Behawiorysta. Remigiusz Mróz
zignorowała go, nie odwracając się. Odeszła jeszcze kawałek i spróbowała po raz kolejny. Kiedy Gerard zobaczy szereg nieodebranych połączeń, będzie kręcił nosem, mówiąc, że to tak, jakby oblepiać czyjeś drzwi wejściowe kilkoma kartkami z informacją, że naciskało się na dzwonek.
W końcu jednak odebrał. I nie zaczął od pretensji.
– Dzień dobry, Gerard Edling.
– Mamy problem.
– Tak, widziałem.
Drejer nabrała tchu. W jakiś sposób sam jego pompatyczny ton głosu sprawiał, że poczuła się pewniej.
– Nie chodzi mi o dwójkę porwanych – powiedziała.
– Nie? A sądziłem, że to nimi powinniście interesować się najbardziej.
– Interesujemy się i robimy wszystko, żeby ich znaleźć. Problem polega na tym, że ten facet… nie chce mówić.
– Nie dziwi mnie to.
To, co miała zamiar powiedzieć, z pewnością przyniesie Edlingowi wiele satysfakcji, ale nie miała wyjścia.
– Wygląda na to, że chce rozmawiać z tobą.
– Ze mną?
Rzadko bywał na tyle zaskoczony, by stawiać retoryczne pytania. Tego dnia był to już chyba drugi taki przypadek.
– Tak – potwierdziła.
– Powiedział o tym wprost?
– Z początku nie – odparła, oglądając się przez ramię. Miny policjantów mówiły same za siebie: sprowadź go tutaj, a już z tego budynku żywy nie wyjdzie.
– Więc?
– Był dosyć teatralny w swoich gestach.
– I? – zapytał Gerard, poirytowany tym, że musiał ciągnąć ją za język.
Odwróciła się od funkcjonariuszy.
– Przypuszczam, że widział cię przed przedszkolem albo z góry założył, że się do ciebie zgłoszę.
– Wysoce prawdopodobne – odpowiedział Edling. – Jeśli zaplanował wszystko tak skrupulatnie, musiał wiedzieć, kto będzie prowadzić sprawę. A nasza przeszłość to nie żadna tajemnica. Rozpisywali się o niej w „NTO” i lokalnym dodatku do „Wyborczej”.
– Wiem. A dodatkowo przed chwilą właściwie powiedział wprost, że będzie rozmawiać tylko z tobą.
Usłyszała dźwięk odstawianego kieliszka.
– Dlaczego akurat ze mną?
– Nie wiem. I nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć – odparła i ciężko westchnęła.
– To dość istotne. Nie wspominając już o tym, że zastanawiające.
– Co mam ci powiedzieć? To chory człowiek.
– Sugerujesz, że tylko tacy chcą się ze mną widywać?
– Nie muszę. To oczywiste – mruknęła. – Jak szybko możesz tutaj być?
Odpowiedziała jej cisza.
– Wypiłem kilka kieliszków wina – powiedział po chwili Gerard. – Licząc dojazd taksówki, będę za dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut.
– W porządku.
– Nie zaproponujesz transportu radiowozem?
– Żeby mundurowi pożarli cię żywcem? Nie ma mowy.
– Doceniam to.
– Daj znać, jak tylko będziesz – odparła, a potem się rozłączyła.
Kiedyś nigdy by sobie na to nie pozwoliła, teraz jednak nie miała ochoty słuchać tych wszystkich zwyczajowych formułek, które w mniemaniu Edlinga należało wypowiedzieć na koniec rozmowy.
Przyjechał po dwudziestu minutach. Beata czekała na niego pod komendą i uniosła rękę, gdy tylko dostrzegła taksówkę. Gerard podziękował kierowcy, jakby ten był kelnerem w wytwornej restauracji i właśnie podał mu najstarsze wino pochodzące z lokalnej winnicy. Tymczasem facet po prostu zwracał mu resztę.
– Dzień dobry – odezwał się Edling, zamykając drzwi.
Drejer skinęła mu głową, a on uniósł wzrok. Ciemne chmury zbierały się nad Opolem i znów zanosiło się na opady, mimo że z ulic nie spłynęła jeszcze woda po ostatnich, a studzienki były pełne. Temperatura była niska, nawet jak na jesień, i wszystko to zdawało się znamienne dla ostatnich wydarzeń.
– Nie traćmy czasu – powiedziała.
– Na uprzejmości nigdy go nie szkoda.
– Nie? – zapytała. – Nawet gdy dwojgu ludziom grozi śmierć?
– Nie dwojgu, ale jednemu z nich. I owszem, nawet wówczas.
Skwitowała to milczeniem. Gerard otworzył drzwi, wszedł pierwszy do środka, a potem przytrzymał je Beacie. Za czasów pracy w prokuraturze przynajmniej raz w tygodniu instruował kogoś, że właśnie w ten sposób należy okazywać damom szacunek. Wszystko bowiem zależało od tego, w którą stronę otwierały się drzwi – jeśli do siebie, nie było problemu, wystarczyło przepuścić kobietę przodem. W przeciwnym wypadku należało postąpić tak, jak teraz zrobił to Edling.
Drejer przeszła przez próg bez słowa.
– Wiecie już, kim są porwani? – zapytał Gerard.
– To nie moja działka.
– Ale z pewnością otrzymujesz na bieżąco informacje.
Beata poczuła wyraźną woń wina. Swojego czasu zastanawiała się, czy Edling nie pije za dużo, choć właściwie był ostatnią osobą, którą można by posądzać o problemy z alkoholem. Jego obecna sytuacja jednak z pewnością stanowiła podatny grunt, by wykwitły na niej pierwsze oznaki uzależnienia.
– Nie wiemy, kim są ci ludzie – odparła po chwili. – Nie wiemy, gdzie są przetrzymywani, i nie wiemy, czy to aby nie wcześniej przygotowane nagranie.
– Nikt ich nie rozpoznał? – spytał Gerard, gdy wchodzili po schodach. Kilku policjantów spojrzało na niego spode łba. – Przecież to nagranie poszło w świat. Do tej pory ktoś powinien się zgłosić.
– Na razie cisza.
Edling miał rację, było to zastanawiające. W natłoku innych czynności Drejer o tym nie pomyślała, zresztą ta dwójka nie stanowiła jej głównego zmartwienia. Odnalezienie ich było zadaniem policji.
– Musiał zastraszyć rodziny – zauważył Gerard.
– Hm?
– Musiał zagrozić, że jeśli zadzwonią na policję, zabije obydwoje. I w takim razie nie jest to wcześniej nagrany materiał, bo ktoś dawno by się zgłosił.
Beata pokiwała głową. Brzmiało to dość sensownie.
– Zostają jeszcze znajomi, dalsza rodzina albo sąsiedzi…
– Zapewne ktoś niebawem się odezwie – ocenił.
– Więc zamachowiec nie miałby powodu, by grozić rodzinie od razu po porwaniu. Odwlókłby tylko to, co nieuniknione.
– Może tylko o to mu chodziło.
– W jakim sensie?
– Chciał pokazać nam, kto rozdaje karty, kto rozmieszcza figury na szachownicy.
Drejer miała ochotę zauważyć, że nie ma żadnych „nas”, ale ugryzła się w język. Skorzysta