poczuł niepokój.

      – Przedstawiam wam Krystynę – odezwał się porywacz, wskazując na kobietę. – Ma pięćdziesiąt dziewięć lat i niedawno zdiagnozowano u niej stwardnienie zanikowe boczne. Zostały jej dwa, może trzy lata życia. – Porywacz wskazał mężczyznę. – A to Orson, jak sam chce, żeby na niego mówić. Ma dwadzieścia pięć lat i gwałt na sumieniu.

      Mężczyzna szarpnął rękoma, ale były dobrze skrępowane za plecami. Nie wyglądał na aniołka i istniało pewne prawdopodobieństwo, że porywacz mówi prawdę.

      – Do tego dodać trzeba kilka innych grzechów. Parę dotkliwych pobić, w tym także kobiet – dodał człowiek w masce. – Zrozumiem, jeśli niełatwo będzie wam podjąć decyzję. Z jednej strony porządna kobieta, którą należałoby bez wątpienia ocalić, gdyby nie to, że i tak umrze za kilka lat. Z drugiej szumowina, która nie zasługiwałaby na ocalenie, gdyby nie to, że za kilka lub kilkanaście lat może stać się wartościowym członkiem społeczeństwa. Może to doświadczenie go odmieni?

      Kiedy zamachowiec urwał, Gerard zerknął na komórkę syna. Najwyraźniej trwała ciągła, gorączkowa wymiana zdań z jakimś kolegą. Nic dziwnego, uznał Edling i uświadomił sobie, że dzisiejsze wydarzenia w opolskim przedszkolu odbiły się szerokim echem w całym kraju. Musiały zelektryzować każdego, bez względu na poziom empatii.

      – Przekonamy się, gdy podejmiesz decyzję – powiedział porywacz, nie odrywając wzroku od kamery. – Ponieważ tym razem czas nie nagli, masz trzy godziny.

      W lewym górnym rogu pojawił się cyfrowy zegar odliczający czas.

      – Decyduj, kogo uratować – dodał zamaskowany mężczyzna, a potem odsunął się i powoli opuścił kadr.

      Tym razem nagranie się nie urwało. Miało trwać do momentu, aż „koncert” zostanie zakończony.

      Gerard szybkim krokiem ruszył do salonu i sprawdził komórkę. Nic, żadnego nieodebranego połączenia, żadnej wiadomości tekstowej. Gdyby zwykł kląć, wycedziłby teraz pod nosem cały korowód niewybrednych słów.

      Usłyszał, jak drzwi do pokoju syna się zamykają. Potem Emil zaczął z kimś rozmawiać, niezdrowo rozemocjonowany.

      Nie on jeden zachowa się w ten sposób, pomyślał Edling. Podobne reakcje będą dziś występować bez względu na wiek. Połowa ludzi będzie po prostu chorobliwie ciekawa rozwoju wydarzeń, na pozostałych podziała coś innego. Przekonanie, że mają w swych rękach los innych ludzi. I że to od nich zależy, kto przeżyje.

      To zbyt wiele dla ludzkiego umysłu. Przekonali się o tym wszyscy dyktatorzy, którzy ostatecznie kończyli z zachwianą psychiką. Nikt nie powinien posiadać takiej władzy.

      Gerard podszedł do okna i spojrzał na bloki w oddali. Krople deszczu powoli spływały po przeszklonych drzwiach balkonowych, ale aura się poprawiała. Gdzieś między ciężkimi, granatowymi chmurami przebijało się słońce.

      Odchrząknął i wyprostował się, dając umysłowi jasny sygnał, że pora wziąć się do roboty. Pora znaleźć coś, co będzie jego biletem powrotnym do prokuratury. Być może nieoficjalnie, ale…

      Nie, to niemożliwe. Co miałby znaleźć? On, bezrobotny były śledczy, zamknięty w mieszkaniu utrzymywanym przez żonę, bez dostępu do akt sprawy, bez zaplecza kryminalistycznego… i w końcu bez pojęcia o tym, co ten człowiek zamierza i dlaczego to robi.

      Beata zapewne już przesłuchała sprawcę. Może nie udało jej się wydusić z niego zbyt wiele, ale przynajmniej miała z nim kontakt. Mogła postawić kilka roboczych tez, miała fundament, na którym później zbuduje porządną hipotezę. On tymczasem nie miał nic.

      Gerard westchnął i wrócił na fotel. Włączył stację informacyjną, odnosząc wrażenie, jakby robił to dzisiaj po raz setny. Stanowczo za długo przesiadywał w tym miejscu, choć na swoje usprawiedliwienie miał to, że na co dzień rzadko oglądał telewizję – większość czasu przeznaczał na czytanie. Od kiedy go zwolniono, nadrobił zaległości w skandynawskich kryminałach, doczytując do końca cykl o Harrym Hole i Eriku Winterze. Zdarzały się jednak także dni, gdy po prostu siedział i patrzył za okno.

      Napił się wina i spojrzał na odliczanie, które trwało na antenie NSI. Przypuszczał, że każda inna stacja telewizyjna będzie pokazywała to samo. Wszyscy tańczyli dokładnie tak, jak zagrał im zamaskowany mężczyzna.

      Do studia zaproszono chłopaka w koszulce z wielką dyskietką nadrukowaną na piersi. Bez dwóch zdań specjalistę od sieci teleinformatycznych.

      – Czy można namierzyć Kompozytora, sprawdzając połączenie, dzięki któremu zamieszcza te filmy? – zapytała naiwnie dziennikarka.

      Kompozytor. W konkurencyjnej stacji był nazywany Dyrygentem, ale Gerard sądził, że wersja NSI jest znacznie bardziej adekwatna. Symbol nuty nie był wybrany przypadkowo. Zamachowiec chciał dać do zrozumienia, że on zapewnia jedynie partyturę, a to publiczność dyryguje.

      Informatyk wypuścił ze świstem powietrze.

      – Generalnie każdy przesyłany pakiet danych w internecie jest opatrzony informacją o miejscu pochodzenia i miejscu docelowym – powiedział. – Ale przy dobrym spoofingu można oszukać wszystko i wszystkich.

      – Więc może spreparować adres swojego komputera? I nie dać się namierzyć?

      – Na podstawowym poziomie może to zrobić każdy z nas. Wystarczy użyć VPN, która zamaskuje nasze prawdziwe IP.

      – Kompozytor tak zrobił?

      – Nie, on zapewne używa wcześniej przygotowanego botnetu. Sieci komputerów, na których zalęgły się wirusy. Takiej wirtualnej armii… zombie. Może po nich skakać do woli albo sprawić, że wszystkie skupią się na jednym zadaniu. Mniej więcej tak działają najpopularniejsze ataki w sieci.

      Gerard usłyszał metaliczny dźwięk klucza w zamku i obrócił głowę w kierunku przedpokoju. Wyciszył telewizor i podniósł się z fotela.

      Brygida weszła do domu, wzdychając jak zawsze. Postawiła przepastną, pękającą w szwach torebkę na komodzie, a potem powiesiła płaszcz. Spojrzała na męża z obojętnością.

      – Dzień dobry – powiedział.

      Powitała go skinieniem głowy i zdawkowym, sztucznym uśmiechem, który znikł równie szybko, jak się pojawił. Nie siliła się na pozory, wiedząc doskonale, że szybko by je przejrzał.

      – Słyszałam, że byłeś na miejscu – bąknęła, zzuwając buty.

      – Od kogo?

      – Emil do mnie dzwonił – odparła, przechodząc do kuchni. – Powiedział, że ojciec znowu działa z policją, w co niespecjalnie chciało mi się wierzyć.

      – Słusznie, bo to stanowczo za dużo powiedziane.

      Zerknęła na niego przelotnie.

      – Beata poprosiła cię o pomoc?

      – Tak.

      Był to jeden z drażliwych tematów, choć na dobrą sprawę trudno było Edlingowi zidentyfikować te, które nimi nie były. W przypadku Drejer żona miała wybujałe wyobrażenie o ich relacjach. Jeszcze kiedy pracował w prokuraturze, spekulowała, że jest między nimi coś więcej niż tylko


Скачать книгу