Etnokryminał. Michał Kuźmiński

Etnokryminał - Michał Kuźmiński


Скачать книгу
Serio, znasz kogoś, kto mówi po arabsku?

      – Uganiasz się za duchem. – Jadzia pokręciła głową. – A w kraju dzieją się poważne rzeczy.

      Urwała, bo jej smartfon zabrzmiał krótkim gongiem. Spojrzała na ekran. I aż przysiadła na krawędzi biurka.

      – Co, dostałaś Grand Pressa? – parsknął Bastian, przyglądając się z zaciekawieniem to ściągniętej twarzy publicystki, to całkiem atrakcyjnej krągłości na blacie przed sobą.

      – Rzecznik prokuratury w Sączu – odparła, nie odrywając oczu od ekranu. – Chłopiec spod osady romskiej. „W wyniku sekcji... ustalono przyczynę...” – czytała półgłosem. – „Przez uduszenie”. Jezus Maria. „Policja na polecenie prokuratury dokonuje ustaleń w ramach wszystkich wersji śledczych... Jednak niezbędne będą dalsze czynności w obrębie siedliska, zmierzające... Miejscowość i jej mieszkańcy... znani dobrze policji z wielu interwencji i konfliktów z prawem... Narastające konflikty społeczne i zatargi...” Mój Boże! – krzyknęła nagle. – Ty wiesz, co to znaczy?

      – Dla mnie brzmi jak urzędniczy bełkot – przyznał.

      – „Czynności w obrębie siedliska”! Dziennikarz śledczy, a nie łapie takich niuansów?! Mają zbrodnię i automatycznie podejrzewają Cyganów! Romów! – poprawiła się. – Sukinsyństwo! Co się dzieje z tym krajem?

      Z impetem usiadła przy swoim biurku i poderwała klapę laptopa. Bastian słuchał, jak dziennikarka mamrocze pod nosem:

      – Najwyraźniej mało było po tragedii w Kamieniu internetowego hejtu... nie, lepiej: bluzgu, który nienawistnicy... albo czekaj: hejterzy wylali na Romów. Wyzywanie od brudasów roznoszących zarazę, wyzwiska znane z języka okupacyjnych periodyków... Bastian, jak się nazywały... A, już wiem. Z języka okupacyjnych gadzinówek, natychmiastowe oskarżenia romskiej społeczności o przyczynienie się... mimo że brak jakichkolwiek dowodów, by...

      Zerknęła na zapatrzonego w nią Strzygonia.

      – Teraz do seansu nienawiści postanowiły przystąpić policja i prokuratura, której lapidarny komunikat zdradza złowieszczy zamiar. Czy odważą się... – Coraz mocniej uderzała palcami w klawisze.

      – Mała, jest sprawa. – Ance nie spodobał się ton jego głosu. – Nie dam rady przyjechać na ten weekend.

      Zmarszczyła czoło i zamknęła drzwi gabinetu.

      – Zadali nam projekt do zrobienia na następne zajęcia. Pewnie będę nad tym siedzieć cały tydzień. Nie wiem, czy się wyrobię. – Oddychał płytko, słyszała jego kroki.

      – A nie możecie zrobić tego projektu w grupach? Podzielić się robotą? – Usłyszała, jak Gerard zakrztusił się dymem. – Przyjedź, chociaż na chwilę. Możesz popracować u mnie, a wieczorem gdzieś wyskoczymy.

      – Będę potrzebować mocnego komputera i dużo czasu. To nie jakaś socjologia, do której można się pouczyć na wieczór przed egzaminem i zdać. To jest w ciul roboty.

      – Co ty powiedziałeś? – wysyczała do słuchawki.

      – Głupio palnąłem, zapomnij. Przepraszam.

      – O, nie musisz za nic przepraszać – wycedziła. – Powiedziałeś, co myślisz.

      – Wcale tak nie myślę. Powiedziałem tak, bo jestem wściekły. Ktoś zajumał nam weekend.

      – I, jak to sadysta, postanowiłeś wyżyć się na mnie? – Po drugiej stronie Gerard zaciągnął się nerwowo. – Masz prawo tak myśleć, nie musisz się tłumaczyć. Tak samo jak masz prawo spędzać czas tak, jak chcesz. Nie musisz przyjeżdżać. Możesz się włóczyć, gdzie chcesz i z kim chcesz – rzuciła odrobinę zbyt głośno i ugryzła się w język. Na korytarzu siedzieli studenci, słyszała ich śmiechy. Ciekawe, czy oni słyszą ich rozmowę.

      – Nigdzie nie będę się włóczył, tylko kwitł przed kompem. Jak chcesz, to włączę kamerkę, żebyś mogła sprawdzić w każdej chwili.

      – Jeszcze tego brakowało, żebym musiała cię sprawdzać. – Anka wydęła wargi. – Mówiłam ci na początku, że jeżeli masz jakieś potrzeby, których nie jestem w stanie zaspokoić, to możemy uznać nasz związek za otwarty. Powiedziałeś wtedy, że nie, więc mam prawo oczekiwać, że nie będziesz mnie okłamywał.

      – Anka, wystarczy – przerwał jej Gerard. – Nie wiem, jak ta rozmowa zawędrowała w takie rejony. A może ty przyjedziesz do mnie? – zaproponował nagle. – Mama się ucieszy, że ma dla kogo gotować. Weźmiesz sobie coś do czytania, ja będę orał projekt, a w przerwach możemy gdzieś wyskoczyć.

      – Nie wiem. – Zawahała się. – Zobaczę. Też mam dużo pracy.

      – To się zastanów i daj znać.

      Rozłączył się. Anka wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że architektura to trudne studia, ale zdenerwował ją. I odgryzła się mocniej, niż chciała. A w imię czego miałaby zrobić mu na złość i nie pojechać do Gliwic? Przecież lubiła tam jeździć. Posiedzieć z książką w ogrodzie, wyrwać się na jakieś odludzie i porobić zdjęcia, zjeść kolację z jego rodzicami. Złapała się ostatnio na tym, że odkąd przełamała poczucie dysonansu pokoleniowego, czuje się z jego rodzicami swobodniej niż z własnymi. Sama nie miała odwagi przedstawić Gerta rodzinie. Przecież jej ojciec mógłby być jego dziadkiem.

      Telefon na biurku zaczął wibrować. Mimo swojego uporu po takich spięciach to on zawsze dzwonił pierwszy. Odebrała, nie patrząc na wyświetlacz.

      – Hej, młody, bez sensu wyszła ta rozmowa – powiedziała, zła na siebie, że znowu słowo „przepraszam” nie przeszło jej przez usta. – Niepotrzebnie pojechałam ci od sadysty i wyskoczyłam z otwartym związkiem. Przyjadę na weekend, jeśli twoi rodzice nie mają nic przeciwko temu.

      Po drugiej stronie rozległo się chrząknięcie.

      – Pani doktor Anna Serafin? – zapytał głos. – Tu Komenda Wojewódzka Policji. Potrzebujemy pani pomocy.

      Sylwia zamknęła za sobą drzwi, zrzuciła buty na ciężkiej podeszwie i ściągnęła śmierdzące skarpetki. Pociągnęła plecak za szelkę do sypialni. Zdjęła bluzę i przepocony podkoszulek. Spostrzegła się, że stoi w samym staniku na wprost pozbawionego firanki okna, kiedy zaczęło do niej machać dwóch chłopaków z balkonu bloku stojącego naprzeciwko. Wystawiła środkowy palec i zasunęła roletę. Dopiero wtedy się odwróciła, zza paska dżinsów wyciągnęła broń i schowała do nocnej szafki.

      Stała pod prysznicem, patrząc, jak woda zmywa karpacki pył z jej oliwkowej skóry. Przebrała się w czyste majtki i zbyt duży męski podkoszulek, pamiątkę po jakimś facecie, którego twarzy nie mogła sobie przypomnieć. W kuchennych szafkach znalazła paczkę krakersów, z plecaka wyjęła pół czekolady Studenckiej, puszkę zlatego bažanta i rozłożyła się na kanapie.

      Próbowała oglądać jakiś film, ale po kilku scenach zorientowała się, że nie wie, co ogląda. Przełączyła na TVN24 i przez chwilę słuchała newsów z kraju. Gadające głowy, czy raczej ujadające łby, znudziły ją tak, że prawie zasnęła. Zmieniła kanał na CNN i obejrzała materiał o zamachu w Bagdadzie i postępach Kurdów walczących z Państwem Islamskim. Kiedy na ekranie pojawił się Donald Trump, przełączyła z powrotem na TVN. Pięćset plus, marsz KOD-u, ustawa aborcyjna – szybko miała dosyć i wróciła na Al-Dżazirę. Spadające ceny ropy naftowej wywołały dyskusję, czy agencja Moody’s obniży Saudom rating. W Afryce jak zwykle działo się najgorzej: Boko Haram w Nigerii, ebola, wojna w Libii, a w Egipcie zamach, o którym nikt tutaj nie słyszał, bo wśród ofiar nie było Polaków. Dojadła krakersy, dopiła piwo i położyła się do łóżka.

      Coraz bardziej zła,


Скачать книгу