Bastion. Стивен Кинг

Bastion - Стивен Кинг


Скачать книгу
procent z tego, co im się uda zgarnąć. Andy i Lloyd mieli wparować do niego, związać go i zakneblować, a może również – żeby wszystko wyglądało bardziej wiarygodnie – dołożyć mu jeszcze parę kopniaków.

      George powiedział, że muszą się postarać, bo faceci o włoskich nazwiskach nie lubili, kiedy się ich robiło w konia. „No cóż, to brzmi całkiem nieźle” – stwierdził Lloyd.

      Następnego dnia poszli się spotkać ze Wspaniałym George’em – łagodnym, mającym ponad sześć stóp wzrostu mężczyzną o małej głowie, zdającej się wyrastać bezpośrednio z potężnych barów, i gęstej jasnej czuprynie.

      Kiedy Lloyd się zastanawiał, jak to wszystko rozegrać, Andy nagle zmienił zdanie – doszedł do wniosku, że sami powinni się tym zająć.

      George kazał im przyjść do swojego domu w następny piątek koło szóstej wieczorem.

      – Koniecznie załóżcie maski – powiedział. – Rozwalcie mi też nos i podbijcie oko. Jezu, po cholerę ja się w to pakuję?

      Nadszedł piątkowy wieczór. Dziurawiec i Lloyd wysiedli z autobusu na rogu ulicy, na której mieszkał George, i pod jego domem nałożyli maski narciarskie. Drzwi były zamknięte, ale tak jak się umówili z George’em, tylko na jedną zasuwę.

      Na dole znajdowało się małe pomieszczenie, w którym urządzano spotkania towarzyskie. Cały stół pingpongowy był zawalony bronią.

      – O Jezu, po jaką cholerę ja się w to w ogóle pakuję – powtarzał raz po raz George, gdy Lloyd związywał mu nogi sznurem do bielizny, a Dziurawiec krępował nadgarstki taśmą.

      Potem Lloyd rozkwasił George’owi nos, a Dziurawiec nabił mu solidnego siniaka pod okiem – zgodnie z jego życzeniem.

      – O Jezu! – jęknął George. – Musiałeś walić tak mocno?

      – Chciałeś, żeby wyglądało dobrze, to masz – burknął Lloyd.

      Andy kawałkiem plastra zakleił George’owi usta, po czym zaczęli zgarniać łup.

      – Wiesz co, stary kumplu? – zapytał nagle Andy.

      – Nie – odparł Lloyd i zachichotał nerwowo. – Nie mam pojęcia.

      – Zastanawiam się, czy nasz dobry, stary George potrafi dochować tajemnicy.

      Dla Lloyda było to coś nowego. Popatrzył w zamyśleniu na Wspaniałego George’a, któremu z przerażenia oczy niemal wychodziły z orbit.

      – Jasne, że tak – odparł po chwili. – Gdyby pisnął choć słówko, byłby ugotowany.

      Jednak w jego głosie brzmiała niepewność i tak też się czuł. Kiedy zasieje się ziarno zwątpienia, prawie zawsze puści pędy.

      Dziurawiec uśmiechnął się krzywo.

      – Może na przykład powiedzieć: „Słuchajcie, chłopaki… Spotkałem kumpla i jego kolesia. Pogadaliśmy o tym i owym, wypiliśmy parę piw, a potem, wyobraźcie sobie, te sukinsyny wparowały do mojego domu i tak mi dołożyli, że nakryłem się nogami. Mam nadzieję, że ich dorwiecie. Powiem wam, jak wyglądali, żebyście nie mieli problemów z ich rozpoznaniem”.

      George gwałtownie potrząsnął głową.

      Broń była już w ciężkich płóciennych workach na bieliznę, które znaleźli w łazience na dole. Lloyd zważył nerwowo jeden z nich w dłoni i zapytał:

      – Więc co powinniśmy zrobić?

      – Myślę, że powinniśmy go trochę podziurawić, stary – stwierdził ze smutkiem Andy. – To jedyne, co możemy zrobić w tej sytuacji.

      – Mamy mu w ten sposób odwdzięczyć się za to, co dla nas zrobił? – spytał Lloyd.

      – Świat jest brutalny, stary.

      – Tak – przyznał Lloyd, po czym podszedł do George’a.

      – Mmf… – wymamrotał George i znowu pokręcił głową. – Mmmmf! Mmmmmf!

      – Wiem – mruknął uspokajająco Dziurawiec. – Fatalnie, co? Przykro mi, George, ale to nic osobistego. Chcę, żebyś o tym pamiętał. Przytrzymaj mu głowę, Lloyd.

      Łatwiej było to powiedzieć, niż zrobić.

      George jak szalony kręcił głową i walił nią o ceglane ściany w rogu, w którym go posadzili. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle tego nie czuł.

      – Przytrzymaj go – polecił kumplowi Andy i oderwał jeszcze jeden kawałek taśmy z rolki.

      Lloydowi udało się wreszcie złapać George’a za włosy i przytrzymać tak długo, by Andy zdążył zakleić mu plastrem obie dziurki od nosa, odcinając dostęp powietrza.

      George oszalał. Wysunął się z kąta, przetoczył kawałek na brzuchu, a potem zwinął się w kłębek i zaczął dygotać, wydając zduszone dźwięki, które, jak przypuszczał Lloyd, musiały być krzykami. Biedaczysko. Przez ponad pięć minut miotał się, podskakiwał i szorował po podłodze, a jego twarz przypominała burak. Zanim znieruchomiał, uniósł obie nogi jakieś dziesięć cali nad podłogę, po czym opuścił je gwałtownie. Skojarzyło się to Lloydowi ze śmiesznym podrygiwaniem bohaterów kreskówek z Królikiem Bugsem i wielu innych, więc zachichotał pod nosem. Ale wcześniej widok nie należał do najprzyjemniejszych.

      Dziurawiec kucnął przy George’u i dotknął jego szyi, aby sprawdzić puls.

      – No i? – zapytał Lloyd.

      – Teraz tyka u niego tylko zegarek, stary – odparł Andy. – A skoro o nim mowa… – Uniósł rękę George’a i spojrzał na jego nadgarstek. – Nie, to tylko timex. Myślałem, że będzie miał casio albo coś w tym rodzaju.

      Pozwolił ręce George’a opaść bezwładnie.

      Kluczyki do samochodu znaleźli w przedniej kieszeni spodni George’a. W szufladzie komody w pokoju na górze natrafili na słoik z drobniakami i zabrali je. Dwadzieścia dolarów i sześćdziesiąt centów dziesiątkami.

      George miał starego, zajeżdżonego mustanga z oponami łysymi jak Telly Savalas.

      Wyjechali z Los Angeles szosą numer 93 i ruszyli na południowy wschód w głąb Arizony. W południe następnego dnia (trzy dni temu) bocznymi drogami objechali Phoenix. Wczoraj koło dziewiątej zatrzymali się przy niewielkim domu towarowym dwie mile za Sheldon przy Arizona Highway 75, wdarli się do środka i zabili właściciela – podstarzałego faceta z błyszczącą sztuczną szczęką. Zabrali mu sześćdziesiąt trzy dolary i pick-upa.

      Dziś rano złapali jednocześnie dwie gumy. Dwa kapcie – mimo że nie znaleźli na drodze żadnych gwoździ czy pinezek, choć szukali ich przez dobre pół godziny, popalając przy tym skręta. W końcu Andy uznał, że to zbieg okoliczności, a Lloyd stwierdził, że słyszał o dziwniejszych rzeczach.

      I wtedy pojawił się biały connie.

      Przekroczyli granicę między Arizoną i Nowym Meksykiem znacznie wcześniej, choć żaden z nich nie zdawał sobie z tego sprawy, stając się tym samym obiektem zainteresowania FBI.

      Kierowca continentala zatrzymał wóz i wychyliwszy się przez okno, zapytał:

      – Potrzebujecie pomocy?

      – Właśnie – odparł Dziurawiec i rozwalił go na miejscu.

      Wpakował mu kulę z magnum .357 dokładnie między oczy. Facet pewnie nawet nie wiedział, co go zabiło.

* * *

      – Dlaczego nie mielibyśmy tutaj skręcić? – zapytał Lloyd, wskazując zbliżające się skrzyżowanie. Był kompletnie


Скачать книгу