Trzeci klucz. Ю Несбё
się! – wykrzyknęła zachwycona. – Na pewno więc przypominasz sobie też, że zaparkowaliśmy i weszliśmy do lasu. I wszystkie te żółte liście, to było jak… – Uścisnęła go za ramię. – Jak łóżko. Jak olbrzymie złociste łóżko. – Roześmiała się, szturchając go w bok. – Później musiałam pchać tego trupa. Chyba już się go pozbyłeś?
– Stoi w warsztacie. Zobaczymy, co z nim będzie.
– O rany! Powiedziałeś to tak, jakbyś mówił o przyjacielu, który trafił do szpitala z guzem. – I dodała cicho: – Nie powinieneś rezygnować tak prędko, Harry.
Nie odezwał się.
– To już tutaj – powiedziała. – Tyle przynajmniej pamiętasz?
Zatrzymali się przed niebieską bramą na Sorgenfrigata, na ulicy Beztroskiej.
Harry delikatnie się odsunął.
– Posłuchaj, Anno – zaczął, usiłując zignorować jej ostrzegawcze spojrzenie. – Mam o świcie spotkanie ze śledczymi z Wydziału Napadów.
– Nawet nie spróbujesz? – Anna otworzyła bramę kluczem.
Harry’emu coś się przypomniało. Wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i podał jej żółtą kopertę.
– Od „Ślusarza”.
– Aha, klucz. Gładko poszło?
– Facet za ladą bardzo uważnie przestudiował mój dowód i musiałem się podpisać. Dziwny gość. – Harry spojrzał na zegarek i ziewnął.
– Mają bardzo surowe zasady dotyczące wydawania takich kluczy generalnych – wyjaśniła Anna prędko. – To klucz do całego domu. Do bramy, do piwnicy, do mieszkania. – Zaśmiała się nerwowo. – Po to, żeby dorobić ten jeden zapasowy klucz, wymagali pisemnego zamówienia od zarządu wspólnoty.
– Rozumiem. – Harry zakołysał się na piętach i nabrał powietrza, żeby powiedzieć „dobranoc”.
Anna go uprzedziła. Jej głos zabrzmiał niemal błagalnie:
– Wejdź tylko na kawę.
Ten sam żyrandol zwisał z wysokiego sufitu nad tym samym kompletem stołowym w wielkim salonie. Harry’emu wydawało się, że pamięta, że ściany były kiedyś jasne, białe, może żółte, ale nie miał pewności. Teraz były niebieskie, przez co pokój wydawał się mniejszy. Może Anna chciała ścieśnić pustkę. Niełatwo jednemu człowiekowi wypełnić mieszkanie, w którym są trzy pokoje dzienne i dwie duże sypialnie, w dodatku o wysokości trzech i pół metra. Pamiętał, jak Anna mówiła mu, że jej babcia również mieszkała tu sama, ale nie spędzała tu zbyt wiele czasu, gdyż jako słynna sopranistka dopóki mogła, jeździła po świecie.
Anna zniknęła w kuchni, a Harry zajrzał do sąsiedniego pokoju. Był nagi i pusty, tylko na środku stał koń wielkości islandzkiego kucyka, na czterech szeroko rozstawionych drewnianych nogach z dwiema poręczami sterczącymi z grzbietu. Harry podszedł do niego i pogłaskał dłonią gładką brązową skórę.
– Zaczęłaś uprawiać gimnastykę? – zawołał.
– Masz na myśli tego konia z łękami? – odkrzyknęła Anna z kuchni.
– Sądziłem, że to przyrząd dla mężczyzn.
– Bo tak jest. Na pewno nie możesz wypić nawet jednego piwa, Harry?
– Na pewno! Ale poważnie, po co ci ten koń?
Drgnął przestraszony, gdy jej głos rozległ się nagle tuż za plecami:
– Ponieważ lubię robić to, co robią mężczyźni.
Harry odwrócił się. Anna zdjęła sweter i stanęła w drzwiach. Jedną rękę oparła na biodrze, drugą, uniesioną, opierała się o futrynę. Harry w ostatniej chwili powstrzymał się od obrzucenia jej spojrzeniem od stóp do głów.
– Kupiłam go od Związku Gimnastyki Sportowej w Oslo. Będzie dziełem sztuki. Instalacją. Tak jak „Kontakt”, który z całą pewnością pamiętasz.
– Masz na myśli to pudełko na stole z zasłoną, do którego należało włożyć rękę, a w środku było mnóstwo sztucznych rąk, z którymi można się było witać?
– Albo je głaskać. Albo z nimi flirtować. Albo je odpychać. To elementy grzewcze, dzięki którym sztuczne ręce utrzymywały temperaturę ludzkiego ciała, miały największe znaczenie, prawda? Ludzie myśleli, że pod stołem ktoś się chowa. Chodź, pokażę ci coś innego.
Poszedł za nią do ostatniego pokoju. Anna rozsunęła drzwi, potem ujęła go za rękę i pociągnęła za sobą w ciemność. Gdy zapaliło się światło, Harry najpierw tylko stał i patrzył na lampę. Złocona podstawa miała kształt kobiecej postaci, trzymającej w jednej ręce wagę, a w drugiej miecz. Trzy światełka umieszczone były na czubku miecza, na wadze i na głowie kobiety. A gdy Harry się odwrócił, spostrzegł, że każde z nich podświetla jeden obraz olejny. Dwa wisiały na ścianie, natomiast trzeci, najwyraźniej jeszcze niedokończony, stał na sztalugach, do których w dolnym lewym rogu umocowana była paleta, pokryta żółtymi i brązowymi plamami.
– Co to za obrazy? – spytał Harry.
– Portrety, nie widzisz?
– Widzę. Tu są oczy? – pokazał palcem. – A usta tutaj?
Anna przekrzywiła głowę.
– Skoro tak uważasz… To trzej mężczyźni.
– Ktoś, kogo znam?
Zanim odpowiedziała, przyglądała mu się długo, z namysłem:
– Nie, Harry, chyba żadnego z nich nie znasz. Ale możesz poznać. Jeśli naprawdę chcesz.
Harry uważniej przyjrzał się obrazom.
– Powiedz mi, co widzisz.
– Widzę mojego sąsiada z saneczkami. Widzę faceta, który wyłania się z zaplecza u „Ślusarza”, w chwili, gdy już wychodzę z zakładu. Widzę też kelnera z M. I Pera Stålego Lønninga, tego z telewizji.
Roześmiała się.
– Wiedziałeś, że siatkówka odwraca przedmioty w taki sposób, że mózg początkowo rejestruje obraz jako lustrzane odbicie? Żeby zobaczyć te postaci tak, jak wyglądają naprawdę, trzeba oglądać je w lustrze. Ujrzałbyś wtedy na tych obrazach zupełnie innych ludzi.
Oczy jej błyszczały, Harry powstrzymał się więc przed powiedzeniem jej, że siatkówka odwraca obrazy do góry nogami, a nie jak lustro.
– To będzie moje ostateczne arcydzieło, Harry. Dzięki niemu zostanę zapamiętana.
– Te portrety?
– Nie, one są tylko częścią całej pracy. Nie jest jeszcze skończona. Ale zaczekaj, sam się przekonasz.
– Mhm. Ma jakiś tytuł?
– Nemezis – powiedziała Anna cicho.
Spojrzał na nią pytająco, ich spojrzenia się spotkały.
– Tak jak bogini, wiesz.
Na jedną stronę jej twarzy padał cień. Harry odwrócił głowę. Dość już widział. Proste plecy, które prosiły o partnera do tańca, stopa lekko wysunięta przed drugą, jak gdyby jeszcze się nie zdecydowała, czy ma się zbliżyć, czy odejść, piersi, które podnosiły się i opadały, i smukła szyja