Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
miało wydarzyć? To się wydarzyło, co i wszędzie. Wojna, panie Julianie. Pan Julian wyjechał i się państwu świat zawalił, ot co.
– A ojciec? – zapytał.
– Jest w sypialni. On nie zwariował, ale podupadł na zdrowiu, odkąd pana nie ma. Nawet gorzelnią i polami się nie interesuje, tylko pyta o pana i o swoje konie. A z koni to się tylko jeden został, stara szkapa Siwka, co to ją Majkowski nawet do bryczki boi się zaprzęgać, żeby nie padła w drodze. Idzie pan do pana Antoniego, może sił nabierze, jak syna zobaczy – westchnęła Ludmiła.
Julian wszedł powoli po schodach, obawiając się tego, co może zastać. Czuł, jakby nie był w domu całe lata. Otworzył cicho sypialnię i ujrzał swojego ojca, czytającego Mickiewicza. W istocie wyglądał źle. Bardzo schudł, a twarz miał kredowobiałą. Antoni rozpoznał jednak syna od razu i na jego twarzy odmalował się uśmiech.
– Wróciłeś, synu. Wróciłeś nareszcie – niemal wykrzyknął.
– Witaj, tato. – Julian podszedł do ojca i uściskał go.
– Opowiadaj, co się z tobą działo. Nie jesteś ranny, głodny, chory? – wypytywał Antoni.
– Nie, wszystko ze mną w porządku. Trochę mnie drasnęli skubańcy we wrześniu, ale zagoiło się jak na psie. Lepiej powiedz, co u was. Mama zachowuje się trochę dziwnie… – powiedział Julian, marszcząc czoło.
– No cóż, mój synu… Ja już odliczam dni do śmierci, w końcu trochę po tym świecie chodziłem, więc tym bardziej cieszę się z twojego powrotu. Trzeba interesami się zająć, bo wiesz jak jest, gdy obcy pilnują. Nie ich, to nie bardzo się przejmują. A matka jak to matka. Przejdzie jej, jak trochę w domu pobędziesz. Gdy cię urodziła, też miałem z nią krzyż pański, ale minęło jej po pewnym czasie. Izabela jest bardzo wrażliwa, gdy coś ją niepokoi, zamyka się w swoim świecie, gdzie królują koszmary, nieszczęścia i całe zło świata. Tak to jest, kiedy się jest chowanym pod kloszem, z dala od kłopotów i życiowych wstrząsów. Bo człowiek się wtedy nie hartuje i potem wszystko urasta do rozmiarów katastrofy. Dlatego pozwoliłem ci na tę wojskową szkołę, żebyś posmakował nieco twardego życia, chociaż wymarzyłem sobie coś innego dla ciebie. Teraz jednak myślę, że dobrze się stało, bo jakby cię takiego surowego na wojaczkę wzięli, to kto wie, czy nie skończyłbyś jak matka.
– Tato, ja nie zostanę w Chełmicach. Muszę wracać jutro do Warszawy – powiedział cicho Julian.
– Po co? – zapytał chłodno ojciec. – Tutaj jest spokojnie, z Niemcami mamy dogadane dostawy z gorzelni, więc pracujemy normalnie. Tylko gospodarza brakuje, żeby tych obiboków pilnował.
– Mam swoje sprawy… – wydukał.
Antoni popatrzył na syna i jego twarz spochmurniała.
– Wszystko na zmarnowanie pójdzie… Komu to przekażę, jak oczy zamknę?
– I tak nie robiłbym interesów ze Szwabami – zirytował się Julian.
– Oj, Julianie, ty jak zwykle żyjesz z głową w chmurach. A co by było z gorzelnią? Z naszymi uprawami? I z ludźmi w Chełmicach? Pomyślałeś o tym? Ideałami głodnych nie nakarmisz! – warknął Antoni, ale Julian jedynie wzruszył ramionami. – Skoro nie jesteś zainteresowany losami naszego majątku, będę musiał sprzedać gorzelnię. Nawet kręci się tu taki bogaty folksdojcz z Katowic… Na opiekę dla Izabeli wystarczy, zresztą mam oszczędności. W Londynie i w Bernie.
Antoni nie chciał wszczynać kłótni. Obawiał się jednak, że jego syn chciał robić coś niebezpiecznego i postanowił go skusić pieniędzmi ulokowanymi za granicą. Po chwili dodał:
– W porządku. Nie rozumiem, ale akceptuję twoją decyzję. Proszę cię jednak o jedno: wyjedź stąd. Jak najszybciej. Najlepiej do Szwajcarii. Dam ci pełnomocnictwa do kont, pieniędzy ci wystarczy na kilka lat, a wtedy może wojna już się skończy.
Julian Chełmicki zamyślił się. Nie miał najmniejszego zamiaru wyjeżdżać z Polski, do której niedawno powrócił, bo chciał walczyć. Ale zastanawiał się nad czymś innym… Gdyby okłamał ojca i matkę, że wyjeżdża do neutralnego kraju, gdzie będzie żył niczym pączek w maśle, może byliby spokojniejsi o niego. A jeśliby coś się wydarzyło i gestapo węszyło za nim, byliby przekonani, że ich syn jest bezpieczny.
– Dobrze, tato, może i wyjadę do Szwajcarii – powiedział, siląc się na stanowczość, aby jego deklaracja zabrzmiała wiarygodnie, po czym zmienił temat, żeby ojciec nie drążył już tej kwestii. – Tato, muszę cię o coś zapytać…
– Pytaj, synu, pytaj. I nie kombinuj, tylko wyjeżdżaj. Nie mamy szans w starciu z wielką Rzeszą i Związkiem Radziec- kim. Jesteśmy dla nich jedynie pyłkiem, który mogą zdmuchnąć jednym rozkazem. Czasami musimy spojrzeć prawdzie w oczy, po prostu. Trzeba wiedzieć, kiedy należy się poddać i jedyne, o co zawalczyć, to o siebie, swoją rodzinę i dobre życie. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, co ty. Więc, na Boga, synu, doceń to.
– Tak, tato, doceniam to. Wszystko, co dla mnie zrobiłeś, odkąd przyszedłem na świat. Tak… Mój brat nie miał tyle szczęścia… – mruknął.
Antoni zmieszał się i uciekł wzrokiem. Wiedział, że musi powiedzieć prawdę i jakoś wytłumaczyć się przed Julianem. Sprawy zabrnęły zbyt daleko. Wielokrotnie zastanawiał się, w jaki sposób przekazać swoje uczucia, rozważania i dylematy. A miał ich wiele, odkąd Emil pojawił się u niego pewnego dnia, po śmierci Anki. Co mógł zrobić, oprócz finansowej rekompensaty, jeśli nie żywił żadnych uczuć do Emila, a i jemu zależało tylko na pieniądzach? Czy jego drugi syn przyszedł- by do niego, gdyby był biedny, czy z dumą nosiłby nazwisko Lewin? Gdyby tego dnia w inny sposób z nim rozmawiał, być może teraz sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Emil miał żal, że nie pomógł Ance, gdy była chora. Ale ona nigdy się o taką pomoc nie zwróciła. Miał pójść do chałupy Lewinów, sypnąć złotem i powiedzieć, że chce tym faktem pozbyć się wyrzutów sumienia? Lewinowa rozumiała, że oboje popełnili grzech, i próbowała egzystować, jakby cała sprawa nigdy nie miała miejsca. Dopiero u schyłku życia opowiedziała wszystko Emilowi. Może dlatego, że miał zadatki na złodzieja, i obawiała się, że jego chciwość zaprowadzi go do więzienia.
– To nie jest takie proste, Julianie. Tak, miałem romans z Anką Lewinową, ale oboje mieliśmy rodziny i nie chcieliśmy przysparzać im cierpień. Plotkować mogli, w końcu dla Chełmickich to nic nowego, ale ustaliliśmy, że tak będzie lepiej dla wszystkich i nic nikomu nie powiemy. Zresztą mężczyzna nigdy nie wie do końca, czy jest ojcem… – zaczął tłumaczyć się Antoni.
– Ale dlaczego Emil Lewin nienawidzi mnie? Niczego złego mu nie zrobiłem – rozpaczliwie stwierdził Julian.
– Kto wie, co siedzi w głowie tego człowieka… Gdy zmarła jego matka, przyszedł do mnie po pieniądze. Nie po to, by porozmawiać, wyżalić się, on chciał jedynie majątku. A gdy odmówiłem, zaczął mnie straszyć, że zepchnie naszą rodzinę na dno. Nawet gdybym wtedy chciał się zbliżyć do niego, zapewne i tak chowałby urazę. Co do ciebie zaś… po prostu kochał się w Adriannie i myślał, że stoisz mu na przeszkodzie, by mógł ją zdobyć. Wystrzegaj się go, Julianie, to nie jest dobry człowiek. Może i płynie w nim moja krew, ale co z tego, gdy charakter ma wypaczony.
– Ciekawe, jaki byłby Emil, gdybyś uznał go za syna. Może byłby zupełnie innym człowiekiem… – Julian wzruszył ramionami.
– Tego pewnie nigdy się nie dowiemy – westchnął stary Chełmicki i szybko dodał: – Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, mój synu. Czasami trzeba dokonywać trudnych