Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba. Фэнни Флэгг

Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba - Фэнни Флэгг


Скачать книгу
miauczał przy misce.

      Po nakarmieniu hałaśliwego kota Ruby weszła do sypialni, gdzie znalazła niezaścielone łóżko i radio nastawione na ulubioną stację Elner. Zasłała łóżko i posprzątała w łazience. Podniosła parę rzeczy z podłogi i włożyła je do szuflady. Spróbowała uporządkować drobiazgi leżące na nocnej szafce: aparat słuchowy, fotografię świętej pamięci Willa Shimfissle’a, zrobioną przed ich starym domem na farmie, szklany przycisk do papierów z Empire State Building w środku, szkolne zdjęcie jej przyjaciela Luthera Griggsa i szklaną figurkę małego przejrzystego ślimaka, którego od niego dostała. Ruby chciała, żeby wszystko wyglądało trochę schludniej, kiedy przyjedzie Norma. Odkurzyła blat szafki, wylała wodę ze szklanki i zamknęła małą Biblię. Gdy wróciła do kuchni, Tot odwróciła się od zlewu i powiedziała:

      – Ciekawe, co zrobią z Sonnym.

      Ruby popatrzyła na rudego pręgowanego kota, który w tej chwili siedział przy misce i czyścił wąsy.

      – Nie wiem, ale jeśli nie będzie chętnych, to pewnie ja go przygarnę. Elner nie widziała bożego świata poza tym starym brzydalem.

      – Zgadza się. Wzięłabym go, ale mój kot dostałby szału. Wiesz, jak się nad tym zastanowić, to pierwszego kota dostałam od Elner. Było to po załamaniu nerwowym, gdy lekarz przepisał mi prozac. Powiedziała: „Tot, musisz mieć kotka”, i miała rację.

      – O tak, jest całkiem mądra w sprawach zdrowia psychicznego – przyznała Ruby. – Popatrz tylko, jak wyprowadziła na ludzi Luthera Griggsa.

      – To prawda. Miała anielską cierpliwość do tego chłopaka.

      Ruby spojrzała przez okno na wszystkie karmniki Elner.

      – Ktoś będzie musiał dokarmiać ptaki, chciałaby tego.

      – Tak, pewnie ja się tym zajmę.

      – Będziesz miała sporo roboty. Ona je karmiła trzy razy dziennie.

      – Wiem, ale to ostatnia rzecz, jaką mogę dla niej zrobić. Elner kochała ptaki.

      – Zgadza się. Kochała ptaki.

      Tot powiodła wzrokiem po ścianach obwieszonych zdjęciami owadów i ptaków.

      – Ciekawe, czy Norma zatrzyma dom, czy sprzeda.

      – Pewnie sprzedadzą.

      Nagle Tot wybuchnęła płaczem.

      – Trudno uwierzyć, że ona już nie wróci. Czy życie nie jest dziwne? W jednej chwili zrywasz figi, w następnej padasz trupem. To wystarczy, żeby człowiek stracił chęć do wstawania z łóżka.

      Osuszyła oczy ścierką do naczyń. Wychowana w zżytym środowisku małego miasteczka, wiele razy wcześniej przechodziła takie chwile, ale wciąż napawały ją smutkiem. Śmierć sędziwej osoby jest jeszcze bardziej smutna. Najpierw zauważasz, że gazeta już nie przychodzi, potem stopniowo gasną światła, gazownia odcina gaz, ogródek zarasta, dom zostaje zamknięty na klucz i wystawiony na sprzedaż, w końcu wprowadzają się nowi właściciele i wszystko zmieniają.

      Zadzwonił telefon. Popatrzyły jedna na drugą.

      – Może to Norma? – powiedziała Ruby i odebrała. – Słucham.

      Ktoś na drugim końcu linii zapytał:

      – Elner?

      – Nie, Ruby, kto mówi?

      – Irene. Co tam robicie, dziewczęta?

      – Och, Irene, zaczekaj chwileczkę, dobrze? – Ruby zakryła ręką słuchawkę i szepnęła do Tot: – To Irene Goodnight, ja mam jej powiedzieć czy ty chcesz to zrobić?

      Tot, która należała do żeńskiej drużyny kręglarskiej Elmwood Springs, powiedziała:

      – Ja to zrobię. – Wzięła słuchawkę.

      – Irene, tu Tot.

      – Hej, co wy tam robicie, przyjęcie?

      – Nie, niezupełnie.

      – Nie będę wam przeszkadzać, ale powiedz Elner, żeby później do mnie zadzwoniła, dobrze? Znalazłam parę starych numerów „National Geographic”, może będzie chciała.

      – Irene, przykro mi przekazywać złe wieści, ale Elner nie żyje.

      – Co?

      – Elner nie żyje.

      – Żartujesz, prawda?

      – Nie, skarbie, jestem poważna jak atak serca. Zaatakowały ją szerszenie, spadła z drzewa i się zabiła.

      – Co… Kiedy?

      – Nie więcej niż półtorej godziny temu.

      Irene przez cały ranek sprzątała w piwnicy; nie słyszała syreny i nie miała pojęcia o wypadku Elner, więc ta wiadomość spadła na nią niczym grom z jasnego nieba.

      – Hm… – mruknęła. – Jestem wprost… jestem wprost… oszołomiona.

      – Och, skarbie, jak my wszyscy. Gdy tylko skończymy porządki w jej domu, pójdę do siebie i położę się do łóżka. Czuję się jak po zderzeniu z dziesięciotonową ciężarówką.

      Irene usiadła na łóżku i spojrzała przez okno w stronę domu Elner.

      – Jestem wstrząśnięta… Gdzie ona jest?

      – W szpitalu w Kansas City. Są z nią Norma i Macky.

      – Biedna Norma. Wiesz, jak ciężko to przeżyje.

      – Każdy wie… Mam nadzieję, że dali jej coś na nerwy.

      – Mam nadzieję… hm… co się teraz dzieje?

      – Jeszcze nie znamy szczegółów, ale będę cię informowała.

      Tot odłożyła słuchawkę i usiadła.

      – Jest załamana, ledwo może mówić.

      – No cóż, chyba zacznę robić listę osób, które trzeba powiadomić, to zaoszczędzi Normie kłopotu – powiedziała Ruby.

      – Masz rację. Wiesz, że będzie zajęta wszystkimi przygotowaniami, więc przynajmniej odpadnie jej to zmartwienie. Pewnie Dena i Gerry przyjadą z Kalifornii, nie sądzisz?

      – Jestem pewna, miło będzie znowu ich zobaczyć, chociaż… szkoda, że nie w lepszych okolicznościach.

      – Tak, ja też żałuję, ciekawe, na kiedy załatwią pogrzeb.

      – Pewnie za parę dni.

      Tot popatrzyła na Ruby.

      – Mam do tego stopnia dość chodzenia na pogrzeby, że nie wiem, co zrobię.

      Ruby, która była trochę starsza od niej, westchnęła.

      – Kiedy będziesz w moim wieku, wszystkie wesela, chrzciny, pogrzeby zaczną się zlewać. Za jakiś czas przywykniesz.

      – Nie ma mowy. Nie chcę przywyknąć. – Tot odwróciła się i spojrzała przez kuchenne okno na puchate białe obłoki, które płynęły po błękitnym niebie. – Taki ładny dzień.

      Irene Goodnight

11:20

      Irene źle się poczuła po zakończeniu rozmowy. Popatrzyła na bukiecik żonkili, które stały w słoiku po dżemie. Elner przyniosła je kilka dni temu. Zalała ją ogromna fala smutku, gdy uświadomiła sobie, że za parę tygodni Wielkanoc, a jej przyjaciółki już nie będzie ani w tym roku, ani nigdy. Odkąd tylko sięgała pamięcią, zabierała do niej dzieci, a później wnuki na poszukiwanie wielkanocnych jajek. Co roku Elner malowała ponad dwieście jaj i chowała


Скачать книгу