Etnokryminał. Michał Kuźmiński

Etnokryminał - Michał Kuźmiński


Скачать книгу
Panie Januszu, pan pozwoli. – Głos patologa wyrwał go z zamyślenia.

      Głód starał się jak najmniej nachylać, jak najmniej patrzeć i jak najmniej oddychać.

      – Pan tu spojrzy. O, tu.

      Lekarz unosił głowę chłopca za podbródek, wskazując na jego szyję, gdzie pod cienką skórą biegły tętnice. Policjant z głośnym sapnięciem wypuścił powietrze z płuc.

      – Czytałem w protokole oględzin, że technik sprawdził plamy opadowe, ale zanotowane było, że tylko na brzuchu – powiedział lekarz. – Założył, że to wszystko są plamy opadowe.

      Przesunął dłonią nad skórą pokrytą sinoczerwonymi plamami krwi, która po śmierci, gdy nie pracuje już serce, opada pod wpływem grawitacji. Dziecko leżało na brzuchu, plamy zgromadziły się w całej przedniej części ciała. Zatrzymał się na wysokości szyi.

      – Książkowe przeoczenie. Co on, spał, jak robił oględziny? – mruknął. – Mogliście od razu mieć rozeznanie, co się stało, byłby pan w śledztwie dwie doby do przodu. W świeżych zwłokach plamy opadowe ustępują pod uciskiem, a takie jak te nie ustępują, bo są już częściowo utrwalone. Wtedy można było je łatwo rozpoznać. Teraz trzeba zrobić nacięcia. Niech pan patrzy: ze śladu na brzuchu po nacięciu sączy się krew. To plama opadowa. A ze śladów na szyi nie sączy się nic.

      Teraz podkomisarz je dostrzegł. Ciągnące się symetrycznie na całej długości drobnej szyi, owalne placki rozstawione na szerokość dłoni dorosłego człowieka.

      – To nie są plamy opadowe, tylko sińce – wyszeptał Głód.

      – Podbiegnięcia krwawe – poprawił go lekarz. – Część schowała się pod plamami opadowymi, pewnie dlatego technik je przeoczył. O, a przy tym widać lekkie zadrapanie od paznokcia. Niech się pan też przyjrzy twarzy dziecka – kontynuował. – Charakterystycznie opuchnięta, przekrwiona. I sprawdźmy jeszcze...

      Palcem uniósł powiekę chłopca, delikatnie dotknął gałki ocznej i poruszył nią. Podkomisarz odruchowo zamrugał.

      – Widzi pan? To podspojówkowe wybroczyny krwotoczne. Od ciśnienia w żyłach szyjnych.

      Lekarz przeniósł uwagę na przedramiona i dłonie chłopca, przyglądając się jego paznokciom.

      – Nic nie widzę – stwierdził. – Żadnych śladów walki, otarć naskórka, sińców na kończynach. Pobierzemy jeszcze pazurki.

      Wielki jak zapaśnik laborant bez słowa sięgnął po nożyczki podobne do tych, których do manikiuru używała żona podkomisarza. Ujął drobną dłoń chłopca i ostrożnie zaczął obcinać mu paznokcie.

      – Ale na oko nie zauważyłem, żeby coś pod nimi miał.

      – Czyli malec się nie bronił, gdy ktoś go dusił – wywnioskował Głód.

      Bastian poprosił o kawę. Barman popatrzył na niego, jakby klient zamówił przynajmniej confit z kaczki, i nasypał neski na dno plastikowego kubka. Zasyczał zaskorupiały czajnik.

      – Odkamienia pan to czasem? – mruknął dziennikarz.

      – Wapń i cenne minerały. – Facet uśmiechnął się krzywo. – Będziesz miał pan zdrowe kości.

      Kolorowy neon z napisem „Las Vegas” zabarwiał brudną żaluzję to na zielono, to na czerwono. Dwóch dresiarzy grało bez entuzjazmu na jednorękich bandytach, z rezygnacją wrzucając drobne do maszyny. Śmierdziało przepoconymi podkoszulkami i wiśniowym wkładem do e-papierosa.

      Siedzący w kącie mężczyzna skinął na niego. Bastian rozumiał, dlaczego powinni się umawiać w miejscach, gdzie nie bywają znajomi żadnego z nich, ale to była przesada.

      – Dzień dobry, panie Łukaszu. – Bastian się uśmiechnął. Lubił myśleć, że to nie jest prawdziwe imię jego rozmówcy. Nie wiedział, jaką właściwie instytucję reprezentuje mężczyzna. Bastian nawiązał kontakt z nim jako oficerem CBŚ. Nieważne, gdzie Łukasz teraz pracował, ważne, że miał dostęp do ciekawych kwitów. – Co tam słychać w służbie Rzeczpospolitej?

      – Ciszej – syknął tamten i głębiej wcisnął się w kąt.

      – Przepraszam. – Bastian usiadł i łyknął kawy. Coś zachrzęściło mu w zębach. – Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać. Wiem, że ostatnio narozrabiałem. Miał pan prawo być zły.

      Mężczyzna patrzył na niego spod półprzymkniętych powiek, co parę sekund rzucając czujne spojrzenia na wejście, barmana i siedzących przy maszynach graczy.

      – Nie, skąd. Dobrze się stało. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Ktoś wrzucił granat do szamba, mleko, żeby nie powiedzieć gówno, się rozlało i już nie można było udawać, że nie ma problemu. Paru oszołomów z podejrzanymi powiązaniami zostało skompromitowanych, Ruskim spalił się jeden kanał, a nasz MON może się na przyszłość zastanowi, czy chce robić wojsko z chłopców wielbiących azjatyckie symbole szczęścia.

      Kiedy Bastian pisał artykuł o łysych, którzy zorganizowali sobie w obwodzie kaliningradzkim obóz survivalowy ze strzelaniem z AK-47 i hajlowaniem przy ognisku, był przekonany, że rozgrywa mistrzowski gambit dzięki wyciągniętym spod ziemi informacjom. Łysi wystawili się sami, bo pochwalili się zdjęciami na Facebooku. Ale bombę pomógł mu odpalić Łukasz, który dostarczył dowodów, że sponsorem wycieczki była mętna fundacja powiązana z ministerstwem spraw wewnętrznych Federacji Rosyjskiej. Bastian sądził, że Łukasz robi to z awersji do łysych. Teraz usłyszał między wierszami, że chodziło o nacisk na resort obrony. Nie przypuszczał, że to jego ktoś może rozgrywać, aby jeden organ państwa pokazał jego ręką środkowy palec drugiemu organowi.

      Poczuł wściekłość. Ale zaraz pomyślał, że może dobrze się zdarzyło. Facet ma u niego dług, więc będzie współpracował.

      – To o czym chciał pan ze mną dzisiaj porozmawiać? – zapytał mężczyzna.

      – Uchodźcy – odpowiedział Bastian i oparł łokcie na stoliku. Obserwował reakcję swojego rozmówcy.

      – Co uchodźcy? – Tamtemu nawet nie drgnęła brew.

      – Czy w Polsce są uchodźcy z Syrii?

      – A widział ich pan na ulicach? – Facet mówił monotonnym, ginącym w szumie tła głosem, aż Bastian musiał się do niego nachylać.

      – Nie.

      – No to odpowiedział pan sobie na pytanie.

      – Ha, ha. Bardzo śmieszne. – Bastian się skrzywił i zaczął się podnosić z miejsca. – Następnym razem, jak będzie pan potrzebował wyserwisować szambo, to proszę nie dzwonić do mnie.

      – Czekaj – warknął mężczyzna i złapał go za rękę. Bastian syknął z bólu. – Siadaj pan i nie rób pan scen.

      Dziennikarz grzecznie usiadł.

      – W Polsce nie ma mechanizmów prawnych, woli politycznej ani tym bardziej woli suwerena, które by umożliwiały masowe przyjmowanie uchodźców. Dostać azyl jest bardzo trudno. Instytucje i procedury służą głównie temu, żeby azylantów zniechęcać. Nikt ich tu nie chce: ani państwo, ani ludzie. Po co uchodźcy mieliby tu przyjeżdżać, nawet nielegalnie? Nie mają w Polsce punktu zaczepienia, bo nie ma tu społeczności muzułmańskiej, nie mogliby się też rozpłynąć w wielokulturowej masie. Nie ma dla nich pomocy społecznej, mechanizmów integracji. Nie ma dla nich pracy ani perspektyw. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć w Europie – wojna, stan wyjątkowy, zamieszki, pogromy – żeby sami z siebie wybrali Polskę. Wystarczy?

      – A przejazdem?

      – Nie wykluczamy


Скачать книгу