Dobra córka. Karin Slaughter

Dobra córka - Karin  Slaughter


Скачать книгу
dobiegł ją dźwięk telefonu. Nieznany dźwięk.

      Odebrała, ponieważ zawinięcie aparatu w folię aluminiową, wyrzucenie go do śmietnika za biurem i kupienie nowego telefonu, do którego przerzuciłaby zawartość kopii zapasowej, nie przyszło jej do głowy aż do chwili, w której rzuciła „halo” do słuchawki.

      Krótka rozmowa przebiegła tak, jak można się tego było spodziewać po dwojgu obcych sobie ludziach:

      – Dzień dobry, nieznajoma. Na pewno zapytałem cię o imię, ale go nie pamiętam. Chyba mam twój telefon.

      Charlie zaproponowała spotkanie w miejscu pracy nieznajomego. Nie chciała, żeby dowiedział się, gdzie mieszka, gdzie pracuje ani jakim autem jeździ. Patrząc na jego furgonetkę i pięknie wyrzeźbione ciało, przypuszczała, że ma do czynienia z mechanikiem albo farmerem. Kiedy powiedział, że jest nauczycielem, natychmiast pomyślała o Stowarzyszeniu Umarłych Poetów. A kiedy uściślił, że uczy w gimnazjum, natychmiast zrodziło się w niej podejrzenie, że ma do czynienia z pedofilem.

      – Tutaj. – Mężczyzna stał w otwartych drzwiach na drugim końcu długiego korytarza.

      W tej samej chwili rozjarzyły się wiszące pod sufitem świetlówki, zalewając Charlie snopem najbardziej niekorzystnego światła. Natychmiast pożałowała wyboru stroju: złachanych dżinsów i spłowiałej bawełnianej koszulki z długim rękawem z logo kobiecej drużyny koszykówki Duke Blue Devils.

      – Boże – mruknęła pod nosem. Mężczyzna na drugim końcu korytarza nie miał tego problemu.

      Pan Nie-Pamiętam-Twojego-Imienia wyglądał jeszcze lepiej, niż go zapamiętała. Rozpinana koszula i spodnie khaki nie były w stanie ukryć faktu, że ma prawdziwe mięśnie tam, gdzie zwykle u mężczyzn po czterdziestce znajduje się mięsień piwny. Jego broda była czymś więcej niż popołudniowym zarostem. Siwizna na skroniach dodawała tajemniczości. Nawet z końca korytarza Charlie wyraźnie widziała dołek w brodzie.

      Z takimi facetami się nie umawiała. Wręcz przeciwnie, mężczyzn tego typu programowo unikała. Wydawał się zbyt nieprzystępny, zbyt silny, zbyt trudny do rozszyfrowania. Obcowanie z kimś takim przypominało zabawę naładowaną bronią.

      – To ja. – Wskazał tablicę ogłoszeniową pod swoją salą.

      Na białym pergaminie widniały małe odciski dłoni. Wycięte z papieru litery układały się w napis PAN HUCKLEBERRY.

      – Huckleberry? – zapytała Charlie.

      – Tak naprawdę to Huckabee. – Wyciągnął do niej rękę. – Huck.

      Charlie uścisnęła mu dłoń. Za późno zorientowała się, że Huck wyciągnął rękę po iPhone’a.

      – Przepraszam. – Podała mu telefon.

      Posłał jej krzywy uśmiech, który pewnie przyprawiał jego uczennice o szybsze bicie serca.

      – Twój jest tutaj.

      Charlie weszła za nim do klasy. Na ścianach wisiały mapy, co miało sens, ponieważ wyglądało na to, że Huck jest nauczycielem historii. O ile wierzyć w napis głoszący, że PAN HUCKLEBERRY UWIELBIA HISTORIĘ ŚWIATA.

      – Może nie pamiętam wszystkiego z ostatniej nocy, ale mówiłeś chyba, że służysz w piechocie morskiej?

      – Już nie, ale to brzmi lepiej niż nauczyciel w gimnazjum – skwitował autoironicznie. – Zaciągnąłem się jako siedemnastolatek, przeszedłem na emeryturę sześć lat temu. – Oparł się o biurko. – Szukałem sposobu, żeby służyć dalej, skorzystałem z możliwości darmowej edukacji dla byłych żołnierzy i tak wylądowałem tutaj.

      – Założę się, że na walentynki dostajesz furę kartek ze śladami łez. – Charlie oblewałaby historię codziennie, gdyby jej nauczyciel wyglądał jak pan Huckleberry.

      – Masz dzieci? – zapytał.

      – Nic mi o tym nie wiadomo – odparła, ale nie zadała tego samego pytania. Zakładała, że mężczyzna mający dzieci nie używałby zdjęcia psa jako wygaszacza ekranu. – Jesteś żonaty?

      – Nie pasował mi ten stan – odparł, potrząsając głową.

      – Mnie tak. Od dziewięciu miesięcy jestem w oficjalnej separacji – wyjaśniła Charlie.

      – Zdradziłaś go?

      – Można by tak sądzić, ale nie. – Przesunęła palcem po książkach stojących na półce przy biurku. Homer. Eurypides. Wolter. Brontë. – Nie wyglądasz na wielbiciela Wichrowych wzgórz – zauważyła.

      – W furgonetce nie pogadaliśmy sobie za wiele – odparł z uśmieszkiem.

      Charlie chciała odwzajemnić ten uśmiech, ale żal wygrał. Kąciki ust jej opadły. Pod pewnymi względami te flirciarskie przekomarzanki były większym grzechem niż fizyczny akt seksualny. Przekomarzała się ze swoim mężem. Mężowi zadawała niedorzeczne pytania.

      A wczoraj w nocy pierwszy raz w życiu go zdradziła.

      Huck wyczuł zmianę jej nastroju.

      – To nie moja sprawa, ale jest czubem, że pozwala ci odejść.

      – Ze mną trudno wytrzymać. – Zatrzymała wzrok na jednej z map. W wielu punktach Europy i Bliskiego Wschodu były wbite niebieskie pineski. – To miejsca, w których byłeś?

      Skinął głową, ale nie rozwinął tematu.

      – Piechota morska – ciągnęła Charlie. – Byłeś w Navy SEALS?

      – Żołnierz piechoty morskiej może być komandosem, ale nie każdy komandos służy w piechocie morskiej.

      Charlie już miała zwrócić mu uwagę, że nie odpowiedział na jej pytanie, ale Huck ją uprzedził:

      – Twój telefon dzwonił w nocy.

      Serce podeszło jej do gardła.

      – Nie odebrałeś?

      – Nie. Bardziej mnie bawi rozszyfrowywanie cię po identyfikatorach dzwoniącego. – Oparł się całym ciężarem o biurko. – B2 zadzwonił około piątej rano. Przypuszczam, że to twój diler ze sklepiku z suplementami.

      Serce Charlie znowu załomotało.

      – To Ryboflawina, mój instruktor spinningu.

      Huck zmrużył oczy, ale nie drążył dalej.

      – Piętnaście po piątej dzwonił niejaki Tatko. Brak czułego słówka przed tą ksywką każe przypuszczać, że to naprawdę twój ojciec.

      Skinęła głową, chociaż w głowie słyszała głos mamy obruszającej się na dźwięk słowa „ksywka”.

      – Inne wskazówki?

      Huck udał, że gładzi długą brodę.

      – Od mniej więcej wpół do szóstej zaczęły się telefony z więzienia okręgowego. Co najmniej sześć, w pięciominutowych odstępach.

      – Rozszyfrowałaś mnie, Nancy Drew. – Charlie uniosła ręce w geście poddania. – Jestem dilerką. Paru moich kurierów wpadło w weekend z towarem.

      – Jeszcze trochę, a ci uwierzę – zaśmiał się.

      – Jestem adwokatką – przyznała w końcu. – Zwykle ludzie lepiej reagują na dilerkę.

      Huck przestał się śmiać. Znowu zmrużył oczy, ale rozbawienie uleciało.

      – Jak się nazywasz?

      – Charlie Quinn. – Była gotowa przysiąc, że drgnął na brzmienie jej nazwiska. – To dla ciebie jakiś problem? – zapytała zaczepnie.

      Zacisnął


Скачать книгу