Potyczki Rycerzy . Морган Райс
i dowodzisz swym małym zameczkiem – warknęła złowieszczo – lecz nie zapominaj, że przemawiasz do królowej. Wolnej królowej. Nigdy nie będę słuchać twoich poleceń, ani nikogo innego, jak długo żyję. Skończyłam z tym. Co czyni mnie bardzo groźną osobą – o wiele bardziej od ciebie.
Królewicz spojrzał na nią, po czym, ku jej zaskoczeniu, uśmiechnął się.
– Podobasz mi się, królowo Gwendolyn – odrzekł. – O wiele bardziej niż sądziłem.
Z sercem tłukącym się w piersi obserwowała, jak odwrócił się i odszedł, wpełzając z powrotem w mrok, znikając w korytarzu. Echo jego kroków wkrótce zamarło, a jej przyszło do głowy pytanie: jakie niebezpieczeństwa czyhają na nią w tym zamku?
ROZDZIAŁ TRZECI
Kendrick pędził przez suchy pustynny obszar z Brandtem i Atme u boku. Towarzyszyło im pół tuzina Srebrnych, pozostałości po braterstwie z Kręgu, jadąc razem jak za dawnych czasów. Zapuszczając się coraz dalej i dalej w Wielkie Pustkowie, Kendrick odczuwał coraz większy ciężar nostalgii i smutku; przypomniały mu się najlepsze chwile spędzone w Kręgu, w otoczeniu Srebrnych, towarzyszy broni; wyprawy na bitwy wspólnie z tysiącami mężnych ludzi. Towarzyszyli mu najznakomitsi rycerze, jakich królestwo miało do zaoferowania, wojownicy lepsi jeden od drugiego, a wszędzie, gdzie zajechał, odzywały się trąby i lud gnał mu na powitanie. On i jego ludzie byli mile widziani wszędzie, gdzie zawitali i częstokroć biesiadowali do późna w nocy, snując wspomnienia z bitew, opowiadając o męstwie i waleczności, potyczkach z potworami, które wyłaniały się z Kanionu – lub gorzej, z Dziczy.
Kendrick zamrugał zakurzonymi oczami, otrząsnąwszy się ze swych rozmyślań. Nie te czasy i nie to miejsce. Rozejrzał się wokół i zobaczył ośmiu Srebrnych, a spodziewał się ujrzeć całe tysiące. Powoli rzeczywistość dotarła do jego świadomości. Uświadomił sobie, że ta ósemka stanowi wszystko, co pozostało i pojął, jak wiele uległo zmianie. Czy owe dni chwały kiedykolwiek powrócą?
Jego pojęcie o tym, co kształtuje prawdziwego wojownika, zmieniło się w przeciągu ostatnich lat. Obecnie odnosił wrażenie, że prawdziwego wojownika cechują nie umiejętności, czy honor, a wytrwałość. Umiejętność parcia do przodu. Życie zaskakuje cię, piętrząc na twej drodze wszelakie przeszkody, nieszczęścia, tragedie i straty − a przede wszystkim tak liczne zmiany; stracił więcej przyjaciół niż mógłby zliczyć, a króla, któremu poświęcił całe swe życie, nie było już nawet wśród żywych. Jego ojczyzna zniknęła. Mimo to on wciąż parł przed siebie, nawet wówczas, gdy nie widział żadnego sensu i powodu ku temu. Szukał go, dobrze o tym wiedział. I to właśnie ta zdolność uporczywego parcia dalej, być może ze wszech miar, kreowała wojownika, sprawiała, że człowiek wytrzymuje próbę czasu, kiedy tak wiele osób odpada. Właśnie to odróżniało prawdziwego wojownika od przygodnego wiarusa.
– PRZED NAMI ŚCIANA PIASKU! – dobiegł go czyjś krzyk.
Był to obcy mu głos, do którego wciąż jeszcze musiał się przyzwyczaić. Obejrzał się i zobaczył Koldo’ego, najstarszego syna króla. Jego czarna skóra wyróżniała się na tle reszty oddziału, który prowadził z Grani. W krótkim czasie, kiedy to miał z nim do czynienia, zdążył nabrać do niego szacunku. Obserwował, jak dowodzi ludźmi i jak oni traktują go z podziwem. Był rycerzem, przy którym Kendrick jechał z poczuciem dumy.
Koldo wskazał na horyzont. Kendrick ujrzał to, co Koldo mu pokazywał – a w zasadzie usłyszał to najpierw, zanim zobaczył. Był to przenikliwy gwizd, niczym odgłos huraganu. Kendrickowi natychmiast przypomniała się przeprawa przez Pustkowie, jak taszczyli go półprzytomnego przez piaszczyste odludzie. Wspomniał rozszalały piaskowy żywioł, kłębiący się niczym tornado, które nigdy nie ustawało, wznosząc się pod niebo zbitą masą. Wyglądała na nieprzepuszczalną, niczym prawdziwy mur, który pomagał przesłonić Grań przed resztą Imperium.
Kiedy gwizd wzmógł się jeszcze bardziej, Kendrick wzdrygnął się na myśl o ponownym przejściu.
– CHUSTY! – rozkazał ktoś.
Kendrick ujrzał Ludviga, starszego z królewskich bliźniaków, który rozprostował długi, pleciony biały kawałek materiału i owinął sobie twarz. Po kolei, jeden za drugim, pozostali żołnierze wzięli z niego przykład i również zasłonili twarze.
Do Kendricka podjechał mężczyzna, który przedstawił mu się wcześniej jako Naten. Kendrick przypomniał sobie, że już wówczas niemal natychmiast poczuł do niego niechęć. Buntował się przeciw władzy powierzonej Kendrickowi przez króla i nie okazywał mu szacunku.
Naten uśmiechnął się do niego i jego ludzi z wyższością.
– Sądzisz, że dowodzisz tą misją – powiedział – bo przydzielił ci ją król. Mimo to, nawet nie wiesz, jak osłonić swych ludzi przed Ścianą Piasku.
Kendrick spojrzał gniewnie na mężczyznę i dostrzegł w jego oczach niczym niesprowokowaną nienawiść. Najpierw przyszło mu na myśl, że rycerz po prostu poczuł się zagrożony – lecz teraz pojął, że jest to człowiek, który uwielbia nienawidzić.
– Dajcie mu chusty! – wrzasnął Koldo do Natena ze zniecierpliwieniem w głosie.
Po dłuższej chwili, kiedy przeszkoda znalazła się jeszcze bliżej, Naten wreszcie sięgnął w dół i rzucił Kendrickowi sakwę z chustami, uderzając go bezpardonowo w pierś.
– Rozdaj je swym ludziom – powiedział – albo dajcie się posiekać. Wasz wybór, mi wszystko jedno.
Naten odjechał, skręcając ku swoim, a Kendrick naprędce rozdał chusty, podjeżdżając do każdego ze swych rycerzy i wręczając im po jednej. Potem owinął sobie twarz i głowę, podobnie jak pozostali rycerze z Kręgu, aż poczuł się bezpieczny i wciąż mógł oddychać. Ledwie cokolwiek widział. Świat rozmył się, stał się niewyraźny.
Kendrick spiął się, kiedy podjechali bliżej i dźwięk wirującego piasku stał się ogłuszający. Pozostało jeszcze pięćdziesiąt jardów, a już powietrze wypełniał odgłos siekącego o zbroję piasku. Chwilę później poczuł go.
Zanurzył się w Ścianie Piasku. Odniósł wrażenie, jakby pogrążył się w kipieli oceanu piasku. Hałas był tak wielki, że ledwie słyszał swe walące jak oszalałe serce. Piasek ogarnął każdą cząstkę jego ciała, wciskał się na siłę, chcąc rozerwać go na strzępy. Wirujący piach był tak gęsty, że nie dostrzegał nawet Brandta i Atme, którzy jechali kilka stóp obok niego.
– NIE ZATRZYMYWAĆ SIĘ! – zawołał do swych ludzi, zastanawiając się, czy którykolwiek w ogóle go słyszał, dodając otuchy tyle sobie, co im. Konie rżały jak oszalałe, zwolniły i zaczęły dziwnie reagować. Kendrick spuścił wzrok i zauważył, że piach wdziera się w ich ślepia. Pogonił rumaka obcasami, modląc się, by ten nie zatrzymał się tu i teraz.
Napierał i brnął coraz dalej i dalej, myśląc, że nigdy nie będzie temu końca – aż wtem, wreszcie, z wdzięcznością, wynurzył się, wypadł po drugiej stronie wraz ze swymi ludźmi. Znaleźli się z powrotem na Wielkim Pustkowiu, gdzie powitało ich czyste niebo i pustka.. Oddalając się od Ściany Piasku poczuł, że stopniowo zelżał jej napór i z powrotem nastał spokój. Kendrick zauważył zaś, że ludzie z Grani przyglądają się mu i jego ludziom ze zdziwieniem.
– Myślałeś, że nie damy rady? – spytał Natena, który gapił się na niego z niedowierzaniem.
Naten wzruszył ramionami.
– I tak mnie to nie obchodzi – powiedział i odjechał ze swymi ludźmi.
Kendrick wymienił spojrzenia z Brandtem i Atme. Ich myśli znowu skupiły się na ludziach z Grani. Kendrick przeczuwał, że czeka ich długa i ciężka droga do zdobycia ich zaufania. Byli przecież obcymi im ludźmi, tymi, którzy pozostawili ten ślad