Książę Cieni. Aleksandra Polak
na twarzach przechodniów. Wszyscy myśleli, że wóz jedzie ze spektaklem, jednak tym razem mieliśmy trafić prosto w objęcia cieni.
Brak spektaklu wcale nie oznaczał braku cyrkowej atmosfery. Gustaw trzymał w dłoni swoją kulę, która otwierała się i zamykała, wypuszczając ze wnętrza melodię graną na niskich strunach wiolonczeli. Aurea miała przywiązane do nadgarstków czerwone chorągiewki, a w dłoniach trzymała żółty latawiec. Nerwowo wybijała rytm stopami, aż w końcu przestała pod karcącym spojrzeniem Stelli. Z całej naszej piątki to ona wyglądała najbardziej wojowniczo – jak wyrwana z komiksów. Z białym strojem kontrastowały wysokie czarne buty ozdobione ćwiekami. Na dłonie naciągnęła rękawice z metalowymi elementami, a gdy znów poprawiła sobie grzywkę, ostre akcesoria zaplątały się w jej srebrne kosmyki.
Iwo prowadził furgonetkę, spięty, nerwowy i wyczulony na każde słowo. Co chwilę rzucał mi podejrzliwe spojrzenie, jakby wcale nie był pewien, że podołam tej misji. Jego turban ledwo mieścił się w samochodzie, reszta stroju też nie świadczyła o bojowym charakterze naszej wyprawy. Długie rękawy zakrywały dźwignię zmiany biegów, wzorzyste spodnie rozlewały się po fotelu, a żółte ciżemki połyskiwały spod nogawek. Odważnie wytrzymałam jego spojrzenie. Objęłam gryfa, którego szyję otaczała metalowa obroża. Pogłaskałam go po piórach, a metal brzęknął.
Gdy dotarliśmy na miejsce, słońce było już nisko. Miasto było spokojne, a szczególnie ta część, gdzie mało kto się zapuszczał. Dwa szare koty wbijały w nas swoje złote ślepia zza śmietnika, a starszy pan w białej podkoszulce wyjrzał z okna, by zobaczyć, kto robi tyle hałasu. Nasza cyrkowa furgonetka wprowadziła go w niemałe zaskoczenie, lecz wtedy Iwo z impetem wysiadł z auta i z przymocowanej do pasa sakiewki wyjął garść kolorowego pyłu. Rzucił nim w powietrze, a wówczas zarówno koty, jak i staruszek zupełnie stracili nami zainteresowanie.
Aurea rozwinęła latawiec, a on, pomimo bezwietrznego dnia, poszybował prosto nad jej głową. Gdy ruszyła, potulnie poleciał za nią, trzepocząc kolorową bibułą. Iwo nagle potrząsnął rękawem i po chwili cienka laska zakończona podobizną głowy tygrysa uderzyła o chodnik. Gustaw wziął głęboki oddech, chwycił sztylet i dołączył do Iwo, a za nim pomaszerowałam ja wraz z gryfem. Stella pilnowała tyłów i to ona jako ostatnia przeszła przez walącą się bramę. Wypalona słońcem trawa okalała nieregularnie ułożone płytki, a przed nami wyrosły trzy budynki – dwa niskie, jednopiętrowe, i jeden wysoki, w latach swojej świetności na pewno robiący wrażenie. Okna na poddaszu ledwo się trzymały we framugach. Gdzieniegdzie zachowały się resztki płaskorzeźb czy innych ozdobników, które teraz przyciągały uwagę jedynie leniwych gołębi. Dach częściowo się zawalił. Szpiczasty front masarni pociemniał pokryty sadzą, z obnażonym wnętrzem muru ciemniał między chmurami.
Mogłabym przysiąc, że nagle w jednym z okien zobaczyłam poruszającą się postać. Gdy mrugnęłam, zniknęła. Wzdrygnęłam się i przybliżyłam do Gustawa, który posłał mi wspierający uśmiech. Aurea niewzruszenie szła dalej, prosto do ogromnych, drewnianych drzwi pokrytych łzami smoły. Uderzyła w nie stopą, a wówczas opuszczona masarnia ukazała swoje odrażające oblicze. Powitała nas falą duszącego zapachu sadzy i zgniłego oddechu demonów.
Spodziewałam się starych mebli, szafek, jakiegokolwiek inwentarza, jednak zastaliśmy tylko wrogą, ciemną pustkę i goły beton. Wysokie ściany gdzieniegdzie pokryte były trudnym do odczytania graffiti. Mętne światło wpadało do pomieszczenia przez brudne okna.
Nagle rzęsistymi kroplami lunął deszcz. Firana wody odgrodziła nas od świata, niemal uniemożliwiając nam wyjście z opuszczonej masarni. Przełknęłam nerwowo ślinę.
– Znacie tę plotkę, że ten, kto tu wejdzie, już nigdy nie wyjdzie? – Gustaw wybrał sobie najgorszą z możliwych pór na przytaczanie nam miejskich pogłosek. Widziałam, że czerpie satysfakcję z wizyty w tej jamie szaleństwa, dlatego ominęłam go szerokim łukiem, ciągnąc na łańcuchu upartego gryfa.
– Dokąd właściwie idziemy? – zapytała Stella, również ignorując czarny humor Gustawa.
– Na pierwsze piętro. Musimy znaleźć chłodnię – odparł Iwo. Poszedł w kierunku schodów, falując swoim strojem.
Choć w pomieszczeniu było ciepło, wręcz duszno, na słowo „chłodnia” przeszedł mnie dreszcz grozy i spowalniająca kroki niechęć.
Wąskimi schodami weszliśmy na piętro, a ilekroć obracałam się przez ramię, by sprawdzić, czy gryf i Stella podążają za mną, mierzyłam wzrokiem również znikające w oddali wejście. Robiło się coraz ciemniej, a po mętnym świetle okien nie było nawet śladu. Przyspieszyłam. Iwo pewnie stawiał kroki, podobnie Gustaw. Aurea wciąż trzymała nad głową latawiec.
– Jego szelest odstrasza demony – wyjaśniła, gdy zapytałam, po co ciągniemy za sobą latawiec po opuszczonej masarni.
Pierwsze piętro wyglądało jeszcze bardziej odrażająco niż rażący diaboliczną atmosferą parter. Wszystko tutaj pokryte było sadzą, od sufitu przez ścianę, podłogę i drzwi. Moje trampki prędko zaszły najpierw szarością, a potem czernią.
– Jak znajdziemy chłodnię w tym brudzie? – Aurea zatrzepotała latawcem, a gęsty pył poleciał w jego stronę niczym magnes. Nie odsłonił jednak tabliczek przy drzwiach, które strawione ogniem, pokazywały już tylko ślady ugaszonego kiedyś pożaru. Mogliśmy spróbować odnaleźć pomieszczenie tradycyjną metodą – zaglądając do każdego po kolei. Było ich jednak tak wiele, że zajęłoby to przynajmniej pół godziny. Czas był na wagę złota. No i potrzebowaliśmy mocnego wejścia, zdecydowanego, bez rozglądania się, czy to aby na pewno tutaj. Właśnie dlatego Iwo kolejny raz sięgnął do swojego rozłożystego rękawa, jakby ukrył tam połowę zawartości domu. Zręcznym, niemal tanecznym ruchem wyjął z niego smukłe wahadełko i ułożył tak, by zwisając, zastygło w bezruchu. Wziął głęboki wdech, po czym kilka razy pociągnął nosem, jakby miał znaleźć chłodnię dzięki swojemu nieomylnemu węchowi, po czym delikatnym ruchem wprawił wahadełko w ruch. Wystarczyło kilka łuków, by rozhuśtało się we wszystkie strony. Wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, aż w końcu wahadełko zastygło w przedziwnej pozycji. Wskazywało drzwi w głębi korytarza, zaprzeczając grawitacji.
– Chłodnia. To tam. – Iwo poruszył dłonią, a wahadełko samo wskoczyło do jego rękawa. – Posłuchajcie – powiedział, przejeżdżając dłońmi po lasce od góry do dołu. Zmieniła się w wysoki harpun, a wieńczący ją tygrys tym razem otworzył usta we wrogim, niemym ryku. – Nie wiem, co nas czeka za tymi drzwiami. To tylko wymiana jeńców, ale Hades nigdy nie przepuści okazji, żeby nas osłabić. Dlatego jeśli tylko zrobi się zbyt niebezpiecznie albo poczujecie zagrożenie, zmywamy się. Gdy odbierzemy Juliana, też się zmywamy, od razu. Czy to jasne? – zapytał niczym srogi nauczyciel.
Zgodnie pokiwaliśmy głowami. Iwo ruszył energicznym krokiem, sunąc przez korytarz jak niesiony na skrzydłach. Aurea owinęła sznur latawca wokół dłoni i trzymała go teraz bliżej siebie. Za nią dreptał Gustaw, potem ja z potężnym gryfem i Stella, która co chwilę oglądała się nerwowo za siebie.
Gdy Iwo otworzył drzwi, budynkiem wstrząsnęła fala uderzeniowa. Tuż przed naszymi oczami prawa ściana korytarza po prostu runęła. Osłoniłam usta i nos dłonią. Gdy Iwo zamachał swoim rękawem, pył opadł. Zobaczyliśmy gruzowisko, które ciągnęło się aż do tylnej ściany budynku. Gruz w środku pomieszczenia przypominał górkę i dopiero po chwili zauważyłam, że ktoś stoi po jej drugiej stronie.
Mężczyzna w długim płaszczu, którego kaptur zasłaniał twarz, opierał się o wystające z gruzowiska druty. Skrzyżował dłonie na piersi, nie poruszał się, nawet nie drgnął. Gdy złoty piorun przeciął niebo, podniósł głowę, a jego kaptur opadł.