Behawiorysta. Remigiusz Mróz
się za nimi, zerkając na ekran.
– „Koncert krwi” nie jest grą – oznajmił porywacz.
Edling nie wychwycił w jego głosie niepewności ani zawahania. Ten człowiek w istocie był dobrze przygotowany do tego, co robił. Zawodowiec, można by powiedzieć, gdyby tylko istniała grupa ludzi profesjonalnie trudniąca się braniem przedszkolaków jako zakładników.
– To, co dziś tutaj usłyszycie, to werbel współczesności – dodał mężczyzna, rozkładając powoli ręce, jakby witał gości.
Typowe zachowanie człowieka, który kontroluje sytuację, pomyślał Edling. Im większa pewność siebie, tym bardziej się rozsiadamy, tym szerzej rozstawiamy nogi i tym bardziej się prostujemy. Zabieramy więcej przestrzeni, bo czujemy, że nam się należy.
– Brzmi abstrakcyjnie? – zapytał porywacz, znów się podpierając. – Jeszcze tylko przez chwilę. Zaraz usłyszycie preludium do utworu, który przez dekady będzie rozbrzmiewał w waszych umysłach. Zaraz doświadczycie… dotkniecie znaku czasów.
Cofnął się, a potem obrócił się do dzieci i spojrzał na nie z góry. Trójka ludzi wpatrywała się w ekran, nie odzywając słowem. Policjant przestąpił z nogi na nogę. Chciał uciekać i Gerard nie mógł się dziwić.
– Nie zabije ich – odezwał się Edling. – Nie wszystkich.
Drejer obróciła się i spojrzała na niego zarówno z nadzieją, jak i z powątpiewaniem.
– Skąd wiesz? – zapytała.
– Bo zaprosił nas do udziału.
– W jaki sposób?
– Szeroko rozłożone ręce, otwarte dłonie. To efekt pewności siebie, ale także zaproszenie. Będzie chciał, żebyśmy to my podjęli decyzję. Wbrew temu, co twierdzi, to jakaś gra, ale nie rozumiem jej zasad. Jeszcze nie.
Policjant także się odwrócił, a potem odchrząknął. Gerard miał świadomość, że każdy, kto robi to przed wypowiedzeniem pierwszego słowa, oznajmia wszem i wobec, że ma kompleksy lub niewielką wiarę w siebie. Ten nawet nie musiał tego robić – Edling widział to jak na dłoni. Funkcjonariusz miał rozbiegany wzrok, pocierał wierzchnią stronę ręki i co chwilę dotykał szyi, jakby coś go uporczywie swędziało.
– Znamy już tożsamość ofiary – odezwał się, opuszczając wzrok.
– I? – zapytała Beata. – Co wiemy?
– Brak kryminalnej przeszłości, żadnych gróźb, wrogów czy problemów z ludźmi na osiedlu – zaraportował służbowym tonem policjant. Poczuł się lepiej, był na bezpiecznym, znanym gruncie.
Perorował przez chwilę, starając się w kilku zdaniach zmieścić całe życie tej kobiety. Gerard go nie słuchał. Nie interesowała go przeszłość ofiary – bardziej ciekaw był przyszłości oprawcy.
Wszystko to było jakimś rodzajem manifestu. Krytyczną oceną współczesności. Ale dlaczego? I co miały do tego dzieci?
– Co jest? – odezwała się Drejer.
Edling uświadomił sobie, że uniósł wzrok i skierował go w lewo. Uniwersalny znak świadczący o skupieniu i głębokim zamyśleniu. Najwyraźniej Beata pamiętała co nieco z tego, co jej niegdyś mówił.
– Nic takiego – odparł.
– A mimo to chciałabym to usłyszeć.
Gerard skinął głową. Dawna podwładna dobrze sprawdzała się w roli dowódcy. Używała władczego, ale nie nadętego tonu – był stanowczy, zarazem jednak zachęcał do współpracy. Robiła to, czego sam ją nauczył.
– Zamachowiec nie boi się więzienia ani śmierci, bo jest przekonany, że realizuje jakąś misję. Uważa się za męczennika.
– Misję? – wtrącił cicho policjant. – Religijną? Polityczną?
– Nie rozdzielałbym tych dwóch pojęć.
– Słucham?
Beata uniosła rękę.
– Nie będziemy rozważać semantyki – powiedziała, a potem skierowała wzrok na Edlinga. – Co on może chcieć osiągnąć?
– Zaraz się dowiemy.
– Zaraz to przyjadą tutaj AT i zabawa się skończy. Wyważą drzwi, wpadną do środka i nie będą o nic pytać.
– W takim razie co najmniej kilka osób zginie.
Drejer nie odpowiedziała, obracając się w stronę budynku. Czuła się odpowiedzialna za sytuację, choć formalnie ta nie leżała jeszcze w jej kompetencjach. Stanie się to dopiero wtedy, gdy właściwie będzie już po wszystkim. To ona będzie prowadzić śledztwo, starając się dojść do tego, kim jest ten człowiek, dlaczego zabił i… kto mu w tym pomagał. Wydawało się bowiem oczywiste, że nie działał sam.
Edling przez moment się zastanawiał, a potem uznał, że warto skorzystać z obecności funkcjonariusza. Ściągnął jego wzrok i wskazał na laptopa.
– Wiecie, w jaki sposób on to udostępnia? – zapytał.
Policjant skinął głową i nabrał tchu.
– Korzysta z łącza satelitarnego, od kilkunastu minut staramy się je zablokować – powiedział. – Serwery są gdzieś w Indonezji, trudno cokolwiek z tym zrobić. Technicy twierdzą, że prędzej czy później uda się zablokować domenę, ale sam content… – Mężczyzna urwał i pokręcił głową.
Gerard niewiele z tego rozumiał, choć tyle wystarczyło, by wiedzieć, że policja podjęła odpowiednie czynności stanowczo za późno.
– Można to przerwać czy nie? – zapytał.
– Obawiam się, że nie.
– W takim razie dojdzie do tragedii. Jedyny sposób, by jej uniknąć, to pozbawić go publiczności. Wraz z nią zniknie jego główny bodziec do działania, czyli potrzeba bycia widzianym.
Beata przekrzywiła głowę w prawo. Edling odebrał jasny sygnał o zaangażowaniu i gotowości do słuchania. Problem polegał na tym, że Gerard nie miał nic więcej do dodania. Informacji wciąż było zbyt mało, by wyciągnąć konstruktywne wnioski.
Cała trójka drgnęła, gdy porywacz znów obrócił się do kamery. Przyjął taką samą postawę jak ostatnio. Pilnuje się wyjątkowo rygorystycznie, uznał Gerard.
– Widzę, że mamy coraz więcej wejść – oznajmił. – Cieszy mnie to, bo oznacza, że możemy ruszyć dalej.
Edling starał się wyczytać cokolwiek z mimiki twarzy, wzroku czy ułożenia ciała, ale zamachowiec za bardzo się kontrolował. Miał świadomość, że nagranie wkrótce rozejdzie się lotem błyskawicy po całej globalnej sieci. Zobaczą go wszędzie.
– Na początek musicie wiedzieć, że nie interesują mnie zwykli gapie – powiedział. – Dość mam bierności.
Gerard miał wrażenie, że prawa ręka mężczyzny drgnęła, ale nawet jeśli tak się stało, był to ruch zbyt nieznaczny, by cokolwiek stwierdzić. Poczuł się jak biedak zbierający okruchy i starający się przygotować z nich obiad. Uświadomił sobie, że porywacz musiał od dawna ćwiczyć to wystąpienie, doprowadzając je do perfekcji.
– Na co dzień wszyscy obserwujemy społeczną znieczulicę, obcujemy z nią, uczestniczymy w niej, a w końcu sami stajemy się jej źródłem – kontynuował. – Mijamy potrzebujących, odwracamy wzrok od krzywd, gapimy się beznamiętnie na tragedie rozgrywające się na naszych oczach. Dosyć. Nie tego od was oczekuję.
W jego głosie nie było empatii. Słowa nie