Biografie ulic. Jacek Leociak
tam jadalnię, szwalnię, pokój rozrywkowy oraz izolatkę. Na noc salę przekształcano w wielką sypialnię, w której spały dzieci i personel. Korczak sypiał w izolatce obok. Oprócz dużej sali można było korzystać z kilku pokoi na parterze, trzecim piętrze i strychu oraz z dawnej sali bankietowej na drugim piętrze, gdzie urządzano przedstawienia. Było ciasno i niewygodnie, znacznie gorzej niż na Chłodnej 33. Dom Sierot nie był jedynym gospodarzem budynku: poza stałymi lokatorami korytarze wypełniały tłumy stojące w kolejce do kuchni ludowej mieszczącej się na trzecim piętrze, na parterze zaś funkcjonowała kawiarnia Tatiany Epstein.
Dawny korespondent założonego przez Korczaka „Małego Przeglądu” relacjonował spotkanie w domu na Siennej 16: „Gdzieś słychać krzyki, nawoływania. Na drzwiach znajduje się napis «Dom Sierot». Wchodzę… Ach tak… Więc to w jednej sali wszyscy… (…) Wprowadza mnie dyżurna do małego pokoiku, gdzie stało, zdaje się, sześć łóżek, z których cztery były zajęte. Leżeli chorzy malcy. Przy oknie stał stolik. Pochylony nad papierami ktoś, kogo jeszcze nigdy nie widziałem w mundurze wojskowym. Tak, to Doktor. Chudy, za bardzo «subtelny», z uśmiechem na ustach”.
W takich warunkach mieszkał, pracował i pisał Korczak. Tam powstał Pamiętnik. Ten niezwykły tekst, jeden z najważniejszych tekstów w literaturze polskiej XX wieku, związany jest nierozerwalnie z domem przy Siennej 16. Zakorzeniony mocno w realiach życia za murami, w materii zdarzeń dnia codziennego, w szczególe, w drobiazgu, operujący bliskimi planami i zapisem sytuacji konkretnych czy wręcz trywialnych, osiąga przy tym wszystkim wymiar metafizyczny. Zapisy w Pamiętniku wychodzą bowiem poza granice getta, poza faktograficzny konkret, otwierając perspektywę refleksji nad doświadczeniem Zagłady, nad dylematami moralnymi w sytuacjach granicznych, nad kondycją człowieka stojącego wobec bezprecedensowej miary cierpienia i agresji zła.
Sienna po roku 1940. Mur getta między posesjami przy Siennej 53 i 55, w kierunku wschodnim. W głębi po lewej neon reklamowy Cinzano.
Fot. PAP
Autor niejednokrotnie ujawnia sytuację pisania. Warunki, w jakich powstaje Pamiętnik, stają się ważnym składnikiem tekstu. Pierwszy taki zapis zawiera elementy powtarzające się w następnych – określenie czasu i miejsca, wskazanie na charakterystyczne okoliczności towarzyszące pisaniu. „Teraz rok 1942. Maj. Chłodny maj w tym roku. I ta dzisiejsza noc, najcichsza z cichych. Godzina piąta rano. Dzieciaki śpią. Jest ich naprawdę dwie setki. Na prawym skrzydle pani Stefa, ja na lewo w tzw. izolatce. Łóżko moje w środku pokoju. Pod łóżkiem butelka wódki. Na nocnym stoliku razowy chleb i dzbanek wody. Poczciwy Felek naostrzył ołówki, każdy z dwóch stron. Mógłbym pisać piórem wiecznym, jedno dała mi Hadaska, drugie – pewien papa niesfornego synka”.
Podczas pisania Korczak pokrzepiał się napojem przyrządzanym z „fusów prawdziwej kawy z miodem sztucznym” albo kieliszkiem wódki, którą trzymał pod łóżkiem. W tekstach z getta Korczak parokrotnie wspomina o wódce. W podaniu do Biura Personalnego Rady Żydowskiej o przyjęcie na stanowisko wychowawcy w Głównym Domu Schronienia na Dzielnej 39 czytamy: „Apetyt wilczy, sen sprawiedliwy, niedawno po 10 kieliszkach mocnej wódki wróciłem sam spiesznym marszem z ulicy Rymarskiej na Sienną”. John Orbach, pełniący funkcję listonosza w getcie, wspominał po wojnie w jednym z hebrajskich czasopism, jak przyszedł kiedyś do Domu Sierot z paczką: „w drzwiach ukazał się Korczak. Podałem mu kartkę, by podpisał. Gdy to zrobił, poczułem ostry zapach wódki. Zrozumiał chyba od razu, że poczułem. Wyprostował się i staliśmy tak naprzeciw siebie przez dłuższą chwilę, potem podszedł do mnie blisko, położył ręce na ramionach i rzekł: «Powinniśmy, mimo wszystko powinniśmy próbować żyć, jak by nie było»”.
W nocy 15 maja 1942 roku Korczak leżał w swojej izolatce i pisał:
Natchnienie daje mi pięć kieliszków spirytusu pół na pół z gorącą wodą.
Po czym idzie rozkoszne uczucie znużenia bez bólu, bo blizna się nie liczy i nóg „ciągnienie” nie liczy się, i nawet ból oczu i pieczenie moszny nie liczy się.
Natchnienie daje mi świadomość, że oto leżę w łóżku, i tak aż do rana, a więc dwanaście godzin normalnej pracy płuc, serca i myśli.
Po pracowitym dniu.
W ustach smak kapusty kwaszonej i czosnku, i karmelka, który dla smaku umieściłem w kieliszku. Epikurejczyk. (…)
À propos wódki: ostatnia półlitrówka ze starego przydziału; miałem jej nie otwierać – na czarną zapas godzinę. Ale diabeł nie śpi – kapusta, czosnek, potrzeba ukojenia i pięć deka serdelowej.
Tak zacisznie i bezpiecznie. Nawet bezpiecznie, bo nie przewiduję niczyjej z zewnątrz wizyty. – Zapewne, może zdarzyć się taka wizyta, jak pożar, jak nalot, jak zerwanie się tynku nad głową. Ale samo określenie poczucie bezpieczeństwa dowodzi, że subiektywnie uznaję się mieszkańcem bardzo głębokiego tyłu. Nie zrozumie tego, kto nie zna frontu.
Jest mi dobrze i długo chcę pisać, aż do ostatniej kropli atramentu w piórze. Powiedzmy do pierwszej, a potem sześć bitych godzin odpoczynku.
Pochód dzieci na Umschlagplatz, dobrze znany z legendy i z niezapomnianych scen z filmu Korczak Andrzeja Wajdy, odbył się w skwarny dzień sierpniowy. To była długa droga – przez całe getto, przez cały świat. Przez całe życie – aż do śmierci. Zaczęła się tu: na progu kamienicy przy Siennej 16.
Trudno oszacować liczbę Żydów ukrywających się po aryjskiej stronie Warszawy. Emanuel Ringelblum, który ukrywał się w bunkrze przy Grójeckiej 81, pisał w powstałym tam opracowaniu Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej o 10–15 tysiącach. Gunnar S. Paulsson w książce Utajone miasto. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy (1940–1945), opublikowanej po angielsku w 2002 roku, podaje liczbę 28 tysięcy. Zarówno sama książka, jak i szacunki statystyczne Paulssona są jednak ostro krytykowane przez historyków Zagłady. Skupmy się więc tylko na jednej historii – ukrywania się na Siennej.
Na początku maja 1943 roku piątka Żydów wyskoczyła z pociągu wiozącego ich do obozu zagłady i wróciła do Warszawy. Byli to Marian Berland z żoną Marią, jego siostra Leosia, przyjaciel Benjamin Hoffer ze swoim bratankiem Stasiem (Ziame). Po licznych perypetiach udało im się wreszcie ulokować w mieszkaniu Zdzisia i Haliny Krzyczkowskich w oficynie na Siennej 42. Mieszkanie było „w ruinie – wspomina Maria Berland – ona kręciła się w szlafroku, on w kombinezonie opuszczonym do połowy”. Zdzisio i Halina to para lumpenproletariuszy pochodzących z Nasielska. O pobycie na Siennej Maria mówiła krótko, ale dobitnie w wywiadzie dla Fundacji Spielberga.
Kamienice przy Siennej 40 i 42. Przed rokiem 1939.
Fot. APW
Byliśmy tam u niego, ale to były strasznie złe czasy. To byli ludzie z marginesu, myśmy przeżywali u nich straszne rzeczy. Oni potrafili zaprosić sobie jakąś koleżankę, a nas zamknąć na dwa dni w tej skrytce, bez wody, bez ubikacji, tak nas trzymali. Straszni ludzie. Robili to wszystko nie ze złośliwości, to byli ludzie z marginesu, oni uważali, że my możemy tak żyć. (…) Głodowaliśmy tam, a nie mieliśmy potrzeby głodować, bo [pieniędzy] by starczyło dla nas wszystkich, on przepijał te pieniądze, ona za każdą rzecz nam liczyła kilkakrotnie.
Portret Krzyczkowskich po mistrzowsku, z humorem, ironią i przenikliwością skreślił Marian Berland w swoich zapiskach, powstałych jeszcze na Siennej. „Zdzisio jest młodym mężczyzną lat około trzydziestu, wysoki, przystojny, szczupły. Jasny blondyn o modrych oczach. (…) Halina, o kilka lat młodsza od Zdzisia, platynowa blondyna, wiele od niego niższa, o pospolitej urodzie”.