Mity polskiego września. Tymoteusz Pawłowski

Mity polskiego września - Tymoteusz Pawłowski


Скачать книгу
partią, którą można by oskarżyć o antysemityzm – ale oskarżenie to byłoby palcem na wodzie pisane i nie dałoby się utrzymać go w sądzie – było Stronnictwo Narodowe (którego wielu działaczy było notabene pochodzenia żydowskiego). W początkach lat 30. przeżywało ono kryzys i właśnie wtedy oddzielili się od niego co bardziej radykalni działacze. W ten sposób powstało ugrupowanie znane jako Obóz Narodowo-Radykalny. ONR faktycznie występował przeciwko Żydom, jednak trudno nazwać jego działalność antysemicką, choć niewątpliwie antysemitów można było tam znaleźć. Żeby zrozumieć motywy tych akcji, trzeba poświęcić nieco uwagi bezrobociu młodych.

      Bezrobocie młodych zawsze jest problemem, ale w czasach II Rzeczypospolitej było problemem szczególnie dużym ze względu na utrudnienia w dostępie do najbardziej intratnych zawodów: znaczną część prawników, lekarzy i farmaceutów stanowili Żydzi. W czasach rozbiorów Polacy mieli bowiem ograniczoną możliwość studiowania. Co więcej, większość studentów prawa, medycyny i farmacji – także w niepodległej Polsce – stanowili Żydzi. Młodzież gimnazjalna i studencka była z tego powodu bardzo niezadowolona. Duża jej część stała się zwolennikami i działaczami ONR, którego podstawowym postulatem było wprowadzenie administracyjnych parytetów na uniwersytetach, nie – jak dziś – ze względu na płeć, tylko na narodowość. Współcześnie nazywa się to „akcją afirmacyjną”, wówczas używano określenia numerus clausus.

      Parytety narodowościowe na uniwersytetach wprowadzono i wszyscy poczuli się pokrzywdzeni. Polscy Żydzi dlatego, że utrudniało im to zdobycie wykształcenia. Polscy Polacy dlatego, że ułatwień w zdobywaniu wykształcenia było zbyt mało. ONR rósł w siłę, na ulicach dochodziło do starć bojówek polskich Żydów z bojówkami polskich Polaków. W tej sytuacji sanacyjny rząd administracyjnie rozwiązał ONR i podjął szereg działań, żeby skierować aktywność młodzieży w inną stronę.

      W początkach 1937 roku powstał Obóz Zjednoczenia Narodowego, organizacja mająca skupiać społeczeństwo polskie – szczególnie młodzież – chcące pracy na rzecz rozwoju kraju. OZN, zwany „Ozonem”, osiągnął umiarkowany sukces, odciągnął część radykalnej młodzieży od ONR, a przy okazji dał możliwość do oskarżeń o przygotowywanie w Polsce „nocy krótkich noży” – nacjonalistycznego zamachu stanu. Plotkę rozpuścili komuniści, później podjęli ją „użyteczni idioci” z Frontu Morges – emigracyjnego kręgu opozycyjnego popierającego generała Władysława Sikorskiego – a i dziś żyje własnym życiem (nawet w literaturze). Za komentarz tych plotek niech posłużą słowa generała Kordiana Józefa Zamorskiego, komendanta głównego Policji Państwowej. Jak wspomina, gdy Aleksandra Piłsudska przyniosła plotkę, że wyszkolił bojówki oenerowskie liczące 40 tys. ludzi: „Zapytałem ją, czy informator jej wyobraża sobie, co to jest 40 000 i ile to kosztuje”3.

      ONR był nielegalny, a jego aktywni działacze byli zatrzymywani przez Policję Państwową i zsyłani do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. Czy istnienie obozu koncentracyjnego nie świadczy o tym, że państwo jest faszystowskie? Nie zawsze, a już na pewno nie istnienie takiego obozu jak ten w Berezie. Oficjalnie było to „miejsce odosobnienia” zorganizowane w celu izolowania terrorystów związanych z zamachem na ministra Bronisława Pierackiego. Takie ówczesne Guantanamo, tylko dużo bardziej kulturalne: przez pięć lat funkcjonowania zmarł tam jeden osadzony. Dokładnie: jeden. Bereza była wykorzystywana nie tylko do izolowania terrorystów, ale również oenerowców i podobnych radykałów, a w 1939 roku – spekulantów wykorzystujących panikę wojenną oraz osoby podejrzane o współpracę z Niemcami.

      Pewną grupę stanowili również komuniści, trzeba jednak pamiętać, że akurat ich łatwo było skazać na więzienie. Otóż w statucie Komunistycznej Partii Polski – i każdej innej partii komunistycznej – zapisane było, że członek partii musi wykonywać polecenia Kominternu, a jako że Komintern był częścią sowieckiego wywiadu, każdy, kto słuchał jego poleceń – czyli każdy członek partii komunistycznej – stawał się automatycznie sowieckim szpiegiem.

      Bereza Kartuska różniła się od więzienia tym, że można było tam trafić na mocy decyzji administracyjnej i tylko na trzy miesiące. Do więzienia trafiało się jedynie po wyroku sądu. Sądy – choć, jak to w Polsce, opieszałe – były niezależne. Najlepszym tego przykładem jest osławiony proces brzeski, podczas którego skazano na kary więzienia kilku działaczy partii opozycyjnych. O tym, że nie była to zemsta polityczna, a sąd wydał właściwy wyrok, przekonują nas długotrwale próby jego podważenia, czynione nawet w XXI wieku. Kasacja wyroków – podjęta z inicjatywy szerokiego kręgu posłów i z poparciem ówczesnych ministrów sprawiedliwości – jest jednak niemożliwa, chociażby z tego powodu, że sami oskarżeni przyznawali się do „nawoływania do usunięcia przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpienia ich przez inne osoby”…

      Spójrzmy teraz, jak wyglądało rozwiązywanie „problemów opozycji” u naszych sąsiadów. O „nocy długich noży” w III Rzeszy już wspomnieliśmy. Ofiar było około setki, dziesiątki tysięcy trafiło do obozów koncentracyjnych. Związek Sowiecki był dużo bardziej brutalny: setki tysięcy przeciwników politycznych Stalina zostało wymordowanych, dziesiątki milionów wysłano do obozów koncentracyjnych zwanych łagrami. W Rumunii zamachy stanu odbywały się regularnie: najgroźniejszy przywódca opozycji, Horia Sima, został zastrzelony, a jego ciało zalano tonami wapna i betonu, a jako że sądy nie chciały się zająć morderstwem, zrobili to towarzysze zamordowanego, mordując premiera i innych, których uznali za współodpowiedzialnych. Nieco kulturalniej było w Czechosłowacji, rzekomo „jedynej demokracji w Europie Środkowej”: konstytucja zezwalała prezydentowi na dwie kadencje, Tomáš Masaryk był nim przez cztery, a później płynnie przekazał władzę swojemu sekretarzowi – Edvardowi Benešowi.

      Za dyktatora „sanacyjnej Rzeczypospolitej” powszechnie uważa się Józefa Piłsudskiego. Trudno jednak wskazać, na czym miała polegać jego dyktatorska władza. Jego następcą został rzekomo Edward Śmigły-Rydz. Jemu poświęcimy dużo uwagi w kolejnych rozdziałach, tu pozwolimy sobie przypomnieć dekret premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, nakazujący traktowanie generalnego inspektora sił zbrojnych Edwarda Śmigłego-Rydza jako „drugiej osoby w państwie”. Mało kto jednak jest świadomy tego, że Składkowski również był oficerem, a dekret ten regulował przede wszystkim sprawy formalne, czyli to, komu oficerowie powinni salutować jako pierwszemu: premierowi czy generalnemu inspektorowi sił zbrojnych. Premier był jednak tylko dwugwiazdkowym generałem, a Śmigły-Rydz generalnym inspektorem sił zbrojnych…

      II Rzeczpospolita w żadnym stopniu nie była państwem faszystowskim. To, że inwektywy tej wciąż się używa, wynika ze skuteczności propagandy komunistycznej, naszej niepełnej wiedzy opierającej się na półprawdach i półkłamstwach oraz nieznajomości ówczesnych realiów, tak różnych od dzisiejszych. Wprost przeciwnie – w Berezie Kartuskiej siedzieli przecież nie Żydzi, ale ich potencjalni prześladowcy spod znaku ONR. Potencjalni, ponieważ bowiem bardzo wielu oenerowców w czasie niemieckiej okupacji pomagało Żydom. Robił to chociażby ich przywódca, Jan Mosdorf, który zapłacił za to życiem.

      ROZDZIAŁ 6

      Alianci poświęcili Polskę dla swoich interesów?

      Polskę rzucono na pożarcie Hitlerowi, aby Francja i Wielka Brytania miały czas na przygotowanie się do wojny. Tak samo uczyniły zresztą z innymi państwami – przede wszystkim z Czechosłowacją, zdradzoną podczas konferencji monachijskiej w 1938 roku.

      Jest to kolejny mit stworzony przez propagandę sowiecką, w który wierzy znaczna część społeczeństwa. Sięga on swoimi korzeniami co najmniej do konferencji monachijskiej, ale wynika z idei walki klas: otóż wstrętni kapitaliści pogardzają klasami


Скачать книгу

<p>3</p>

Kordian Józef Zamorski, Dzienniki (1930–1938), Warszawa 2011, s. 432.